Gra o nowy Irak

Maciej Legutko

publikacja 11.08.2014 05:44

Trudno dziś o bardziej nieprzewidywalne miejsce na świecie. Wydarzenia w Iraku mogą w każdej chwili zaowocować powstaniem nowych państw, tąpnięciem w światowej gospodarce lub radykalną zmianą międzynarodowych sojuszy. I całkowitą zagładą chrześcijan w tym kraju.

30 czerwca 2014 r. Kurdyjscy żołnierze strzegą granicy między irackimi miastami Kirkuk i Tikrit. W pobliżu tego miejsca doszło do walki między irackim wojskiem a bojownikami ISIL. Kurdowie są dotychczas największymi wygranymi ostatnich wydarzeń w Iraku AL-A'NEI epa/pap 30 czerwca 2014 r. Kurdyjscy żołnierze strzegą granicy między irackimi miastami Kirkuk i Tikrit. W pobliżu tego miejsca doszło do walki między irackim wojskiem a bojownikami ISIL. Kurdowie są dotychczas największymi wygranymi ostatnich wydarzeń w Iraku

Rebelia przy zachodnich granicach Iraku tliła się od końca zeszłego roku. Rząd w Bagdadzie nie miał ani środków, ani umiejętności, by prawidłowo zwalczyć kryzys. Od czerwca mamy do czynienia z wojną domową. Islamskie Państwo w Iraku i Lewancie (ISIL) kontroluje już niemal trzecią część terytorium państwa, przejmując składy broni, urzędy i rafinerie ropy naftowej.

Chrześcijanie i inne mniejszości
Pierwszymi ofiarami anarchii w Iraku, tak jak wcześniej w Syrii, padli chrześcijanie. Wkrótce po zdobyciu Mosulu terroryści z ISIL podpalili kościoły, zakazali chrześcijanom wszelkich praktyk religijnych i narzucili specjalny podatek. Mnożą się bezkarne zabójstwa i gwałty na wiernych oraz duchownych. Niewielka chrześcijańska społeczność, która z trudem przetrwała niespokojną minioną dekadę na północy Iraku, ucieka do Regionu Kurdystanu. Wkrótce oprócz tych ziem prawdopodobnie nastąpi całkowity zanik irackiej populacji chrześcijan.

Ofiarami barbarzyństwa ISIL są również Turkmeni oraz Asyryjczycy. Terroryści organizują w Mosulu publicznie akcje niszczenia zabytków kultur innych niż islamska. Młotkami i kilofami rozbijane są starożytne rzeźby i pomniki. Zagrożone są wykopaliska i stanowiska archeologiczne w całej opanowanej przez ISIL okolicy.

Sunnici i szyici
Głównym tłem rozrywającego kraj konfliktu są religijne napięcia sunnicko-szyickie. W świecie islamskim na Bliskim Wschodzie podział (oczywiście w dużym uogólnieniu) jest dość klarowny. Szyici dominują w Iraku, Iranie, Azerbejdżanie i małym Bahrajnie. W pozostałych krajach większość stanowią sunnici. CIA World Factbook szacuje, że w Iraku to od 32 do 37 proc. społeczeństwa. Rządzący krajem przez lata nie potrafili zjednoczyć zwaśnionych odłamów wokół idei wspólnego państwa. Z pewnością nie ułatwił tego fakt, że Irak nie został stworzony przez oddolny ruch społeczny, lecz odgórną decyzją imperium brytyjskiego. Połączono wtedy ziemie, o które przez wieki rywalizowały imperia osmańskie i perskie. Przez ostatnie dziesięciolecia przepaść między sunnitami i szyitami jeszcze się pogłębiła. Sunnita Saddam Husajn próbował lawirować między dwoma nurtami islamu. Gdy jednak w 1982 r. w Dudżail w środkowym Iraku szyici próbowali dokonać zamachu na niego, w odwecie zamordowano ponad 140 mieszkańców tej miejscowości.

Po obaleniu Husajna przez Amerykanów sytuacja radykalnie się zmieniła. W 2006 r. urząd premiera objął szyita Nuri Al-Maliki. Teoretycznie powojenny Irak miał harmonijnie równoważyć wpływy szyitów, sunnitów i Kurdów, lecz Maliki zręcznie odsunął konkurentów od głównych ośrodków decyzyjnych. Kurdowie z powodzeniem skupili się wówczas na wzmacnianiu swojej niezależności, natomiast sunnici poczuli się oszukani. Zamieszkane przez nich tereny były zaniedbywane gospodarczo. Na akty przemocy z ich strony premier odpowiedział uzbrojeniem własnych, szyickich bojówek. Ostatnią szansę na uratowanie sytuacji Maliki zaprzepaścił pod koniec zeszłego roku. Protesty sunnitów, które wybuchły w prowincji Anbar, miały przede wszystkim podłoże ekonomiczne. Wpływy ISIL były wówczas ograniczone. Premier potraktował jednak wszystkich demonstrantów jak terrorystów i podjął zbrojną próbę stłumienia strajków.

Sukcesów bojowników ISIL nie sposób analizować w oderwaniu od kontekstu konfliktu sunnicko-szyickiego. Wojsko irackie uchodzi za upolitycznione i kontrolowane przez Malikiego, nie miało więc żadnego oparcia wśród sunnickiej ludności. Uznaje ona ISIL za mniejsze zło niż rząd w Bagdadzie. Z ukrycia wychodzą nawet pozostający od lat w cieniu członkowie partii Baas i administracji Saddama Husajna. Symbolem ich powrotu jest informacja z „Daily Mail”, jakoby sunnici aresztowali i zabili sędziego Raoufa Abdula Rahmana, który wydał wyrok śmierci na Husajna.

