Meczety na podsłuchu?

Andrzej Grajewski

publikacja 24.06.2016 06:00

Niemiecka polityka multikulti, projekt zakładający budowę społeczeństwa wielokulturowego, przeżywa głęboki kryzys. Większość społeczeństwa nie chce uznać islamu za element niemieckiej tożsamości i coraz głośniej domaga się odejścia od tego modelu integracji.

Członek salafickiej wspólnoty wzywa  do modlitwy i nawrócenia  w pobliżu Bramy Brandenburskiej w centrum Berlina. Wolfram Steinberg /dpa/pap Członek salafickiej wspólnoty wzywa do modlitwy i nawrócenia w pobliżu Bramy Brandenburskiej w centrum Berlina.

Trzeciego października 2010 r., w czasie obchodów Dnia Jedności Niemiec, prezydent Christian Wulff oświadczył, że islam, podobnie jak chrześcijaństwo oraz judaizm, należy do Niemiec, podkreślając w ten sposób, że zaczęła się nowa faza w życiu niemieckiego społeczeństwa. Po upadku muru berlińskiego i przezwyciężeniu podziałów między wschodnią a zachodnią częścią kraju przyszedł czas na integrację milionów migrantów i uchodźców.

Słowa Wulffa zapowiadały zamiar budowania nowego narodu niemieckiego, odwołującego się do zupełnie innego systemu wartości i mentalności niż dotychczas. Wulffa mocno krytykowano, ale nikt nie kwestionował, że problem jest poważny. Według szacunków z 2012 r. w Niemczech żyło ponad 4 mln muzułmanów. Spośród nich blisko 2 mln, najczęściej Turków, miało niemieckie obywatelstwo. Jesienią ub. roku ta liczba wzrosła na skutek kryzysu migracyjnego, kiedy do Niemiec napłynął milion uchodźców, w większości muzułmanów.

Konflikt odłożony

Niemcy przez długie lata korzystały z pracy robotników, tzw. gastarbeiterów, sprowadzanych głównie z Turcji w czasach „cudu gospodarczego” w latach 60. Zakładano jednak, że po jakimś czasie wrócą oni do swoich rodzin. Stało się jednak inaczej. Nie tylko nie wrócili, ale zaczęli ściągać rodziny do Niemiec. Początkowo rozproszeni, z czasem opanowali całe dzielnice niemieckich miast, głównie na zachodzie. W minionych latach władze niemieckie robiły wiele, a płaciły jeszcze więcej, aby społeczność muzułmańską zintegrować. Starano się wyciągnąć wnioski z faktu, że dorasta już kolejne pokolenie Turków, którzy często w ogóle nie znają kraju pochodzenia swych przodków, ale przez wielu Niemców nie są akce- ptowani jako swoi.

Z pewnością w jakimś stopniu programy integracyjne przyniosły pozytywne rezultaty. Niemało jest muzułmańskich przybyszów, których udało się zintegrować. Przykładem takiej postawy może być świetny piłkarz Mesut Özil, który mając do wyboru, czy ma grać w reprezentacji Turcji, czy Niemiec, wybrał tę drugą. Muzułmańscy politycy są obecni w Bundestagu, gdzie reprezentują różne partie polityczne. Cem Özdemir został nawet szefem frakcji Zielonych w Bundestagu, a Aygül Özkan z ramienia CDU krajowym ministrem ds. społecznych w Dolnej Saksonii.

Niemieckie elity polityczne nie mają wątpliwości, że od pozytywnego rozwiązania kwestii integracji migrantów w znacznym stopniu zależy przyszłość kraju. Działania kanclerz Merkel, która jesienią ubiegłego roku zachęcała uchodźców i migrantów do przyjazdu do Niemiec, nie wynikały z altruistycznych pobudek. Sytuacja gospodarcza i demograficzna kraju zmusza Niemcy do stałego pozyskiwania nowej siły roboczej. Spadek liczby urodzin w Niemczech jest tak duży, że według szacunków w 2040 r. na tamtejszym rynku pracy będzie brakowało ok. 10 mln ludzi. Niemcy, jeśli chcą utrzymać swoją pozycję gospodarczą i polityczną, muszą znaleźć nowych pracowników, którzy zapełnią wolne miejsca na rynku pracy i będą zarabiać na emerytury i renty coraz bardziej starzejącego się społeczeństwa.

