Raj na ziemi?

Marcin Jakimowicz

GN 34/2013 |

publikacja 22.08.2013 00:15

O Indiach, zdecydowanie mniej sielankowych niż filmy bollywood, z s. Michaelą Zofią Pawlik OP rozmawia Marcin Jakimowicz.

Raj na ziemi? Jakub Szymczuk /gn S. Michaela Pawlik OP Ukończyła Instytut Wyższej Kultury Religijnej na KUL-u w 1966 r. i została zaproszona do Indii, gdzie w latach 1967–1980 pracowała jako świecka pielęgniarka. Aby zrozumieć społeczne problemy, które chciała rozwiązywać, studiowała socjologię na Wydziale Nauk Humanistycznych Uniwersytetu Karnatak w Dharwad.

Marcin Jakimowicz: Często dostaje Siostra po głowie?

S. Michaela Pawlik: Po głowie to już w Indiach dostawałam! (śmiech)

Dlaczego?

Bo stawałam po stronie najniższej kasty. Zwłaszcza gdy chodziło o radykalne kroki: na przykład ktoś chciał zagarnąć teren, na którym mieszkała rodzina z najniższej kasty śudrów. Z takimi ludźmi nikt się nie liczył. Szantażowano ich: „Jeśli się nie wyprowadzicie, w nocy was podpalimy!”.

Co Siostra robiła?

Dzwoniłam po policję i pomagało. Byłam pielęgniarką z Europy, trochę się mnie bali, bo za bardzo nie wiedzieli, jakie powiązania za mną stoją. (śmiech) Dlatego zostawiali mnie w spokoju. Kiedyś jednak usłyszałam od jednego profesora: „Gdybyś była Hinduską, już dawno by ciebie było…”.
Wie Siostra, co działo się w redakcji, gdy pisząc o reinkarnacji, zacytowałem opowieść Siostry: „Przynoszą mi dziecko, które zostało oślepione. Z oczodołów leje się ropa. – Co się stało? – pytam. Okazuje się, że w świątyni dokonano ceremonii przygotowania chłopca do pełnienia dharmy rodu, w którym się urodził, a dharmą jego rodu było żebranie, więc żeby skutecznie żebrał, trzeba go było okaleczyć”.

I co, nie uwierzyli? Odebrałem wiele telefonów. Niektórzy nie wierzyli w te „wyssane z palca bajeczki”.

Sama bym nie uwierzyła, gdybym tego nie widziała. Podobnie szokującymi rytuałami (zakazanymi przez ich konstytucję) była praktyka sati – palenie wdów żywcem czy krwawe ofiary z ludzi. Byłam kiedyś na wycieczce w okolicach Raipuru, gdzie przewodnik, Hindus, wskazał skałę zwaną Skałą Płaczu Dzieci. Mówił, że jeszcze w XX wieku zamordowano tu około 80 niemowląt, by złożyć je w ofierze bogini Kali. Chcieli ją obłaskawić, bo szalała zaraza. Skoro Kali jest siłą, która niesie śmierć, trzeba było zapłacić krwią. Do dziś w czasie jej święta Dasajnu zabija się tysiące zwierząt. Nie chcę opowiadać jednak o skrajnych scenach, bo one wypaczają trochę obraz. Trzeba zawsze pokazać cały kontekst. Zaznaczam więc, że tylko nieliczne rodziny żebraków są tak „gorliwe”. Wspomniany czyn wynikał z wiary, że żebrak przez budzenie litości uszlachetnia innych serca, a dzięki temu sam po śmierci wcieli się wyżej.

Ale za jaką cenę!

Dla Europejczyka jest to szok, bez wątpienia. Trzeba wiedzieć jednak, że tu przyczyną tragedii nie było okrucieństwo, lecz błędna wiara…

Nie wyobrażam sobie, bym mógł okaleczyć troje moich dzieci „dla ich dobra”…

Ale gdyby pan w stu procentach wierzył, że dzięki temu po śmierci osiągną jakieś superwcielenie, to pewno pan by tego dokonał.

„Dlaczego w Indiach nie pomaga się trędowatym? Bo nie można się skalać pracą z kimś z kasty nietykalnych – opowiadał mi o. Marian Żelazek, kandydat do Pokojowej Nagrody Nobla. – On ma taką karmę – mówią – musi cierpieć. A nie musi cierpieć!”. Jak odpowiadała Siostra na takie argumenty?

