Śmierć w różnych religiach świata

Od najwcześniejszych znanych nam początków cywilizacji w poszczególnych kulturach pojawiały się ryty i wierzenia, wyrażające pozorną absurdalność śmierci (...) Obok tych różnorodnych praktyk rytualnych w każdej ze świętych tradycji temat śmierci przejawiał się poprzez mity i opowiadania religijne, objawiających jej ukryte znaczenie.


Wieczna jaźń

W mitologii hinduskiej znajdujemy cały szereg powiązanych ze sobą postaci obrazujących tę świadomość, jak znany nam już bóg Jama czy bogini Kali z naszyjnikiem z czaszek, opasana splotem wielu rąk, pijąca krew i zawiadująca zniszczeniem i śmiercią. Mąż Kali, Śiwa, także jest bogiem śmierci i twórczego zniszczenia. W późnych ujęciach przedstawia się go jako tancerza z czterema ramionami, które otacza święty płomień. Tańczący Śiwa niszczy zło, by jednocześnie mogło narodzić się nowe piękno. Pod stopami Śiwy widzimy karła, który uosabia moce zła. Taniec Śiwy wyraża zasadę, że świat nieustannie się zmienia, że wciąż jest stwarzany i niszczony. Bodaj najpopularniejszą hinduską historią o śmierci jest opowieść o wojowniku Ardżunie i jego woźnicy, Panu Krisznie. Kriszna jest wcieleniem boga Wisznu (zachowującego w istnieniu), który przybywa, by zbawić swój lud od mocy zła. Na początku Bhagawad gity Ardżuna rzuca swój łuk w samym środku bitwy i odmawia dalszej walki. „Czemu mam walczyć”, pyta, „skoro jeśli odniosę zwycięstwo, przegram, gdyż zginą moi krewni?!”. Kriszna nakazuje Ardżunie, by walczył, nie tylko ze względu na obowiązki jego kasty, lecz także dlatego, że Atman nie zna urodzin ani śmierci:

„Jeśli ten, kto zabija, sądzi, że może zabić, lub jeśli zabijany sądzi, że może zostać zabity, żaden z nich nie zna prawdy. Wieczna jaźń nie zabija ani nie bywa zabita”2.

W momencie ekstazy Kriszna objawia swe kosmiczne ciało. Ardżuna rozpoznaje w Krisznie Wisznu i umiera duchowo dla swej własnej, odrębnej tożsamości. Następnie Kriszna mówi do Ardżuny: „Jeśli ktoś będzie medytować skupiając się na mnie w chwili śmierci, przyjdzie prosto do mnie”. Ktoś taki przełamałby odwieczny cykl narodzin i śmierci i stałby się wieczyście obecny jako Atman.


Świadomość nirwany

Wezwanie Kriszny, by medytować, skupiając się na nim w chwili śmierci, zapoczątkowało wśród niektórych mnichów hinduskich tradycję próby przekroczenia śmierci poprzez medytację o niej. Medytujący próbował uciszyć zmysły i myśli, by własnym wysiłkiem odkryć wewnętrzny spokój wiecznej prawdy. Takie doświadczenie śmierci poprzez medytację miało głęboki wpływ na młodego księcia Siddhartę Gautamę, żyjącego w szóstym wieku przed Chr. Mając blisko czterdzieści lat, jak głoszą teksty, Siddharta spotkał się ze starością, chorobą i śmiercią. Każde z tych doświadczeń skłoniło go do stawiania pytań, na które nie znajdował odpowiedzi. „Jeśli mam umrzeć – dziwił się – to po co w ogóle żyć?”. Jego pytanie, podobnie jak pytania, które stawiali przed nim Gilgamesz i Ardżuna, wyrażają powszechny ludzki niepokój.

Przez sześć lat Siddharta postępował zgodnie z nauką ascetów hinduskich, medytując, żebrząc i głodując; próbował w ten sposób znaleźć odpowiedź na swoje pytania. Wychudzony, osłabiony i wciąż daleki od oświecenia zdecydował, że tego typu skrajne praktyki nie pomogą mu go znaleźć. Zdecydował się usiąść pod drzewem Bodhi, drzewem transcendentalnej wiedzy, i trwać bez ruchu, dopóki w pełni się nie rozbudzi. Podczas czterech nocnych czuwań Siddharta uświadomił sobie źródło wszystkich poprzednich żywotów, wszechmogące oko, pokonał wpływy karmy i całkowicie oczyścił się z tożsamości jaźni. W czasie tego intensywnego okresu Siddharta stał się Buddą, to znaczy Przebudzonym lub Oświeconym. Zmarł dla swej dawnej jaźni uwięzionej w związkach karmicznych, dla jakichkolwiek żywionych przez Hindusów wierzeń o prawdziwej jaźni. Odkrył, że nie ma imienia, formy ani myśli, że nie może go określać żadne odrębne istnienie. Stał się Buddą: Przebudzonym, Tathagata, Tym Który Nie Zostawia Śladu.

