Państwo chusty

Jacek Dziedzina

GN 48/2013 |

publikacja 28.11.2013 00:15

Nie ma już świeckiej Turcji, którą zachwycały się zachodnie salony. Spychany przez lata do sfery prywatnej islam powrócił do życia publicznego.

Niby nic dziwnego – muzułmańska deputowana w parlamencie muzułmańskiego kraju z hidżabem na głowie. W Turcji to jednak nowość – przez kilka dekad podobna scena skończyłaby się wyprowadzniem posłanki z sali obrad. Normą był raczej ubiór deputowanej po lewej stronie VOLKAN FURUNCU /epa/pap Niby nic dziwnego – muzułmańska deputowana w parlamencie muzułmańskiego kraju z hidżabem na głowie. W Turcji to jednak nowość – przez kilka dekad podobna scena skończyłaby się wyprowadzniem posłanki z sali obrad. Normą był raczej ubiór deputowanej po lewej stronie

Hidżab, czyli noszone przez niektóre muzułmanki nakrycie głowy, nigdy nie był tylko kwestią gustu ani sprawą obojętną emocjonalnie i ideologicznie. W Turcji stosunek do hidżabu był zawsze wyznacznikiem tożsamości. Zwolennicy świeckiego państwa traktują go wręcz jako atrybut politycznego islamu. Dlatego też niedawne pojawienie się w tureckim parlamencie posłanek z chustami na głowach potraktowali oni jako naruszenie zasad świeckiej republiki stworzonej 90 lat temu. Chusty to jednak tylko symboliczny znak ewolucji, jaką w ostatnich latach przeszła Turcja. Nieprzypadkowo deputowane, które zdobyły się na założenie chust w parlamencie, należą do rządzącej Turcją Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), która konsekwentnie przywraca do życia publicznego zasady islamu. Gdy ostatni raz, w 1999 roku, jedna z deputowanych próbowała w islamskiej chuście wziąć udział w posiedzeniu parlamentu, została zmuszona do opuszczenia sali. „Cztery odważne” tym razem założyły chusty po zniesieniu przez rząd premiera Recepa Tayyipa Erdogana zakazu noszenia chust w instytucjach państwowych. Do tej pory zakaz był surowo przestrzegany.

Nie taka znowu demokracja

W obiegowej opinii Turcja jest dowodem na to, że w kraju muzułmańskim demokracja jest możliwa. Po upadku Imperium Osmańskiego i przejęciu władzy przez Mustafę Kemala (znanego jako Atatürk – ojciec Turków) na początku XX w. rozpoczęła się prawdziwa rewolucja kulturalna. Tak zwani młodoturcy, do których należał Atatürk, chcieli m.in. zerwać z prymatem religii nad życiem społecznym. Ale świeckość państwa nie oznaczała bynajmniej wiernego naśladowania zachodniego modelu. Chodziło raczej o odwrócenie ról i przejęcie przez państwo kontroli nad religią. A dokładnie przez wojsko, które miało stać na straży laickości państwa. Generałowie kilka razy musieli interweniować, kiedy pojawiało się zagrożenie, że do władzy, w wyniku wyborów, mogliby dojść islamiści. W ciągu kilkudziesięciu lat miało miejsce kilka udanych zamachów stanu, którymi kierowali czujni wojskowi. Młodoturcy rozwijali także ideę „panturkizmu”, tzn. zjednoczenia wszystkich ludów posługujących się językiem tureckim. Wiązało się to również z „wyczyszczeniem” Turcji z wszelkich „wielonarodowościowych naleciałości”.

To między innymi było źródłem pierwszego w XX w. ludobójstwa, jakiego tureccy nacjonaliści dokonali na Ormianach. Czystki objęły również Greków, którzy zostali zmuszeni terrorem do opuszczenia swoich domów. Prof. Roberto de Mattei, włoski historyk, w książce „Turcja w Europie” przytacza opinie innych badaczy, potwierdzających wyraźnie antychrześcijański charakter deportacji Greków. W ten sposób nowe władze tureckie pozbywały się starożytnych mieszkańców tych ziem. Świadkiem rzezi, jaką Atatürk urządził Ormianom i Grekom w Smyrnie, był m.in. amerykański konsul. Powiedział potem, że był to ostatni akt „konsekwentnej polityki eksterminacji chrześcijan na ziemiach byłego Imperium Osmańskiego”. Jak widać, rządy tureckich demokratów Kemala daleko odbiegały od standardów zachodnich.

