Korespondencja z Larache - Maroko - maj 2009

Symeon Stachera OFM

publikacja 14.05.2009 12:34

Z muzułmanami pracujemy razem my chrześcijanie i wszyscy szukamy wspólnego dobra, którego Pan Bóg pragnie od każdego z nas.

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus !!!

Święta Wielkanocne przeżyłem z parafią Matki Bożej Wniebowziętej i z ludźmi, którzy w tych dniach byli w odwiedzinach w Maroku.

Z muzułmanami pracujemy razem my chrześcijanie i wszyscy szukamy wspólnego dobra, którego Pan Bóg pragnie od każdego z nas.

Codziennie pracuję w szkole, uczymy dzieci różnych przedmiotów i pomagamy im, aby przygotowali się do dobrego życia. Jest tu bardzo dużo ludzi ubogich i szukamy jak im pomóc. Są bardzo ubodzy. Razem z siostrami zakonnymi robimy co możemy.



Codziennie przychodzi do nas prawie 100 osób , aby zjeść obiad, inne 100 osób , aby się wykąpać i wyprać ubranie. Nie mają od nikogo żadnej pomocy. Z pomocą Bożą pomagamy im jak możemy.

Od miesiąca “straciłem” pracę w więzieniu, bo udało nam się uwolnić kolejnego polskiego obywatela, który trafił tu za przemyt narkotyków. Biskup Diecezji Tangeru prosił mnie o posługę względem więźniów hiszpańskich, ale rząd marokański jak na razie nie wyraził na to zgody. Stąd cierpliwie czekam.

Czasami oczekiwanie na pozwolenie trwa do roku czasu. Mój współbrat Włoch Giuseppe jest już w Maroku od 16 miesięcy i nie otrzymał oficjalnej karty pobytowej. Co miesiąc musi wstawić się na policję i prosić o przedłużenie wizy o kolejny miesiąc. Reguły państwa marokańskiego bardzo często są dla nas niezrozumiałe. Tylko cierpliwość pomaga przebrnąć wszystkie trudności…

Przyzwyczajam się do nowego miejsca. Niebawem będzie rok, jak jestem w Larache. Bliskość kontaktów z Europą sprawia, że ludzie z północy Maroka, tu gdzie jestem, są bardziej otwarci, chętni do pomocy i rozmowy.

Nie zamykają się w swojej religii islamu. Przychodzą bardzo chętnie do wspólnej pracy na rzecz ubogich. Pomagamy dzieciom z rodzin ubogich, staruszkom, kobietom bez środków do życia, młodzieży bez możliwości pracy…



Często udaję się do Hiszpanii, aby przewieźć samochodem żywność, ubrania, przybory szkolne. W Ceucie różne parafie katolickie prowadzą akcje Caritasu, aby pomagać Afryce w zwalczaniu biedy.

Przez tydzień przebywała razem z nami grupa młodzieży z Walencjii (Hiszpania). Przyjechali dobrowolnie jako woluntariusze, aby pracować z ubogimi. Wieczorami mieliśmy czas na modlitwę, świadectwo życia chrześcijańskiego i muzułmańskiego, pogadanki. Może ktoś z nich pójdzie za głosem powołania zakonnego czy misyjnego.



Dziś w Hiszpanii, która była jeszcze tak niedawno tak bardzo katolicka nie ma powołań. Wiele parafii nie ma księży. I co tu myśleć o powołaniach misyjnych dla świata...

Ale, zawsze trzeba poszukiwać drogi do ludzkich serc. To co najważniejsze to KOCHAĆ I CZYNIĆ DOBRO. TO NASZE NAJWIĘKSZE POWOŁANIE CHRZEŚCIJAŃSKIE. PO TYM LUDZIE NAS POZNAJĄ, JEŚLI MIŁOŚCIĄ BĘDZIEMY ZDOBYWAĆ SERCA DLA PANA BOGA I DOBRA TEGO ŚWIATA.

Bardzo serdecznie pozdrawiam
Symeon ofm