Kurdowie idą po swoje
Iraccy Kurdowie są dotychczas największymi wygranymi wydarzeń w Iraku. Tak jak sunnici, zostali odsunięci przez premiera Malikiego od wpływu na rządy. W odpowiedzi skupili się jednak na umacnianiu własnej niezależności w Regionie Kurdystanu. Zainwestowali w rozwój sił zbrojnych oraz gospodarki, szczególnie sektora naftowego. Od lat skutecznie zapobiegają przenikaniu terrorystów na swoje ziemie. Władze Rządu Regionalnego Kurdystanu podkreślają, że doskonale wiedziały od paru miesięcy o dojrzewającej rebelii w Mosulu i ostrzegały o niej zarówno Zachód, jak i Bagdad. Ofensywa ISIL zastała ich doskonale przygotowanych. Nie tylko bez problemów zabezpieczyli granicę Regionu Kurdystanu, ale też rozszerzyli kontrolę na inne ziemie kurdyjskie w Iraku, które wcześniej pozostawały poza ich administracją.

Kurdowie od lat bezskutecznie domagali się obiecanego w artykule 140 irackiej konstytucji referendum na temat przynależności miasta Kirkut – zamieszkanego w dużej mierze przez Kurdów centrum zasobnej w ropę okolicy. Kiedy runęła władza w Bagdadzie, kurdyjskie wojsko (peshmerga) bez problemów zajęło miasto i teraz będzie negocjować jego przynależność z pozycji gospodarza.

Pogłębiająca się anarchia w Iraku sprawia, że Rząd Regionalny Kurdystanu coraz bardziej asertywnie wypowiada się na temat przyszłości regionu. Premier Nechirvan Barzani w wywiadzie dla BBC stwierdził, że Irak nie będzie już taki sam jak przed wydarzeniami w Mosulu. Natomiast prezydent Masoud Barzani oznajmił telewizji CNN, że Kurdowie będą teraz sami decydować o swojej przyszłości.

Niezaprzeczalne atuty, jakie mają w ręku Kurdowie, sprawiły, że sekretarz stanu USA John Kerry 24 czerwca zawitał do Erbilu, stolicy irackiego Kurdystanu. Nie szczędził wówczas pochwał władzom regionu. Usilnie zabiegał też o to, żeby przynajmniej zadeklarowały one chęć udziału w rozmowach nad wspólną przyszłością Iraku. Prezydent Barzani podkreślił jednak, że rozwiązanie kryzysu irackiego jest możliwe tylko na podstawie „nowych realiów”.

Amerykanie i nieoczekiwani sojusznicy
Słaby Irak rozsadziły nie tylko wewnętrzne konflikty, także zacięta rywalizacja najważniejszych graczy regionu. Wcześniej jej ofiarą padły Liban i Syria, a teraz Irak. Nad Tygrysem i Eufratem Iran wspierał szyitów, Arabia Saudyjska sunnitów, a Turcja postawiła na intratne interesy gospodarcze z Regionem Kurdystanu. Bezradne wobec tej gry okazały się Stany Zjednoczone. Amerykanie mają wyjątkowo nieszczęśliwą rękę w dobieraniu partnerów do rządzenia krajami, które zostały wyzwolone kosztem ogromnych ofiar i środków. Tak jak Hamid Karzaj zawiódł w Afganistanie, tak samo rozczarował w Bagdadzie Al-Maliki. Klęską okazał się wspierany przez USA projekt polityczny. Porażka jest także bardzo dotkliwa materialnie. W ostatnich tygodniach tony wartego miliardy dolarów amerykańskiego uzbrojenia i sprzętu dostały się w ręce najgroźniejszej na świecie organizacji terrorystycznej. Waszyngton nie ma ani siły, ani społecznego poparcia, aby z powrotem ściągnąć na Bliski Wschód regularne oddziały. Ataki dronami mogą rzucić na kolana grupki terrorystów w Jemenie, lecz nie wojska ISIL. Zresztą szyici, mimo serii klęsk, nie chcą słyszeć o powrocie amerykańskich wojsk.

W grze pozostaje tylko jeden kraj, który może wpłynąć na Malikiego, by szukał konstruktywnego rozwiązania konfliktu. To Iran. Amerykańska współpraca z państwem ajatollahów wydaje się naturalnym rozwiązaniem. Przez wiele tygodni pozostawał to jedynie temat medialnych dywagacji. Wreszcie w połowie czerwca John Kerry oznajmił, że taka opcja jest brana pod uwagę. Rzecznik Pentagonu dzień później wykluczył jakąkolwiek współpracę wojskową, lecz dyskretne zabiegi dyplomatyczne już się rozpoczęły.

Sytuacja USA jest nie do pozazdroszczenia. Irak zdobyty kosztem tysiąca ofiar i setek miliardów dolarów może zostać opanowany przez terrorystów groźniejszych od Al-Kaidy. Tymczasem właśnie pod sztandarami walki z nią Amerykanie ruszyli na Bliski Wschód. Nie do pogardzenia jest więc wszelka pomoc, nawet od wieloletniego wroga. Z drugiej strony nawet krótka współpraca z Iranem, ograniczona do konkretnego celu, to groźba zerwania bezcennego sojuszu z Arabią Saudyjską. A przecież to gwarant stabilności i amerykańskich wpływów w Zatoce Perskiej. Nerwowo zareagował również Izrael, który nie dopuszcza innej możliwości niż dyplomatyczna izolacja Iranu. Pogodzenie wszystkich interesów na Bliskim Wschodzie jest dla Waszyngtonu niemożliwe. W Iraku będzie bardzo ciężko wrócić do układu sił sprzed wydarzeń w Mosulu. Nawet ze wsparciem Iranu i USA negocjacje na temat nowej formy irackiej państwowości będą ekstremalnie trudne.