Mówiłam wprost, że ich poglądów nie podzielam. Na przykład gdy opatrywałam kiedyś trędowatego, który miał rozległe bolesne owrzodzenia, podszedł do mnie Hindus i rzucił: „Kobieto, co ty robisz? Pozwól tej duszy wyjść. Będzie miała nowe ciało! Po co reperować stare ubranie, skoro lada chwila dostanie nowe?”. Powiedziałam stanowczo: „Ja w to nie wierzę. To nie dusza chce wyjść, tylko choroba toczy jego ciało. Ja chcę mu pomóc, by człowiek mógł nadal rozwijać się duchowo, bo po śmierci rozwój duszy się skończy”… I tu pojawia się pytanie: na jakiej podstawie mam tę pewność? Wszystko rozbija się o problem zaufania autorytetom. Ktoś wierzy, że Kriszna (podstawowy nauczyciel reinkarnacji) mówi prawdę, a ja, że Jezus! Przekonywałam więc, że tylko On ma rację, iż w tym jednym, jedynym życiu trzeba osiągnąć doskonałość, by żyć szczęśliwie na wieki…

Jak Siostra przyjmuje perełki w stylu wypowiedzi Tadeusza Bartosia: „Misjonarki Miłości nie pomagały chorym i umierającym. One napawały się swoją dobrocią”.

A co to znaczy „napawały się”, ja się pytam. Ja też byłam upojona radością, gdy widziałam, że człowiek, któremu pomogłam, wyzdrowiał. Gdy siostry widzą gnijącego na śmietniku człowieka, któremu muchy wchodzą do ust i oczu, a potem biorą go, myją, opatrują rany i leczą, to naprawdę mogą upajać się tym, że ten biedak ożył! Dziwię się, że ktoś zarzuca im, iż „nic nie robiły, tylko siedziały bezczynnie”. No chyba, że w czasie adoracji, której on nie rozumiał. (śmiech)

„Chłopie, mam taki węch, że w poprzednim wcieleniu musiałem być psem” – żartują przedstawiciele pokolenia, które wszystko zamienia na nowszy model. Podobno aż 32 procent Polaków wierzy w reinkarnację…

To jakieś szaleństwo. Nawet Janusz Palikot opowiadał w „Gazecie Wyborczej”, że wierzy w reinkarnację, w kolejne wcielenia duszy. Hinduizm przedstawia się w Polsce (szczególnie w kolorowych czasopismach) jako oazę pokoju, źródło szczęścia. Działa tu klasyczny mechanizm reklamy. Często – jestem tego pewna – robi się to celowo po to, by rozbić chrześcijaństwo.

Ludzie, słysząc takie odważne deklaracje, nie biorą Siostry za wariatkę?

Nie przejmuję się tym, co o mnie mówią. Fakty są faktami. Na przykład w polskim konsulacie w Bombaju już w 1973 r. urzędnik do spraw wyznań proponował mi współpracę w propagowaniu indyjskich religii w Polsce. Powiedział mi wprost: „Chodzi o to, by Polak nie był skazany na chrześcijaństwo, ale mógł sobie religię wybrać”. „Polacy nie są skazani na chrześcijaństwo, tylko na ateizm” – zdumiałam się. A on odrzekł: „Ateizm jest dobry dla tych, którym wystarczy miska i łóżko, natomiast człowiek myślący zadaje sobie egzystencjalne pytania: skąd się wziął, dokąd zmierza itp., a na te pytania różne odpowiedzi dają tylko religie, więc niech Polacy mają wybór…

„Dla mnie chrześcijaństwo to przede wszystkim Chrystus. Gdyby tak nie było, w dalszym ciągu szedłbym drogą buddyzmu czy hinduizmu. Spotkałem nie kolejną religię, ale konkretną osobę: Jezusa Chrystusa” – opowiadał mi o. Jacques Verlinde, który chrześcijaństwo odkrył w… Indiach!

Doskonale go rozumiem. Sama zachwyciłam się na nowo katolicyzmem, gdy porównałam go z innymi religiami w Indiach. Wyjechałam po studiach IWKR na KUL z takim przekonaniem, że wszystkie religie są dobre, bo prowadzą do Boga; że wszyscy ludzie jakoś Go czczą. Ale gdy ujrzałam w Indiach ludzi, którzy czczą krowy, od razu przypomniał mi się złoty cielec, więc to bałwochwalstwo!

Cierpimy na chorobę Koziołka Matołka? Po szerokim szukamy świecie tego, co jest bardzo blisko.

Jesteśmy Koziołkami Matołkami – dobrze, że nie wszyscy. Można niektórym powiedzieć: „Cudze chwalicie, swego nie znacie”... itd. Zna to pan?