Pełzający islam

Odkąd jednak w 2002 roku władzę przejęła Partia Postępu i Sprawiedliwości, można obserwować stopniowe odchodzenie od republikanizmu Atatürka. W 2007 r., pierwszy raz od świeckiej rewolucji młodoturków, prezydentem został jawny islamista, Abdullah Gül. Z jednej strony AKP od początku liberalizowała gospodarkę, kodeks karny itd., a z drugiej dążyła do stopniowego zniesienia świeckiej konstytucji, wprowadzając tzw. islam pełzający. Nie bez powodu rządząca partia nazywana jest „partią chusty”. Instytucje, które dotąd były bastionem laickości, jak armia i wymiar sprawiedliwości, zostały znacznie osłabione. AKP doprowadziła już w 2008 roku do zniesienia zakazu noszenia chust przez studentki na uniwersytetach, teraz zaś prawo objęło również pracowników urzędów państwowych, w tym rządzących i parlamentarzystów. Pełzająca islamizacja, jak mówią przeciwnicy Erdogana, przejawiała się również w innych zmianach prawnych: parlament przyjął na przykład ustawę ograniczającą sprzedaż alkoholu i wprowadzającą zakaz jego reklamowania. Co więcej, dla zwolenników świeckiego państwa naruszeniem status quo było nawet wprowadzenie w czasie egzaminów wstępnych na studia pytań dotyczących religii. Ponadto rząd Erdogana umożliwił przedkładanie dyplomów szkół religijnych w czasie egzaminów na uniwersytety, niezależnie od kierunku studiów. Wcześniej było to możliwe tylko w przypadku studiów teologicznych. Innym przykładem wprowadzania zasad islamu do życia publicznego była decyzja linii lotniczych Turkish Airlines, które zakazały stewardesom stosowania makijażu z użyciem czerwonej szminki i lakieru do paznokci. Wcześniej Turkish Airlines zakazały serwowania alkoholu podczas większości rejsów krajowych i do niektórych krajów muzułmańskich oraz zaproponowały stroje dla stewardes nawiązujące do ubiorów z imperium ottomańskiego. Projekty ubiorów wywołały jednak takie kpiny w mediach, że Turkish Airlines z nich zrezygnowały. Z protestem, zwłaszcza młodych Turków, spotkały się też nagłe interwencje pracowników transportu publicznego, którzy upominali całujące się pary, aby „zachowywały się moralnie”.

Trzeci podbój Zachodu?

Wydarzenia w Turcji nie są obojętne politycznie i cywilizacyjnie dla Unii Europejskiej, do której Turcja aspiruje. Pojawiający się przy tej okazji argument, że Turcja mogłaby stanowić pomost między kulturą chrześcijańską a muzułmańską, zdecydowanie odpada. Choćby dlatego, że przez dziesięciolecia republiki Turcy zrobili dużo, żeby zatrzeć ślady chrześcijańskiej obecności na ziemiach, gdzie powstawały pierwsze wspólnoty wierzących w Chrystusa. I robiła to właśnie świecka, „wolna od islamu”, Turcja, której „demokratycznym” charakterem zachwycały się zachodnie salony. Niestety, za rządów islamistów sytuacja mniejszości, jak dotąd, nie zmieniła się znacząco. Argument o dialogu międzykulturowym (islam–chrześcijaństwo) odpada także dlatego, że partnerem w takim dialogu nie mogłaby być nawet sama Europa, która zupełnie świadomie zrezygnowała w swoich dokumentach z odniesienia do chrześcijańskich korzeni. Po drugiej stronie natomiast jest państwo, które ze swojej islamskiej tożsamości czyni coś więcej niż muzeum. Zresztą sami zainteresowani nie ukrywają, że celem jest nie tyle integracja z Europą, co jej opanowanie. Znamienne są słowa Necmettina Erbakana (byłego premiera oraz ideologicznego guru obecnego prezydenta i premiera Turcji), wypowiedziane w Niemczech w 1989 r.: „Europejczycy są chorzy. Podarujemy im lekarstwo. Cała Europa stanie się islamska. Podbijemy Rzym”. Z kolei Bassam Tibi, mieszkający w Niemczech muzułmański intelektualista, mówi wprost: współczesna islamska migracja do Europy to trzecia fala ekspansji Turcji na Zachód. Pierwszą było zdobycie Hiszpanii, drugą – podboje Imperium Osmańskiego. Jeszcze dosadniej w 2004 r. wyraził to Vural Öger – niemiecki eurodeputowany o tureckich korzeniach: „To, co rozpoczął Sulejman, oblegając Wiedeń w 1683 r., my zakończymy za pomocą naszych obywateli”. Państwo chusty wie, czego chce.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.