Zaklęte rewiry nienawiści

Piotr Semka

GN 49/2014 |

publikacja 04.12.2014 00:15

Niemcy, które jawią się wielu Polakom jako ideał stabilizacji i sprawnej policji, odkrywają próby ekstremistów posługiwania się przemocą na szeroką skalę. Politycy i media biją na alarm i zastanawiają się,  jak nie dopuścić do świętej wojny na ulicach niemieckich metropolii.

Członkowie organizacji HoGeSa – Chuligani przeciwko salafitom podczas antyislamskiej demonstracji w Hanowerze 15 listopada br. Thomas Rassloff /dpa/pap Członkowie organizacji HoGeSa – Chuligani przeciwko salafitom podczas antyislamskiej demonstracji w Hanowerze 15 listopada br.

Gdy parę lat temu na ulicach niemieckich miast i w pasażach handlowych pojawili się salafici – brodaci islamscy fundamentaliści rozdający Koran – nie wywoływali sensacji. Przecież od lat 70. ub. wieku w podobny sposób wyznawcy Hare Kriszny rozpowszechniali książki na temat swojej religii. Ale o ile krisznowcy śpiewali tylko swoje mantry i rozdawali wegetariańskie ciasteczka, o tyle salafici, bardzo często rdzenni Niemcy , zaczęli wygłaszać przemówienia, w których pojawiały się niepokojące wezwania do świętych wojen w imię pism proroka. Formalnie wszystko było w porządku. Salafici występowali do władz o pozwolenie na rozpowszechnianie literatury religijnej na deptakach na podobnej zasadzie jak protestanckie misje  czy Świadkowie Jehowy. Rychło się okazało, że niektórzy młodzi ludzie, którzy trafili do salafickich ośrodków w Niemczech, zaczynali zmieniać się w fanatyków. Władze i media zainteresowały się tym, co jest wbijane do głów ludziom, którzy dali się przyciągnąć do salafickich szkółek. Po fundamentalistycznym praniu mózgu, młodzi Niemcy wyruszyli  na świętą wojnę kalifatu islamskiego w Iraku i Syrii.

Nowa jakość fanatyzmu

Dziś Urząd Ochrony Konstytucji ocenia, że z RFN wyjechało na świętą wojnę  około 450 osób. Poprawność polityczna nie pozwala policji dzielić tych obywateli RFN na rasy, ale wiadomo, że spora część tego kontyngentu  to rdzenni Niemcy. To ich najbardziej się boją zachodnie służby antyterrorystyczne. Europejczycy niekiedy krzywdząco zwracają większą uwagę na dworcach i w środkach komunikacji na osoby o arabskiej czy tureckiej powierzchowności. Natomiast blondyni z niebieskimi oczami zazwyczaj nie kojarzą się z islamskim fanatyzmem. Na dodatek można się spodziewać, że po wojennej praktyce w armii Państwa Islamskiego ci fanatycy wrócą do Niemiec, przywożąc ze sobą pogardę dla Zachodu i skrajną nienawiść. Ale problem z salafitami nie ogranicza się  tylko do ochotników walczących na syryjskich i irackich frontach.

Salafici zaczynają się czuć niezwykle pewnie na ulicach niemieckich miast. Pozwalają sobie na pouczanie – na razie głównie swoich muzułmańskich braci – o zasadach islamu. W Wuppertalu obywateli tego miasta zaszokował filmik wypuszczony do sieci o „policji szariatu”, która w specjalnych kamizelkach patrolowała imigranckie dzielnice, uspokajając agresywnie zachowujących się osobników, napominając słuchających za głośno muzyki i pouczając o zasadach islamskiego szariatu. Policja niemiecka podjęła szybko kontrakcję, ale adwokaci zwolenników szariatu zręcznie argumentowali, żądając zwolnienia. Wskazywano, że wezwania patrolu były zbieżne z troską o zasady współżycia obywatelskiego. Skrajni  islamiści potrafią też być brutalni. 7 października br. wielu Niemców zaszokowało przeniesienie wojny między Kurdami a zwolennikami kalifatu islamskiego na ulice niemieckich miast. W Hamburgu, Stuttgarcie i Celle doszło do walk ulicznych między jazydami – wrogami kalifatu a zwolennikami fanatycznego islamu.

W Hamburgu obie  antagonistyczne grupy były uzbrojone w maczety, noże  i szpady do nabijania mięsa na kebaby, do szpitala trafiło 14 ciężko rannych osób. Policja była bezradna wobec erupcji nienawiści. Na co dzień  salafici zachowują się bardzo sprytnie. Rzadko można im coś konkretnego zarzucić. A jednak w oczach zwykłych Niemców tworzą wokół siebie złowróżbną aurę. Drobnymi gestami i  spojrzeniami łatwo można manifestować pogardę wobec świata „niewiernych”.  A gęste brody, islamskie czapeczki,  bliskowschodnie kaftany i sandały rzucają się w oczy. Bardzo często  poruszają się z ochroniarzami, powołując się na akty przemocy wobec imigrantów.