Całą naukę Buddy można podsumować słowem anatta, oznaczającym obumarcie dla pojęcia jaźni. Dla Buddy nie istnieje trwała jaźń stanowiąca podstawę imienia, formy, odczuć, uczuć czy świadomości. Istnieje jedynie działanie: nie ma działającego. Śmierć zatem jest złudzeniem. Dla Buddy nie ma również nikogo, kto by umierał, ani też nikogo, kto by się odradzał. Nauka ta zawiera się w słowie nirwana, oznaczającym wygaśnięcie. Przywiązanie do idei i pojęć, łącznie z pojęciem nieśmiertelności, umiera wraz z nirwaną.

Kiedyś do Buddy podszedł uczeń i zapytał: „Co dzieje się z duszą po śmierci? Czy nadal żyje?”. Budda odpowiedział: „Jesteś jak człowiek, którego postrzelono strzałą w plecy, pytający się, kto do niego strzelił, skąd i pod jakim kątem. To są głupie pytania. Prawdziwe pytanie brzmi: w jaki sposób mogę uwolnić się od cierpienia?”. Ponieważ śmierci nie należy się lękać, mnichów buddyjskich można było zastać siedzących w miejscach, gdzie pali się zwłoki, pośród kości i zwęglonych szczątków ciał, medytujących nad śmiercią. Śmierć nie była dla nich fizycznym zdarzeniem; była raczej metodą duchowego przebudzania świadomości i kierowania jej ku nirwanie.


Opatrywanie sakramentami

Także i chrześcijanie przygotowywali się do śmierci i do życia wiecznego poprzez medytację. Medytacja nad czaszką lub nad ukrzyżowanym Chrystusem była powszechną praktyką w średniowieczu i w renesansie. Tego rodzaju rozważania miały na celu uświadomienie wiernym, że życie jest krótkie i że w każdej chwili trzeba być przygotowanym na śmierć. Stanowiły też moralizujące napomnienie, by żyć pobożnie i w momencie śmierci być w stanie łaski, unikając wiecznego potępienia. Wierni skwapliwie zgłębiali treść rozpraw o dobrej śmierci, bardzo obawiając się chwili, gdy nadejdzie kres życia. Rozważanie ofiary Chrystusa było w tej trudnej okoliczności ważną pomocą, gdyż tak jak Chrystus umarł i został wskrzeszony z martwych, podobnie i wierni mieli zmartwychwstać w dniu ostatecznym. Świadomość ta jednakże nie chroniła ich przed surowością śmierci i mąk czyśćcowych.

Według poglądów średniowiecznych teologów chrześcijańskich w momencie śmierci dusza opuszcza ciało. Na spotkanie duszy śpieszą aniołowie, którzy prowadzą ją do wiecznego życia. Na tamtym świecie musi jeszcze przejść trud oczyszczenia w czyśćcu. W czyśćcu dusza cierpi za grzechy, które popełniła na ziemi; przeżywa męki z powodu obżarstwa, skąpstwa, chciwości, pychy, lubieżności czy innych występków przeciwko Bogu i bliźnim. Modlitwy żywych oraz wstawiennictwo świętych mają wesprzeć dusze w tej trudnej wędrówce. Jednak dopiero przy drugim przyjściu Chrystusa dokona się sąd ostateczny, na który zmartwychwstaną ciała, łącząc się z duszami, do których należą. W tej ostatecznej chwili każdy wędrowiec dotrze do miejsca swego przeznaczenia – do nieba lub do piekła3.

Zgodnie z tradycją katolicką i prawosławną śmierć jest przeżywana liturgicznie jako sakrament. Podobnie jak Tybetańska księga umarłych przygotowywała słuchających jej na śmierć, jak Kriszna nakazał Ardżunie, by medytował o nim w chwili śmierci, tak też i obrzęd zwany „ostatnim namaszczeniem” lub „sakramentem chorych” przygotowuje chrześcijanina na wejście do wiecznego życia. W sakramentalnym obrzędzie umierający odbywa ostatnią spowiedź, dostępuje odpuszczenia grzechów i zostaje namaszczony olejem oliwnym. Ponieważ ostatnie słowa katolika uważa się za ścieżkę, po której kroczy on przekraczając granicę pomiędzy życiem a śmiercią, często są one modlitwą. Może to być na przykład powtarzana nieomal w formie mantry modlitwa: „Święta Mario, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen”.


