Trzeba przebaczenia, pokoju, sprawiedliwości

br. Piotr Michalik OFMCap

publikacja 11.01.2014 19:56

Właśnie miałem rozpoczynać w jednej z wiosek „małą konferencję”. To miała być pierwsza, w następne weekendy planowałem kolejne, w kolejnych wioskach. Trzy godziny temu zdecydowałem się ją odwołać. Co się stało? Gdzieś w południe ogłoszono, że w Ndjamenie – stolicy Czadu nasz prezydent i premier poddali się do dymisji.

Trzeba przebaczenia, pokoju, sprawiedliwości Joanna Stępczyńska Marsz w intencji pokoju w Bouar odbył się 7 listopada. To jedna z podejmowanych inicjatyw pokojowych.

Właśnie miałem rozpoczynać w jednej z wiosek „małą konferencję”. To miała być pierwsza, w następne weekendy planowałem kolejne, w kolejnych wioskach. Trzy godziny temu zdecydowałem się ją odwołać. Pojechałem, by o tym poinformować moich chrześcijan, wróciłem i siedzę u siebie... Co się stało? Gdzieś w południe ogłoszono że w Ndjamenie – stolicy Czadu (to nie przypadek, że najważniejsze decyzje dla RCA zapadają tam i przeważnie nie są to dobre decyzje dla naszego kraju) nasz prezydent i premier poddali się do dymisji.

Pierwsze reakcje w kraju: radość zdecydowanej większości, obawy mniejszości, złodziejaszki starają się wykorzystać okazję.

Po 14 -tej przychodzi do mnie Jacek. Od razu wiedziałem, że coś się stało, że odważył się naruszyć spokój mojej sjesty. Znajomy kupiec, Mauretańczyk (dla przypomnienia - Mauretańczycy to muzułmanie) pyta się, czy mogą u nas się schronić, bo czują się zagrożeni. Oczywiście zgadzamy się i jedziemy po nich osobiście, bo w mieście już jest gorąco. W centrum miasta widzimy wielu młodych, którzy próbowali obrabować sklepiki, m.in. naszego Mauretańczyka. Na szczęście MISCA przyjechała na czas i ostudziła ich zapał. Mimo wszystko atmosfera napięta. Nas jednak puszczają.

Jedziemy na Mamadou Sara (to jedna z dzielnic) i odnajdujemy właściwy dom. Jest ich czterech. Biorą najniezbędniejsze rzeczy i jedziemy. Są u nas. Na jak długo i czy inni do nich dołączą – zobaczymy.

Obiecałem w ostatnim liście, że napiszę, co tu się robi, by w Bouar nie powtórzył się scenariusz banguijski.

Ksiądz Mirek (z diec. tarnowskiej, proboszcz katedry i wikariusz biskupa) już w lipcu doszedł do wniosku, że coś trzeba zrobić, by rysa która zaczęła pojawiać się w społeczeństwie i dzielić je nie podzieliła go zupełnie i kompletnie nie zniszczyła. Powołał Platformę Religijną. W jej ramach spotykają się imamowie, pastorzy i kapłani katoliccy, a także wybrani wierni każdej ze wspólnot religijnych. Modlą się, dzielą się przeżyciami i opiniami i szukają konkretnych rozwiązań, by przezwyciężyć wzajemną nieufność i urazy, by razem ratować nasze miasto przed najgorszym. Zorganizowano już wspólne modlitwy (ostatnia miała miejsce 31 grudnia na miejskim stadionie), marsz pokoju, wspólne (muzułmańsko-chrześcijańskie) patrole młodych które czuwają nad bezpieczeństwem w dzielnicach, mediacje w sytuacjach kryzysowych w mieście i w okolicznych wioskach, itp. Dziś o 16-tej Platforma miała spotkanie kryzysowe, mające na celu zapobieżenie eskalacji przemocy. Byli już u nas, by wystosować apel na falach naszego Radia Siriri (najbardziej słuchane w tym regionie – nawet muzułmanie go słuchają, no i anty-balaka pewnie też).

Jednocześnie staramy się, jak możemy, interweniować i u ex-Seleka i u anty-balaka, by hamować ich agresywne ruchy których ofiarami jest ludność cywilna. Jest to trudna i niewdzięczna mediacja, bo wobec nas zachowują się jak przysłowiowe wilki w owczej skórze. A gdy nas już w pobliżu nie ma, ściągają owcze skóry, w których nie za dobrze się czują...

Pracuję w wioskach, więc miałem więcej kontaktów z anty-balaka. Kilka tygodni temu byłem w mojej najdalszej wiosce Yakaï (20 km do najbliższej drogi i żadnej innej wioski po drodze i w okolicy). Jak zwykle, pierwsza reakcja ludzi na widok samochodu to paniczna ucieczka. Jak się w końcu zorientowali, że to ja – tym większa radość. Podczas powitań szybko się orientuję, że w wiosce jest sporo anty-balaka. Jest wśród nich nawet szef chóru naszego kościoła. Na początku nie chciałem nic specjalnego robić, jednak popijając kawę i czekając na ludzi przed Mszą pomyślałem, że jak już tu jestem i oni też, to może warto porozmawiać i przekazać im moje przemyślenia. Był ze mną szef katechistów moich wiosek – Antoine Bafondo. On podjął się zorganizowania spotkania po Mszy.

Przyszło ich ze 40. Każdy uzbrojony w strzelbę domowej roboty. Ludzie z okolicznych wiosek, nikogo spoza nich. Zorganizowali się by zapewnić bezpieczeństwo swoim wioskom. Myślę, że rozmowa była konstruktywna, być może co niektórzy pomyśleli nieco nad swoją odpowiedzialnością przed Bogiem i historią ludzkości. Nie brakowało górnolotnych argumentów, ale przede wszystkim mówiłem o konsekwencjach praktycznych – i te chyba bardziej oddziaływały na ich wyobraźnię.

W drodze powrotnej, w innej wiosce zatrzymały nas pijane anty-balaka. Mam dać pieniądze na kawę. W końcu dałem, ale Antoine nie był z tego zadowolony... Przecież nie po to są anty-balaka by zdzierać haracz z przejezdnych...

Z Antoine postanowiliśmy spotkać się z najważniejszym szefem anty-balaka w regionie. Napisałem list i wysłałem go przez umyślnego. Ich baza jest gdzieś w środku buszu, daleko od dróg. Umówiłem się na najbliższą niedziele po Mszy. Nie byłem pewny czy przyjdzie, tym bardziej że dzień wcześniej był ich atak na Niem. A jednak. Przyszedł i to punktualnie. „General” Hamadou Ndale. Gdzieś na uboczu, by nas nie było widać z drogi, siedliśmy i porozmawialiśmy. To już nie byli wyłącznie ludzie z pobliskich wiosek. W jednym z szefów wyczuwałem eks-Faca (armia poprzedniego prezydenta), sam generał nie jest z tych okolic, w ich uzbrojeniu widać sporo kałasznikowów.

Rozmowa była trudniejsza. To chyba ta grupa ma na sumieniu ataki na muzułmanów (także zabójstwa i egzekucje). Jeden z młodszych szefów (młodszy brat generała?) negatywnie przyjmował moje słowa, był zagniewany i zniecierpliwiony. Gdy wspomniałem o spotkaniu z ludźmi z Bouar, by razem rozważyć, jak zorganizować ten okres przejściowy, i że także eks-Seleka miałoby uczestniczyć, to aż coś nimi zatrzęsło. Absolutnie nie. Ich cel to wygnać tych ostatnich z ich prezydentem z RCA.

Rozstaliśmy się jednak w miarę spokojnie. Zapytałem jeszcze czy ewentualnie z MISCA by się spotkali. Odpowiedz była pozytywna, ale najpierw muszą zapytać się szefów w Bangui i chcą, żebym ja przy tym spotkaniu też był.