Wróćmy do prawdziwej wiary

Konkretne problemy z islamem zaczęły się, kiedy obok muzułmanów z Turcji zaczęli się w Niemczech pojawiać znacznie bardziej radykalnie nastawieni muzułmanie z Bliskiego Wschodu. Przynieśli ze sobą ideę powrotu do prawdziwego islamu, nazywaną salafizmem, kojarzoną często z ruchami terrorystycznymi. W kręgu oddziaływania salafitów jest w Niemczech kilka tysięcy muzułmanów, najczęściej młodych. Odrzucają oni zachodni styl życia i porządek prawny. Jedyną normą prawną, której przestrzegają, jest szariat, wyznaniowe prawo muzułmańskie. Wojna w Syrii oraz powstanie tzw. Państwa Islamskiego zradykalizowały tę społeczność. Zmaterializowała się bowiem idea uczestnictwa w świętej wojnie – dżihadzie, w której udział jest nieomal obowiązkiem prawdziwego muzułmanina. Pewna grupa salafitów z Niemiec brała udział w wojnie w Syrii, część z nich zdołała z niej wrócić. To prawdopodobnie radykalni islamiści próbowali dokonać zamachu bombowego na dworcu w Bonn, gdzie w grudniu 2012 r. znaleziono torbę z ładunkiem wybuchowym. Salafici prowadzili głośną akcję rozdawania 25 mln egzemplarzy Koranu przez islamskich wolontariuszy w centrach wielu niemieckich miast.

Z raportów niemieckiego kontrwywiadu (Urząd Ochrony Konstytucji ) wynika, że liczba salafitów systematycznie rośnie. W całych Niemczech może być nawet kilkanaście tysięcy osób, skupionych w różnych grupach, najczęściej internetowych „networkach”, sterowanych z zagranicy. Niebezpieczeństwo jest tym większe, że skutecznie docierają do legalnie działających islamskich organizacji, proponując ich członkom nawrócenie i powrót do korzeni wiary przodków. Są także obecni w środowiskach akademickich, nie ograniczając się wyłącznie do studentów muzułmańskich. Znane są, nie tak rzadkie, przypadki nawrócenia na radykalną wersję islamu także etnicznych Niemców. Nową szansę stworzyła dla nich wielka fala uchodźców i migrantów, z którą państwo niemieckie nie potrafiło sobie poradzić. Wystarczy powiedzieć, że według szacunków niemieckiej policji nawet pół miliona migrantów, którzy napłynęli do Niemiec w ubiegłym roku, nie zarejestrowało się i przebywa w tym kraju nielegalnie. Ilu z nich już dzisiaj korzysta ze wsparcia salafitów, uważnie penetrujących obozy dla uchodźców, tego nikt nie wie.

Czego nauczają imamowie?

Ostatnio zwrócono uwagę, że wylęgarnią wielu radykalnych postaw są meczety, które stoją w centrach wielu niemieckich miast. Nigdy nie było nad nimi żadnej kontroli. Teraz dodatkowy problem stwarza aktywność blisko tysiąca imamów, którzy w ostatnim czasie przyjechali z Turcji, aby umacniać własne wspólnoty i nawracać niewiernych. Większość nie zna języka niemieckiego, miejscowej kultury i obyczajów, za to żarliwie propaguje często bardzo radykalną wersję islamu. W tej sytuacji szef klubu poselskiego CDU/CSU w Bundestagu Volker Kauder zaproponował inwigilację meczetów. Niemiecka tradycja regulacji stosunków Kościołów z państwem jest ważną częścią nie tylko systemu prawnego, ale także kultury politycznej i duchowej tego państwa. Dla chrześcijan jest rzeczą oczywistą, że biskup katolicki lub luterański, zanim obejmie urząd, składa przed premierem kraju związkowego, na którego terenie znajduje się jego diecezja, przysięgę na wierność konstytucji. Forma i treść tej przysięgi określona jest w konkordatach i umowach między państwem a Kościołem. Nikt jednak nie żąda takiej przysięgi od imamów, zwłaszcza pochodzących z obcego kraju. W sposób oczywisty niemieckie prawo nie przystaje do zdecentralizowanej struktury islamu, gdzie nie ma jednego koordynującego ośrodka.

Racjonalna debata na temat wyzwań wynikających z napływu muzułmanów do Niemiec przez lata była trudna, gdyż ograniczały ją zasady poprawności politycznej. Ludzi mających inne poglądy z niej wykluczano albo stygmatyzowano jako prawicowych oszołomów i faszystów. Stosunkowo niedawno opinia publiczna dowiedziała się, że z danych policji wynika, iż co czwarte morderstwo i co trzeci gwałt popełnia w Niemczech cudzoziemiec, najczęściej pochodzenia muzułmańskiego. – Nie może być tak, grzmiała kanclerz Merkel w 2010 r. – że są dzielnice, do których policja boi się wjeżdżać.

Dzisiaj takich dzielnic jest znacznie więcej, a sylwester w Kolonii pokazał, że policja boi się interweniować nawet w centrach wielkich miast, gdy zagrożone jest bezpieczeństwo wielu obywateli. W ciągu zaledwie sześciu lat niemiecka polityka przeszła od haseł, że islam należy do Niemiec, do projektów bardzo głęboko ingerujących w życie wspólnot muzułmańskich. Zaś na ulicach niemieckich miast pojawiły się tłumy domagające się ograniczenia albo wręcz usunięcia islamu z przestrzeni publicznej Niemiec. Być może możliwe jest wypracowanie modelu koegzystencji między islamem a nowoczesnym zachodnim społeczeństwem. Dzisiaj jednak nic nie wskazuje, aby udało się ustalić zasady akceptowane przez obie strony.