Jasne… A jednak wielu chce namacalnie sprawdzić, czy to przysłowie nie kłamie. Kilkoro moich znajomych ruszyło do Indii „szukać świętego Graala”, mistyki w czystej postaci. Wrócili przerażeni tym, co ujrzeli na ulicach, poza trasami opisanymi w przewodnikach…

Nie dziwię się. Dotknęli tam prawdziwego życia. Mnie zawsze najbardziej interesowało socjologiczne spojrzenie na rzeczywistość religii: jak przekłada się ona na zwyczajne, codzienne życie. Pańscy znajomi wróciliby jednak wniebowzięci, gdyby swobodnie się tam nie poruszali, lecz ktoś (są takie wycieczki!) zawiózł ich do specjalnie przygotowanego aśramu, na przykład do czcicieli Hare Kriszna. Zostaliby nakarmieni, oprowadzeni, okadzeni (są kadzidełka, które wprawiają człowieka w stan euforii). Zobaczyliby przejrzyste niebo, bogatą roślinność, piękne ptaki, motyle, kraj tonący w kwiatach… Tyle że to tania reklama. Tak jak kilkadziesiąt lat temu przywożono wycieczkę do pokazowego kołchozu. Raj na ziemi! Wspólna własność, sielanka. Żyć nie umierać – a prawda?…

Wielkim zgrzytem kolejnego Woodstocku jest coraz intensywniejsze promowanie Pokojowej Wioski Kriszny. Ruch Hare Kriszna zyskuje zawsze błogosławieństwo organizatorów…

Wiem, że od początku na Woodstocku oni byli. W Polsce wchodzili podstępnie, niby w imię międzywyznaniowych dialogów. Nie pomagały moje ostrzeżenia, że na Zachodzie ta sekta wielokrotnie wmieszana była w kryminalne afery. W Polsce reżyserują „ideał pobożności!”. Argumentacja Owsiaka, że zaprasza ich ze względu na zdrową wegetariańską kuchnię, jest trudna do obrony…

Co odpowiada krisznowiec, gdy w czasie rozmowy przytacza Siostra opowieści o tym, „że w świętych księgach Kriszna manifestował swą boską wolność przez zabójstwa, kradzieże, uwodzenie dziewcząt i cudzych żon”?

Odpowiada, że Bogu wszystko wolno… On nie kradnie, bo… jest właścicielem wszystkiego – jego awatara też!

Ciekawa argumentacja. Da się porozmawiać z człowiekiem nucącym pod nosem: „Hare Kriszna, Hare Rama”? Chce słuchać Siostry argumentów?

Dotknął pan sedna problemu: nie chce słuchać! Podobnie jak Świadkowie Jehowy. Pojechałam kiedyś (oczywiście nie w habicie) do ośrodka Hare Kriszna w Niemczech z ojcem jednego z czcicieli Kriszny, który tam trafił. Ojciec sam nie potrafił go z sekty wyciągnąć, bo brakowało mu argumentów. Spotkaliśmy się z chłopakiem w ich wegetariańskiej restauracji. Mógł być z nami tylko w czasie posiłku. Nam przyniesiono zamówione potrawy, a on dostał miseczkę ryżu z curry. Chwalił się, że jego ryż poświęcony przez Krisznę jest jak nasza Hostia. Ja patrzę, a w tym curry widzę listki konopii indyjskich. Pytam: „A co to za listki?”. „To taka hinduska przyprawa, jak mięta” – odpowiada. Nie znał prawdy!

Zawsze Siostra nazywa rzeczy po imieniu?

Tak. Nie podobają mi się takie metody! Ja dostałam w swej porcji sporo jarzyn. Chciałam się z nim podzielić: „Weź trochę” – zaproponowałam. „Nie mogę” – odparł – bo są one nieczyste”. „Nieczyste? – zaoponowałam – w takim razie też nie będę ich jadła”. „One nie są poświęcone przez Krisznę” – wyjaśnił. Dziękuję za „poświęcenie” konopiami! Przy tej okazji skojarzyło mi się zdanie z listu apostołów do pierwszych chrześcijan: „Nie spożywajcie potraw ofiarowanych bożkom”… Może wtedy też te świątynne potrawy tak były „poświęcane”?

Ma Siostra sporą wiedzę, ogromne doświadczenie. Zna mechanizmy globalnego działania sekt, z których nie zdaje sobie sprawy Jan Kowalski. Czy to pomaga w życiu duchowym? W zwyczajnej modlitwie? W akcie zawierzenia: „Ufam Tobie?”

Jestem głęboko przekonana (tak zresztą napisane jest w Apokalipsie), że po czasie odstępstwa, zaburzeń i różnorakich zawirowań przyjdzie „Pan panów i Król królów”. Fala przejść musi, ale wierzę, że w końcu opadnie, więc Mu ufam…

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.