26 grudnia przyszedł do mnie katechista z Vakap. Dwie godziny temu eks-Seleka przejeżdżało przez ich wioskę i zabrało jego motor i jeszcze jeden sąsiada, plus jakieś drobiazgi z domu. Pytam się, dlaczego właśnie jego. Mówi, że nie wie... Postanawiam spróbować odzyskać te motory,bo zwykłej kradzieży nie można tolerować. Podjechaliśmy do postoju ciężarówek (to eks-Seleka eskortowało ciężarówkę kupców i na tę ciężarówkę motor był załadowany). Katechista od razu rozpoznał swój motor. No to do akcji. Dopytuję się. Zostawili go tutaj, bo zepsuty i mają po niego przyjechać później, by wziąć. Dzwonię do Mirka, Mirek do szefów eks-Seleka. Mają tu przyjechać. Tymczasem pojawia się kierowca ciężarówki i z jego relacji wyłania się zupełnie inny przebieg wydarzeń. Pokazuje mi ciężarówkę i miejsca gdzie trafiły kule, gdy kilka dni wcześniej przejeżdżał przez tę wioskę. Właśnie tam wpadli w zasadzkę. Ktoś rozpoznał mego katechistę jako tego anty-balaka, który próbował zatrzymać ich auto. Zaczęło robić się gorąco. Oprócz mnie i katechisty wszyscy tam byli muzułmanami i słownie zaatakowali katechistę. Mina mu nieźle zrzedła.

Przyjechalia eks-Seleka - ci co zabrali motor. Spiesza się, są gniewni. Z gestem łaskawcy ich szef mówi mi: bierz ten motor. Chwilę później przyjeżdżają kolejni, wysłani przez szefów. Orientują się w sytuacji, pytają się gdzie właściciel motoru. Szukam go - zniknął. Jak się później dowiedziałem, ci sami muzułmanie co tak byli na niego wkurzeni, jak tylko eks-Seleka przyjechało, doradzili mu by dla własnego bezpieczeństwa po cichu się ulotnił...

Eks-Seleka dzwoni do generała, który chce bym przyjechał z motorem do ich bazy. Nie za bardzo mi się to podoba, ale cóż... jadę. Biorę do kabiny jednego – sympatyczny facet z Bambari (południowy wschód RCA). W bazie pytanie: gdzie jest generał (Souleymane Saïd – znam go już z odzyskiwania samochodów z Bocaranga). W biurze? Nie. Na wpół leży na środku placu - wprost na ziemi. Musi pochodzić z jakiegoś plemienia koczowników. Prawdopodobnie to Sudańczyk, nie zna ani sango ani francuskiego – cała rozmowa toczy się przez tłumacza. Po krótkiej wymianie zdań mówi, że mi ufa (mówiłem że znam właściciela motoru i poręczam, że nie jest anty-balaka) i dlatego mogę wziąć motor.

Później długo zastanawiałem się, czy ten mój katechista jest anty-balaka. Mam prawie pewność że nie. Natomiast jest pewne: ludzie z tej wioski nie mówią mi całej prawdy, a nawet ją tuszują i przez to prawie że wpadłem w tarapaty broniąc ich sprawy.

Moje przesłanie jest tylko jedno: zemsta to autodestrukcja, gniew to zły doradca, potrzebujemy wszystkich dla dobra kraju, trzeba przebaczenia, pokoju, sprawiedliwości (jako alternatywy dla zemsty). Często widziałem, jak wielu ludziom po raz pierwszy otwierały się oczy. Oczywiście wiem że nie jest to łatwa sprawa: zbyt wiele krzywd ludzie doświadczyli, a każdy dzień dorzuca kolejne. Rozumiem, że nie jest im łatwo.... Zresztą mi też....

Pomódlcie się za tych umęczonych ludzi.