Krótka historia voodoo

Andreas Gößling VOODOO BOGOWIE, CZARY, RYTUAŁY tłum: Juliusz Zychowicz Wyd. WAM, Kraków 2010

Kult voodoo bywa często bezzasadnie określany jako „religia synkretyczna", tak jakby szczególnym wyjątkiem, a nie regułą historii powszechnej był fakt, że poszczególne religie powstawały jako konglomeraty złożone z elementów innych duchowych nurtów.

Jeszcze do dziś haitańskie loa są rozróżniane według pierwotnych afrykańskich „narodów" (nanchons), we­dług regionów, w których były kiedyś zadomowione, oraz ludów Afryki, które w dawnych czasach oddawały im cześć. Odróżnia się na przykład nanchons Congo czy Nago, Ibo czy Wangol, a w wielu przypadkach jeden i ten sam loa, właśnie naznaczony tylko specyfiką plemienną, zajmuje miejsce w panteonie wielu czy wszystkich nan­chons. Również powszechne do dziś nazwy najważniej­szych przedmiotów rytualnych używanych w ceremo­niach voodoo oraz kapłanów tego kultu pochodzą z języ­ka plemienia Fon. Dotyczy to zarówno wspomnianej już hunsi (małżonki boga), jak i govi (kultowych dzbanów dla duchów i dusz), assona (rytualnej grzechotki), świą­tyni voodoo zwanej humfó oraz wielu innych pojęć.

Jak jednak było to w ogóle możliwe, że niewolnicy zdołali w straszliwych warunkach życia na Haiti ożywić na nowo tak skomplikowany kult jak voodoo? Przy tym jest rzeczą wiadomą, że ich jasnoskórzy właściciele nieszczędzili trudu, by temu niepożądanemu dla siebie pro­cesowi zapobiec.

Krótka historia voodoo   wikipedia (PD) Ubiczowany niewolnik (zdjęcie z 1863 r.). Handel niewolnikami to jeden z najbardziej haniebnych procederów jakich dopuszczali się "chrześcijanie" z Europy i Nowego Świata Przymusowy chrzest w imię Chrystusa

Od samego początku handlarze niewolnikami, a także posiadacze kopalń złota i plantacji trzciny cukrowej po­dejmowali znaczne, nie hamowane żadnymi skrupułami wysiłki, by zatrzeć pamięć niewolników o ich ojczyź­nie i w ten sposób całkowicie złamać ich wolę oporu. Podczas podróży na statkach frachtowych świadomie karmiono ich tak nędznie, aby brak sił nie pozwolił im nawet pomyśleć o buncie; skutych łańcuchami w regu­larnych odstępach czasu smagano biczami, aby utracili resztki ducha i nadziei.

Po przybyciu na Haiti słabszych, którzy już nie wy­trzymywali tych tortur, bez ceregieli zakopywano do zie­mi; przerażoną resztę poddawano dalszemu praniu móz­gów. Otóż każdy niewolnik otrzymywał nowe imię, przy czym biali panowie urządzali sobie żarty, nadając swym ofiarom imiona wzięte z greckiej mitologii czy rzymskiej historii. Następnie takiemu „Zeusowi" czy „Cezarowi" pod groźbą dalszych kar zakazywano, by ktokolwiek zwracał się do niego dawnym imieniem, i podobnie jemu nie wolno było zwracać się do któregoś ze swych towa­rzyszy niedoli według dawnego zwyczaju.

Aby zapobiec zachowaniu przez niewolników jakichkolwiek wspól­nych wspomnień, przed rozesłaniem do różnych kopalń i plantacji dokonywano w miarę możności ich przemie­szania. Członkowie rodziny musieli być bezwzględnie rozdzieleni; w miarę możności nie dopuszczano też do tego, by nawet członkowie tego samego plemienia praco­wali w przyszłości razem.

Odcięci od swych korzeni, po­zbawieni swych tradycji i wspomnień, resztę życia mieli niewolnicy spędzić na posłusznym spełnianiu rozkazów swoich panów, aż wreszcie zostaną wyniszczeni przez nieludzkie warunki i po upływie niewielu lat wymienieni na świeżą siłę roboczą z niewyczerpanych rezerwuarów Dahomeju.

Tak w każdym razie wyglądały rachuby ich panów. I rzeczywiście: każdy, kto w owym czasie zechciałby się założyć, że one się nie spełnią, niemal na pewno by prze­grał. Według osiemnastowiecznych relacji niewolnicy na Haiti byli przez cały dzień zajęci spełnianiem rozkazów swoich panów, a mizerną resztkę czasu, jaka im pozosta­wała, wykorzystywali do tego, by sami jakoś przeżyć. Przed świtem wypędzano ich na pola; o godzinie ósmej mieli krótką przerwę na śniadanie, aby następnie do dwunastej w południe w ostrym tempie pracować dalej. Po przerwie obiadowej trwającej do godziny drugiej pra­ca była kontynuowana aż do zapadnięcia zmroku, czę­sto nawet do godziny dziesiątej czy jedenastej w nocy. Dwugodzinną przerwę obiadową oraz wolne dni, które zgodnie z katolickim kalendarzem musiano im - chcąc nie chcąc - dawać w niedziele i święta, wykorzystywali na uprawę ziemiopłodów na własny użytek.

Tak więc każdy niewolnik w Santo Domingo musiał pracować przeciętnie 16 godzin dziennie, w morder­czych warunkach klimatycznych i higienicznych, przy wysoce niedostatecznym wyżywieniu, systematycznie zastraszany, izolowany, przy najmniejszej nieuwadze ka­rany biczem lub jeszcze gorzej. Według wiarygodnych relacji te nieszczęsne ofiary zachodniej podwójnej mo­ralności miały szansę na przeżycie na ogół nie więcej niż dziesięciu lat.

Jednakże nie tylko te niewielkie szansę na dłuższe przeżycie tłumaczą, dlaczego biali panowie poprzesta­wali na bardzo powierzchownej chrystianizacji swo­ich czarnych niewolników. Oficjalnie nie można było wprawdzie tym wyzutym z wszelkich praw ludziom odmawiać przynajmniej tego prawa, by mogli umierać - jako ochrzczeni - po chrześcijańsku. Można było się nawet spotkać z twierdzeniem, że Afrykańczyków tych w ogóle dlatego tylko tu przywieziono, aby w oczyszcza­jącym środowisku haitańskich kopalń i plantacji mogli zakosztować błogosławieństw chrześcijańskiej cywili­zacji. Pomimo takich zręcznych zapewnień zdawała się panować milcząca zgoda co do tego, że niewolnicy nie są jeszcze do przyjęcia Dobrej Nowiny dojrzali. W każdym razie miejscowi katoliccy księża zadowalali się tym, że spędzonych czarnoskórych pobieżnie i prawie bez ko­mentarzy skrapiali wodą święconą, po czym pędzono ich z powrotem do kopalń i na plantacje.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg