Przeciw dyskryminacji kobiet przez haredi

PAP |

publikacja 28.12.2011 07:43

Setki osób manifestowały wczoraj w mieście Bejt Szemesz w pobliżu Jerozolimy przeciw dyskryminacji kobiet przez haredi, czyli ortodoksyjnych Żydów, domagających się separacji kobiet i mężczyzn i - de facto - wykluczenia kobiet z przestrzeni publicznej.

Haredi upyernoz / CC 2.0 Haredi
Ortodoksyjny Żyd

Radykalny odłam ultraortodoksyjnych Żydów, który podejmuje próby narzucenia religijnych praktyk i rygorów reszcie społeczeństwa, napotyka coraz częściej opór i krytykę. Wtorkową manifestację zorganizowano w odpowiedzi na apel zarówno laickich, jak i religijnych organizacji broniących praw kobiet - wyjaśnia AFP.

Przeciw eskalacji żądań religijnych radykałów wystąpił we wtorek prezydent Izraela Szimon Peres i naczelny aszkenazyjski rabin Izraela Jona Mecger. Kilka dni wcześniej takie samo stanowisko zajął premier Benjamin Netanjahu.

Bejt Szemesz, zamieszkane głównie przez ortodoksyjnych Żydów, było w ostatnich dniach areną starć między religijnymi radykałami, domagającymi się rygorystycznej separacji mężczyzn i kobiet w miejscach publicznych, a siłami porządkowymi - relacjonuje korespondent AFP. Niektórzy mieszkańcy liczącego 80 tys. osób miasta atakowali nawet ekipy telewizyjne.

Policja przez kilka dni usiłowała usunąć z głównej arterii Bejt Szemesz ogłoszenia haredi wzywające do wydzielenia stref dla kobiet i mężczyzn na chodnikach, ale lokalni religijni radykałowie stawiali agresywny opór. Stworzyli nawet "patrole skromności", mające wymuszać na kobietach "cnotliwy wygląd", czyli zasłanianie dekoltu oraz noszenie długich spódnic i rękawów - wyjaśnia AP.

"Na linii frontu najnowszej izraelskiej wojny religijnej - jak określa narastające napięcia AP - znalazła się nieoczekiwanie ośmioletnia dziewczynka".

Naama Margolese została w dzielnicy religijnych ekstremistów w Bejt Szemesz opluta przez mężczyzn, którzy nazwali ją "dziwką", ponieważ uznali, że była "nieskromnie ubrana".

Incydent zwrócił uwagę mediów, polityków i wielu organizacji na narastające napięcia społeczne wywoływane przez "coraz większą bezczelność ekstremistów z wyizolowanej ultraortodoksyjnej wspólnoty" - pisze AP.

Naama Margolese chodzi do szkoły zbudowanej w Bejt Szemesz pomiędzy dzielnicą haredi a okolicą zamieszkaną przez liberalnych ortodoksyjnych Żydów. Haredi uważają, że zbudowanie tej szkoły to wtargnięcie na ich terytorium. Niemal codziennie dziesiątki mężczyzn wyszydzają i fizycznie zaczepiają jej uczennice, twierdząc, że sama ich obecność jest prowokacją.

W Bejt Szemesz napięcia między blisko połową mieszkańców, którzy są religijnymi ekstremistami, a całą resztą miasta trwają od dawna.

Przypadek małej Naamy zaszokował cały Izrael, skłonił przywódców politycznych kraju do potępienia zachowań haredi i wywołał falę potępienia w mediach i na portalach społecznościowych.

Radykałowie religijni stanowią 10 proc. populacji kraju, ale grupa ta rośnie szybko, ponieważ rodziny haredi - które otrzymują hojne rządowe subsydia - mają programowo wiele dzieci.

Ultraortodoksyjni Żydzi stanowią języczek u politycznej wagi w kraju, w którym żadna partia nie uzyskuje w wyborach zdecydowanej większości i zawsze rządzą koalicje - wyjaśnia AP.

Prezydent Peres wezwał we wtorek obywateli Izraela do stawienia oporu religijnym radykałom, którzy starają się narzucić rygorystyczny religijny kod postępowania całemu Bejt Szemesz.

"Walczymy o duszę narodu i naturę państwa (...) Ten dzień stanowi dla nas test, cały naród musi się zmobilizować, by ratować większość przed agresją mniejszości, która chce podważyć nasze najbardziej uświęcone wartości" - powiedział Peres.