Chuligani przeciw salafitom

Ten demonstracyjny styl bycia wywołał reakcje u tych, którym przemoc przychodzi najłatwiej jako sposób reagowania na wszelkie problemy – u chuliganerii stadionowej, która w Niemczech często miała powiązania ze skrajną prawicą. W latach 80. i 90. ub. wieku niemieckie kluby zrobiły wiele, aby wyprzeć neonazistowskie wpływy ze stadionów. Teraz kibolska przemoc wraca, ale w  formie, wobec której wielu zwykłych Niemców ma mieszane uczucia – w protestach przeciw salafitom. Tak powstał nieformalny ruch HoGeSa – skrót od „Hooligans gegen Salifisten” – Chuligani przeciwko salafitom. HoGeSa dba, by demonstracje antysalafickie były legalne i zarejestrowane.  Problem w tym, że uczestnicy demonstracji wykorzystują elementy strojów typowe dla neonazistów – czarne kurtki „flyersy”, podkute buty i odzież marek utożsamianych ze skrajnym nacjonalizmem. Wszystko zaczęło się na początku października w Dortmundzie, gdzie przechodniów handlowego deptaku zaskoczyła zwołana przez internet demonstracja przeciw salafitom. Niemiecki Urząd Ochrony Konstytucji  twierdzi, że inicjatorem i duszą nowego ruchu jest 60-letni Siegfried Borchardt, znany jako „SS-Sigi”, niegdysiejszy lider faszyzujących fanów Borussi Dortmund. To on miał rzucić ideę, by doprowadzić do „sojuszu ponad podziałami” grup kibolskich, które zazwyczaj się zwalczają, ale teraz powinny  dać wspólny odpór ważniejszemu wrogowi – salafitom. Uznaje się, że HoGeSa skupiła 17 grup pseudokibiców z różnych klubów z całej RFN.

Pierwsze masowe wystąpienie nowy ruch miał 26 października w Kolonii – dokąd zjechało 5 tys. kibiców. Manifestacja w okolicach Dworca Głównego i kolońskiej katedry skończyła się rozbijaniem szklanych drzwi gmachu dworca i demolowaniem samochodów policyjnych. Minister spraw wewnętrznych w rządzie krajowym Nadrenii Północnej-Westfalii Ralf Jäger (SPD) ostrzegał na konferencji po zajściach, że „jest to zupełnie nowa, ogólnoniemiecka formacja sięgających po przemoc chuliganów”. – W Kolonii po raz pierwszy miała miejsce ogólnokrajowa mobilizacja stosujących przemoc chuliganów, którzy nadużyli prawa swobody zgromadzeń jako platformy dla aktów przemocy. To wykracza poza wszystko, co było nam dotychczas znane – podkreślał Jäger, który przewodniczy obecnie kolegium szefów MSW wszystkich niemieckich landów. Wtórował mu Arnold Plickert, szef związku zawodowego policjantów w Nadrenii Północnej-Westfalii. – W krótkim czasie potrafiło się zmobilizować ponad 4500 chuliganów – powiedział.

Grupy, które do tej pory były śmiertelnymi wrogami, wspólnie atakowały policję i przedstawicieli prasy, rzucając w nich butelkami i petardami. Plickert, szef policyjnych związkowców, oburzał się:  – Przerażające jest, jak dużo ludzi na portalach społecznościowych okazuje sympatię dla tej pijanej i brutalnej tłuszczy – powiedział. Ta wypowiedź pokazuje głębsze podłoże zjawisk ruchu HoGeSa. Gdyby demonstracje  przypominały wyłącznie pomeczowe zadymy, nie byłoby problemu. Ale demonstranci dotykają problemu, który wielu Niemców uważa za realny i którego skala przerasta władze. Tylko na Facebooku HoGeSa zebrała ponad 40 tys. lajków. 15 listopada doszło do  3,5-tysięcznej demonstracji przed dworcem w Hanowerze, ale policjantów było tym razem tyle samo co uczestników manifestacji. Przybyła też obywatelska demonstracja, by zablokować HoGeSę.  Do zamieszek nie doszło, policja sprawnie rozdzieliła oba zgromadzenia. Tym razem to skrajni lewaccy bojówkarze skorzystali z okazji i atakowali policję.

Przemoc rodzi przemoc

Co dalej? Niemieckie prawo bardzo rygorystycznie strzeże prawa do demonstracji i HoGeSa z tego korzysta. Władze niemieckich miast i policja zapowiadają, że będą walczyć o zablokowanie kolejnych demonstracji HoGeSy. Wspomniany już szef MSW Północnej Nadrenii-Wetsfalii, Jäger, zapowiada, że wobec klubów sportowych, w których barwach występują pseudokibice, zostaną podjęte odpowiednie sankcje. Do akcji propagandowej przeciw HoGeSie mają być zaproszeni najbardziej popularni piłkarze Bundesligi i reprezentacji piłkarskiej RFN. Kontrwzorem dla działań HoGeSy i salafistów może być postać 23-letniej Tugce Albayrak. Ta Niemka o tureckich korzeniach 15 listopada w Offenbach nie bała się  stanąć w obronie nieznanych jej  dziewczyn, które agresywnie zaczepiała grupa nastolatków – dzieci imigantów z Serbii.

Tugce usłyszała wezwanie o pomoc i uwolniła dziewczyny z opresji. Napastnicy zemścili się za wejście im w  drogę i po wyjściu Tugce z lokalu napadli ją i zakatowali na śmierć. Teraz liczni Niemcy apelują do prezydenta Joachima Gaucka o pośmiertne odznaczenie dzielnej dziewczyny Orderem Zasługi Republiki Federalnej Niemiec. W miejscu jej śmierci palone są świeczki i składane kwiaty. – Podczas gdy inni ludzie odwracali wzrok, udając, że niczego nie widzą, Tugce Albayrak okazała nadzwyczajną odwagę i moralne męstwo – oświadczył Gauck.  Czy takie wzorce pomogą zwalczyć przemoc, która niepostrzeżenie zaczęła się rozlewać na ulicach niemieckich miast?•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.