Grunt to dobre środowisko

To bardzo smutna wiadomość. We Francji pojawia się już zauważalny problem porzucenia przez młodych Jezusa dla Mahometa.

Grunt to dobre środowisko

Wydawać by się mogło, że chodzi o tych, którym wiara jest obojętna. Albo zakochanych, których do zmiany wiary skłania miłość – jak wiadomo, często ślepa. Niestety, zdarza się, że odchodzą także ci, o których – jak się wydawało – można było powiedzieć, że są świadomymi katolikami: młodzi tuż po bierzmowaniu. A ci, którzy zostają, nieraz wstydzą się swojej wiary, choć ich wyznający Mahometa koledzy otwarcie mówią o swojej wierze. Często też młodzi nie potrafią odpowiedzieć na zarzuty swoich islamskich kolegów. I to mimo tego, że w krajach islamskich chyba częściej bywa na odwrót (czytaj TUTAJ).  W tym kontekście duma francuskich biskupów, przebywających w Rzymie z ad limina że mogą zaprezentować w Watykanie Kościół dojrzały, choć mniej liczny niż za poprzednich wizyt brzmi dość gorzko.

Co z tym fantem zrobić? Nie czuję się kompetentny by pouczać wierzących we Francji. Nie uspokajam się jednak pocieszaniem, że u nas w Polsce jest inaczej. Po pierwsze dlatego, że w pierwszym rzędzie czuję się chrześcijaninem, dopiero potem Polakiem i problemy Kościoła we Francji są mi nieraz bliższe niż dylematy, czy nasz sejm powinien być otoczony płotem czy nie. Po drugie, zdaję sobie sprawę, że młodzi w Polsce nie wybierają Mahometa być może tylko dlatego, że wyznawców islamu jest u nas (na razie?) bardzo mało. A to kiepska pociecha.

Wydaje mi się, że problem młodych odchodzących od Chrystusa to przede wszystkim kwestia braku wsparcia ze strony szeroko rozumianego Kościoła. Młodzi na progu dorosłości szukają swojego miejsca w świecie. Wiąże się to bardzo często z pragnieniem przynależności do jakiejś grupy, paczki, społeczności. Bo wbrew deklaracjom  nie mają aż takiej ochoty na oryginalność. To znaczy nie na tyle, by być w swoim środowisku dziwolągiem. Tymczasem wiara, Kościół kojarzy im się raczej z aparatem ucisku. Na religie – muszą. Do bierzmowania – muszą, bo inaczej będą kłopoty przy ślubie. Na dodatek widzą w kościołach wierzących śmiertelnie poważnych i często jakby własną wiarą znudzonych. A w mediach wierzących z ciągle zaciśnięta pięścią: protestujących a to przeciwko jednemu, a to drugiemu. Widzą ludzi gotowych uderzyć różańcem po głowie, a krzyża użyć – z zupełnie niezrozumiałych względów – jako tarczy przeciw inaczej myślących w sprawach z wiarą luźno związanych. Kogo taki widok pociąga?

Na szczęście mamy w polskim Kościele małe grupy. Niestety, dość rzadko dla ludzi młodych, ale na szczęście i takie, angażujące ludzi młodych, też są. Nie ma co ukrywać: jeśli chcemy, by młodzi łatwiej odnajdywali się w Kościele, powinniśmy na nie dmuchać i chuchać. A nie rozwiązywać przy pierwszych nadarzających się problemach. Bo to w nich młodzi mogą budować swoja chrześcijańską tożsamość bez wrażenia, że nie są u siebie i wiecznie coś robią źle.

Oczywiście trzeba się też troszczyć o dobrą katechezę: taką, którą w konfrontacji z niewierzącymi czy inaczej wierzącymi da młodym solidne argumenty do… głowy (ręki może lepiej nie ;)). Ale tworzenie przestrzeni, w których młodzi mogą dojrzewać jako wierzący wydaje mi się – oprócz działania Bożej łaski, na którą wpływu właściwie nie mamy – najważniejsze.