Wieczne powroty

Widzimy teraz, w jaki sposób pytanie, skąd przybywamy, wpływa na odpowiedź na pytanie, co dzieje się w chwili śmierci. Uwidoczniliśmy różnicę pomiędzy charakterystycznym dla Wschodu przekonaniem, że stworzenie jest emanacją, w której wszystko jest częścią pierwotnego aktu stworzenia i zeń wypływa, a zachodnim poglądem, że Stwórca stwarza poprzez rozdzielenie. Wykazaliśmy też, że każdy z mitów o stworzeniu na swój sposób, przynajmniej pośrednio, formułuje problem śmierci. Według tradycji Wschodu odradzamy się wciąż na nowo, dopóki nie odkryjemy, kim naprawdę jesteśmy. Zgodnie z tradycją Zachodu, ponieważ człowiek jest oddzielony i oddalony od Boga, musimy stawić czoło śmierci i w spotkaniu z nią szukać zbawienia.

Każdy z tych poglądów można jednak uznać za istotną część kosmicznego koła, które symbolizuje dynamiczny proces stwarzania, życia, śmierci i ponownych narodzin. Koło to odnajdujemy w symbolice szesnastowiecznego malarstwa ołtarzowego, w dwudziestowiecznej fotografii Ziemi widzianej z kosmosu, w średniowiecznym rękopisie chrześcijańskim mówiącym o stworzeniu świata przez Boga, w tybetańskiej mandali, w wyobrażeniu tańca Kali i Śiwy, hinduskich bóstw zniszczenia, w kole życia z hinduskiej świątyni, w wirującym kręgu Gandhiego, w rozecie z katedry gotyckiej czy wreszcie na przecięciach splotów łańcucha DNA. Każdy kosmiczny krąg obraca się w odwiecznym cyklu stwarzania, śmierci i stwarzania na nowo, zapraszając widza do głębszego zrozumienia swojej tajemnicy. Częściowo zakryta i niejasna, duchowa geometria każdego z tych obrazów na swój sposób wskazuje na nasze źródło, na pochodzenie i na przeznaczenie człowieka.


Przypisy:

(1) Zob. Arnold Toynbee, Arthur Koestler (wyd.), Life after Death [ Życie po śmierci], New York (McGraw-Hill) 1976, s. 29.

(2) Bhagawad gita 2, 19. Wśród rożnorodnych technik umierania wykształconych w tradycjach Wschodu spotykamy hinduską sawasanę („pozycję ciała”), buddyjską wipassanę (skupienie umysłu na oddechu) i zazen (zasiadanie połączone z pozbyciem się jaźni), chiński cz’i kung (skupienie ciała na oddechu) i tybetańskie „wyrzucenie świadomości” (przenoszące ją w umysł Buddy).

(3) Należałoby w tym miejscu zauważyć, że autor idzie nieco „na skróty”, prezentując eschatologię chrześcijańską: nie wspominając już o zróżnicowaniu wyznaniowym (wiele tradycji protestanckich przyznaje się wyłącznie do zmartwychwstania, nie zaś do odcieleśnionej egzystencji duszy; również i prawosławie idzie bardziej w kierunku zmartwychwstania, nie precyzując nauki o niebie i czyśćcu) należy wyjaśnić, że doktryna katolicka nie posługuje się tak „żelazną logiką”, jaką stosuje autor: niebo czy piekło nie są tożsame ze stanem po zmartwychwstaniu, lecz są odrębnymi wymiarami zbawienia lub potępienia i mogą, choć nie muszą, „zacząć się” jeszcze „przed” zmartwychwstaniem, zaraz po śmierci, bez czego niemożliwy byłby na przykład kult świętych. Dość oczywistym tego dowodem biblijnym są słowa Jezusa z krzyża, skierowane do dobrego łotra: „Dziś ze Mną będziesz w raju” (Łk 23, 43). Kwestia „czasu” jest tu zresztą mocno złożona (por. choćby J. Ratzinger, Eschatologia...); w każdym razie zupełnie nonsensowne byłoby przypisywanie chrześcijaństwu podziału na „raj” i „Hades” przed zmartwychwstaniem oraz „niebo” i „piekło” po nim, jak to czyni autor choćby w diagramie na str. 224. Pomimo wprowadzenia niezwykle interesujących kategorii analitycznych autor zupełnie niepotrzebnie upraszcza i deformuje doktrynę chrześcijaństwa i warto, by Czytelnik był tego świadomy (przyp. tłum.).

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg