Religia Słowian

Andrzej Szyjewski "Religia Słowian", Wydawnictwo WAM, grudzień 2003

publikacja 28.01.2007 22:45

Podstawą każdego systemu religijnego jest mit kosmogoniczny, będący czymś daleko więcej niż tylko naiwną próbą wyjaśnienia świata. Kosmogonia zawiera odpowiedź na pytanie, „kto i w jaki sposób stworzył świat" w formie symbolicznej, nie tyle przystępnie wyjaśniając, co opisując ten proces w kategoriach właściwych dla czasu mitycznego, będącego prawzorcem dla wszelkich zdarzeń teraźniejszych.

Religia Słowian Andrzej Szyjewski "Religia Słowian", Wydawnictwo WAM, grudzień 2003

Świat wyłowiony
„Mit wyłowienia ... stanowi mit totalny: nie tylko opowiada o stworzeniu świata, lecz również wyjaśnia pochodzenie śmierci i Zła".
[M. Eliade, Historia wierzeń i idei religijnych, t. III, s. 29]

Podstawą każdego systemu religijnego jest mit kosmogoniczny, będący czymś daleko więcej niż tylko naiwną próbą wyjaśnienia świata. Kosmogonia zawiera odpowiedź na pytanie, „kto i w jaki sposób stworzył świat" w formie symbolicznej, nie tyle przystępnie wyjaśniając, co opisując ten proces w kategoriach właściwych dla czasu mitycznego, będącego prawzorcem dla wszelkich zdarzeń teraźniejszych. To bowiem, co zdarzyło się u początku rzeczy, ma moc obowiązującą dla całego czasu i całej przestrzeni. Każdy gest i każde słowo stwarzającego świat bóstwa stają się ważne „po wsze czasy". Kiedy Bóg na kartach Biblii „spoczywa po trudach" stworzenia, odpoczynek dnia siódmego od tego momentu obowiązuje wszystkich ludzi. Religioznawcy mówią, że mit o stworzeniu, stanowiąc płaszczyznę odniesienia dla całej rzeczywistości, zawiera podstawy światopoglądu religijnego, którego uzasadnienie kryje się w mitycznym opowiadaniu o praczasie.

Niestety, nie ma żadnych relacji pisanych odnoszących się do kosmogonii pogańskich Słowian; jak wiemy, z wyjątkiem zniekształconych wzmianek o bogach, ich imion i prerogatyw, nie pozostało z niej wiele. Jednak pozostaje, za Greimasem, stwierdzić, że tak wszechobecny system kosmologiczny, nadający sens całej rzeczywistości, nie mógł zniknąć całkowicie bez śladu. Każdy bowiem wytwór danej kultury jest produktem pewnych kategorii myślenia, określanych jako struktury umysłu. Tak więc, choć zaginęła treść, pozostały zasady jej organizowania, które do pewnego stopnia wspólne są wszystkim ludziom, lecz mają też plemienne czy narodowe wersje. Zgodnie z tymi zasadami powstają wciąż nowe mity, w których pojawiają się elementy, pochodzące z innych systemów, zwłaszcza z chrześcijaństwa.

Bóg i Diabeł
Śledząc te ludowe przekazy, które dotyczą powstania świata, antropologowie odnajdują wyraźne schematy, których idee są obce chrześcijaństwu i które są, zdaniem wielu z nich, charakterystyczne dla poprzedzającego chrześcijaństwo światopoglądu słowiańskiego. Uwagę badaczy zwróciła zwłaszcza uporczywie powtarzająca się w różnych częściach Słowiańszczyzny historia o tym jak Bóg, współdziałając z Diabłem, dokonał stworzenia ziemi i jej ukształtowania. Zaczyna się od ukazania dwóch, niemal równorzędnych, postaci stwórców, określanych jako Bóg i Diabeł, które istnieją „zanim powstała ziemia i ludzie". „Starzy ludzie powiadają, że Diabeł miał moc niemal równą Bogu, skoro Bóg radził się go w wielu sprawach". Wygląda to tak. Bóg spuszcza się z nieba i pozostaje w łodzi pośród pierwotnych wód. Rozglądając się wokoło widzi, że z ubitej falami morskiej piany wyłoniła się nieznana mu postać.

- Kim jesteś? - pyta Bóg.
- Weź mnie do łódki, to ci powiem.

Bóg zgadza się i wtedy Diabeł przedstawia się. W tym momencie panuje między nimi zgoda i jednomyślność. Ponieważ nie mogą przez wieczność pozostawać w łodzi czy, zgodnie z inną wersją, chodzić po wodzie, wspólnie postanawiają stworzyć świat, jednak nie następuje to w formie stworzenia z niczego, potrzebny jest jakiś substrat, skądś trzeba wziąć pierwszą ziemię. Ponieważ wokół rozpościera się wyłącznie praocean, jedyna ziemia, jaka może być dostępna, to muł z jego dna, wobec tego ziemię trzeba wyłowić.

W tym momencie okazuje się, że te, zanotowane w miarę współcześnie ludowe przekazy odwołują się do motywu kosmogonicznego znanego daleko szerzej, zwłaszcza wśród społeczności indyjskich, syberyjskich i indiańskich jako mit wyłowienia. Zgodnie z opisem Eliadego10 scenariusz wyłowienia świata z pierwotnych wód występuje w kilku wariantach: albo Bóg w postaci ptaka sam się zanurza w głębi otchłani, skąd wydobywa nieco mułu i robi z niego świat (tak jest np. w kosmogo-nii egipskiej czy indyjskiej), albo posyła płaza (ptaka wodnego), jak to widzimy w mitach indiańskich, bądź też każe zanurzyć się w wodzie istocie, o której istnieniu dotąd nie wiedział i która później okazuje się jego przeciwnikiem.

Ten ostatni wariant staje się początkiem idei dualistycznych, w których kosmos, powstały w wyniku „podwójnego stworzenia", staje się areną zmagań dwóch niemal równoprawnych sił, związanych odpowiednio z niebem i krainą zmarłych. Dla przykładu w kosmogo-nii ałtajskiej bóg Ulgen (Niebo) posyła po muł „dziwnego człowieka", którego uratował od utonięcia i który ostatecznie staje się Erlikiem, władcą Dolnego Świata i panem dusz zmarłych. W mitach ludów uralskich Num (Niebo) stwarza świat wspólnie z Ngaa, bogiem śmierci, który w postaci tajemniczego starca wyłudza od niego sferę podziemną. „Dualistyczna" interpretacja stworzenia stała się możliwa dzięki stopniowemu przeobrażaniu ptasiego czy gadziego pomocnika Boga w jego „sługę", „towarzysza", a ostatecznie przeciwnika. W efekcie poprzez słowiańskie podania ludowe przegląda historia, która określa całość stworzenia, nie tylko powstanie świata, ale i pochodzenie i aktywność złego, niszczycielskiego pierwiastka w kosmosie. Boski porządek i chaos, światłość i ciemność będą odtąd tworzyć po prostu biegunowość określającą życie.

Można zapytać do czego potrzebna jest postać współpracującego Diabła, skoro i w chrześcijańskiej Księdze Rodzaju i w rozlicznych egipskich czy indyjskich wariantach mitu wyłowienia mamy możliwość samodzielnego działania Boga? Potrzebna jest zaś niewątpliwie, skoro jeszcze w początkach XX wieku podobne przekazy funkcjonowały na całej Słowiańszczyźnie. Odpowiedź na to pytanie kryje się w dalszej akcji kosmogonicznej. Oto bowiem Bóg poleca swemu towarzyszowi:

- Zejdź na dół w morze i przynieś mi garść ziemi, mówiąc, że niesiesz ją w moim imieniu (bądź ma po wiedzieć: „z mocy Bożej i mojej własnej"), a ja uczynię z tego piasku ziemię. Diabeł zanurkował, jednak kiedy dotarł do dna i zaczerpnął mułu, powiedział:

- Ziemio m o j a, biorę cię w imię m o j e.

W efekcie, kiedy płynął na powierzchnię, woda wypłukała mu piasek spomiędzy pazurów i wypłynął z pustymi rękami. Za drugim zanurzeniem sytuacja powtórzyła się. Za trzecim więc razem Diabeł powiedział:

- Ziemio Boża i moja, biorę cię w imię Boże i moje.

Wtedy dopiero udało mu się wynieść na powierzchnię za pazurami drobinkę „maleńką jak ziarno". Bóg wziął ten zalążek, pobłogosławił i rzucił na wodę, aż stał się wyspą wśród oceanu.

Dlaczego sam Bóg nie nurkuje po ten zalążek? Dlatego, że będące symbolem bezforemnego chaosu pierwotne wody nie należą do jego sfery działania, stanowiąc domenę wyłonionego z piany, czyli kwintesencji wody, Diabła (istnieje np. ciekawy wariant bułgarski, w którym Diabeł powstaje z odbicia Boga w wodzie). Może przebywać na powierzchni, w punkcie styczności swego żywiołu - Nieba i powietrza z wodą, ale nie może się w nich zanurzyć, jego władza pod powierzchnię nie sięga. Dualizm religijny polega na tym, że pierwiastki dobra i zła są sobie przeciwstawne w sensie kosmicznym, strukturyzując zarazem całą rzeczywistość na dwie przeciwstawne sfery, które w tym przypadku można określić jako uraniczną (niebiańską) i akwatycz-ną (wodną). Oczywiście, dwoistość ta działa na obie strony procesu, Diabeł również nie może sam dokonać stworzenia, jako że miejsce, gdzie to następuje - powierzchnia wody - stanowi punkt styczny obu sfer i stworzenie musi nieść cechy zarówno boskie, jak i szatańskie. Tak jest widziany świat w myśli ludowej, co zdaje się być echem daleko starszego światopoglądu.


Konflikt
Dalszy przebieg opowieści o stwarzaniu świata prowadzi do rozdźwięku i ostatecznego konfliktu między partnerami. Kiedy pierwsza wyspa zostaje utworzona, było na niej tylko tyle miejsca, by się wygodnie położyć, współtwórcy spoczęli więc po trudach stworzenia, Diabeł po zachodniej, Bóg po wschodniej stronie. Diabeł zamyślił wówczas podstęp - postanowił zepchnąć śpiącego Boga do wody, by zostać sam i uchodzić za jedynego stwórcę świata. Począł więc spychać Boga ku wschodowi, jednak za każdym razem, kiedy go staczał, przybywało zarazem ziemi, i jego ciało nigdy nie dotknęło wody. Diabeł zawrócił więc ku zachodowi, ale i tu przyrastanie ziemi uniemożliwiło zrealizowanie jego zamysłu. Potoczył ciało Boga na południe, a potem na północ, także bezskutecznie. Wówczas wściekły Diabeł zbudził go mówiąc, że nadeszła pora, by obaj pobłogosławili ziemię, skoro tak urosła. Na co Bóg, który tylko udawał, że śpi, odparł:

- Kiedyś mnie nosił w cztery strony ku wodzie, żeby mnie w nią wrzucić, nakreśliłeś mną krzyż i tak ja sam pobłogosławiłem ziemię.

Po czym Bóg odszedł na niebiosa. Oszukany Diabeł pobiegł jego śladem, by go zaatakować, ale wówczas Bóg, który wszak znalazł się w swoim żywiole, tylko skinął dłonią i na jego rozkaz pioruny zaczęły uderzać, strącając w końcu Diabła do podziemi, gdzie już pozostał.

Mamy tu do czynienia z dokończeniem dzieła stworzenia, które zaczęło się w pewnym p u n k c i e (prazie-mi), a doprowadziło do powstania p r z e s t r z e n i. Przeżegnanie stworzonej Ziemi z pozoru jest motywem rdzennie chrześcijańskim, jednak w mitach wyłonienia pełni funkcję wyznaczania kierunków. Przyjrzyjmy się mitowi kosmogonicznemu kalifornijskich Indian Maidu. Tu również demiurgów jest dwóch, antropomorficzny Stwórca Ziemi i towarzyszący mu Kojot. Stwórca Ziemi zstąpił z Nieba do kosmicznego środka świata i tam spotkał Kojota. Doprowadziwszy do powstania Ziemi, Kojot położył się spać, a w tym czasie Stwórca Ziemi rozciągnął jej powierzchnię od południa, przez zachód, ku północy. Z kolei zbudził się Kojot i przeciągnął ją na wschód. Wówczas Stwórca Ziemi, który pozostał sam, obszedł całą Ziemię wokoło, zataczając pełny krąg i (w jednej z wersji mitu) umocowując kamiennymi hakami Ziemię do kierunków kardynalnych. Ta właśnie czynność, określanie stron świata, jest dla Indian działaniem sakralnym, powtarzanym przy każdej ceremonii religijnej.

Meksykańscy Huiczole tak właśnie interpretują przeżegnanie się przez katolickiego wiernego, jako naśladownictwo indiańskiego określania stron świata. Słowiański przekaz odnosi się więc do idei strukturyzacji kosmosu, wyznaczenia stron świata i tym samym rozciągnięcia pierwotnego stanu punktowego „w nieskończoność". Można to nazwać wyznaczeniem siatki współrzędnych. Jej oparte na róży wiatrów osie wschód - zachód i północ - południe zostają wzbogacone układem „góra - dół", który opisuje ostateczne zróżnicowanie stwórczych pierwiastków. Góra, czyli niebo, odtąd przynależy wyłącznie Bogu, dół Szatanowi, który, poza cechami akwatycznymi, nabiera też charakteru chto-nicznego (podziemnego). To zaś, co między nimi (Ziemia), staje się po wsze czasy terenem przenikania tych dwóch sił, co w literaturze fachowej określa się jako po -zycję mediującą (pośredniczącą).

Dalsze, występujące w ludowych przekazach, motywy podkreślaj ą ten dualistyczny układ, obejmujący całe stworzenie. Występuje mianowicie tzw. podwójne stworzenie, kiedy jeden z adwersarzy tworzy coś, drugi zaś musi dodać swoje „trzy grosze". W wersji ukraińskiej np. Diabeł stwarza koło, które dopiero po dodaniu przez Boga otworu na oś może do czegoś posłużyć; do siekiery z kolei Bóg wymyśla stylisko. Kiedy Diabeł lepi z błota wilka, Bóg go ożywia. Ale symetria zostaje zachowana, jak widać w wersjach południowosłowiańskich, gdzie z kolei Bóg musi szukać odpowiedzi u wiedzącego więcej Diabła. Na przykład rosnąca ziemia zabiera miejsce wodom, które trzeba gdzieś umieścić. Z podszeptu Diabła powstają więc doliny i wąwozy mieszczące rzeki i jeziora. Innym razem, kiedy ziemia rośnie cały czas, Bóg, który został sam, nie wie, jak ją zatrzymać, wysyła więc w roli szpiega pszczołę, która podsłuchuje, jak Diabeł mruczy do siebie:

- Ech, jaki głupi ten Bóg! Nie wie, że trzeba wziąć jakiś patyk, zrobić nim znak krzyża na wszystkie strony świata i powiedzieć: „Starczy już tej Ziemi!". A ten tylko głowę łamie, co ma zrobić.

Widząc uciekającą z jego ramienia pszczołę, próbował ją złapać i ścisnął w pasie, a gdy mu się wymknęła, przeklął jej pana, krzycząc: „Oby ten, co cię tu wysłał, jadł odtąd twoje łajno", co słysząc, Bóg nakazał jej produkować miód.

Ów stwórczy konflikt ostatecznie zaowocuje całkowitym antagonizmem między obu pierwiastkami, a jak opisują przekazy ludowe, bezpośrednią jego przyczyną staj e się problem stworzenia człowieka i władzy nad nim. W ruskiej Powieści dorocznej pogańscy kapłani - woł-chwowie - opowiadają, że kiedy Bóg pocił się w bani, otarł sobie pot wiechciem słomy i wyrzucił go przez okno na ziemię. Tam znalazł go Diabeł i stworzył z niego człowieka, Bóg zaś dał mu duszę. „I dlatego, gdy człowiek umiera, do ziemi idzie jego ciało, a dusza ku Bogu". Że nie jest to kronikarska próba dyskredytacji wierzeń pogańskich, świadczy zwyczaj XIII-wieczny wytarcia noworodka po pierwszej kąpieli wiechciem słomy używanym do czyszczenia pieca. Inne rozpowszechnione przekazy ludowe, nie tylko Słowiańszczyzny, odwracają sytuację. Bóg, zgodnie z ortodoksyjną wersją biblijną, ulepił parę prarodziców z gliny i zostawił, by wyschła. Szatan przechodząc opodal stwierdził, że człowiek jest niewykończony i kijkiem zrobił kilka otworów i dodatków, tak zrodziła się „szatańska" płciowość, głód i wydalanie. Bądź też opluł człowieka, a przy oczyszczaniu śliny powstał pępek, a ślina ukryta w ciele człowieka stała się przyczyną trapiących go chorób. Między Bogiem a Diabłem rozgrywa się spór, do kogo powinni należeć „wspólnie" wytworzeni ludzie, zakończony ustaleniem, że za życia będą należeć do Boga, po śmierci zaś przejdą we władzę Diabła. Umowę tę zrywa dopiero narodzenie Chrystusa: „I tak się całkiem rozpadła przyjaźń Boga z Diabłem, która trwała lat osiemset tysięcy, od stworzenia świata aż po narodzenie Jezusa Chrystusa". Człowiek, jak i wszelkie stworzenie, przynależy więc do obu porządków, które tym samym stają się odpowiedzialne odpowiednio za życie i śmierć. Można tę ugodę widzieć w kategoriach opisanych w mitach syberyjskich, jak to losy każdego człowieka ustalane są „na najwyższym szczeblu" w czasie narady Najwyższej Istoty z Władcą Podziemi, odbywającej się „w miejscu zbiegu nieba i ziemi".

Jajo kosmiczne i wycinanki
W pierwotnym micie kosmogonicznym występowały także inne powszechnie uznawane symbole, jak sądzić można na podstawie choćby arcyciekawej kolędy karpackiej.

Było to ongiś na początku świata -
Wtedy nie było nieba ani ziemi,
Nieba ni ziemi tylko sine morze,
A pośród morza na dębie Siedziały dwa gołębie. Dwa
gołębie na dębie Toczyły taką naradę, Rade
radziły i gruchały: Jakże my mamy stworzyć
świat? Spuścimy się na dno do morza,
Wyniesiemy drobnego piasku Drobnego piasku,
niebieskiego kamienia. Drobny piaseczek
posiejemy, Niebieski kamyczek podniesiemy. Z
drobnego piasku - czarna ziemica, - lodowata
wodzica, zielona trawica. Z niebieskiego
kamienia - błękitne niebo, niebieskie niebo,
świetliste słoneczko, Świetliste słoneczko, jasny
miesiączek, jasny miesiączek i wszystkie
gwiazdeczki11.


W kontekście znanego nam już mitu wyłowienia pojawia się tu symbol osi świata, Drzewa Kosmicznego, od którego się zaczęło i na którym wspiera się całe stworzenie. Gołębie odpowiadające dwóm stwórcom, to prawdopodobnie dalekie echo ptasiokształtnej postaci nurkującego bóstwa (którego w przekazach syberyjskich i indiańskich określa się raczej jako ptaka wodnego). Całość wskazuje, że standardowe motywy kurpiowskich wycinanek ludowych - dwa symetryczne (Bóg i Diabeł jako „odbicia"!) ptaszki na drzewie - wcale nie stano-wią bezmyślnych ozdóbek. W jednym z wariantów omówionego mitu Bóg ciska w wody swoj ą laskę, która zmienia się w drzewo. Na jego gałęzi zasiadają Bóg i Diabeł, by dokonać wyłowienia świata. Na uwagę zasługuje też dwoistość materiału kosmogonicznego: niebieski kamyk i drobny piasek, użytych odpowiednio do tego, co w górze, i tego, co w dole, co zdaje się odpowiadać rozpowszechnionym szeroko motywom pierwotnego jaja kosmicznego, rozbitego w akcie stwórczym na dwie skorupy, z których górna staje się niebem, dolna zaś ziemią. Władimir Toporow rozważa, opierając się na analizie rosyjskich bajek, możliwość istnienia mitu o jajku kosmicznym w tradycji słowiańskiej. W bajkach tych główny bohater, poszukując królewny, przemierza „trzy królestwa", które następnie, pokonawszy trzy smoki (żmije), zmniejsza do postaci trzech jajek. „W rezultacie podróży bohater znajduje wielkie drzewo (zwykle dąb), ratuje pisklęta siedzące na gałęziach drzewa, za co matka piskląt (najczęściej orlica) wynosi bohatera z podziemnego królestwa na ziemię. Tam rzuca on kolejno każde z trzech jajek rozwijających się w odpowiednie królestwo"12. Baśniowe jaja zwykle zanurzone są w wodzie, a ich wydobycie i rozbicie stwarza „królestwo", czyli -w języku bajkowym - świat. Potrójność stworzenia także stanowi jeden z istotnych elementów kosmologii słowiańskiej i zostanie jeszcze bliżej omówiona.


Ciało i dusza - zarys antropologii
„W tradycyjnym światopoglądzie istnienie ludzkie jawi się jako pewna całość syntetyzująca przemiany wszechczasu. Ziemski i pozaziemski byt człowieka tworzą szczególny cykl w obrębie życia w ogóle".

[A. Zadrożyńska, Powtarzać czas początku, cz. II: O polskiej tradycji obrzędów ludzkiego życia, Warszawa 1988, s. 8]

Dola
Zgodnie z opisanym w rozdziale 2 mitem kosmogo-nicznym człowiek, podobnie jak świat, jest wspólnym dziełem Boga i Diabła, przynależy i do rzeczywistości organizującej, i do sfery chaosu i śmierci. „Potrzebuje więc przewodnika, pomagającego mu w lawirowaniu między potęgami i żywiołami świata, prowadzącego go ku jego przeznaczeniu". Wydaje się, że - wbrew słowom Moszyńskiego i Urbańczyka - Słowianie znali ideę przeznaczenia, indywidualnego losu, który wyznaczany był w momencie stworzenia. Światem nie rządził przypadek, ludzie mieli swoją dolę, której przyznawali życie i osobowość. Jej zawiązanie następowało w momencie narodzin, czyli przejścia z tamtego świata na ten. Wówczas przy kołysce zjawiały się postacie określane jako Rod i rodzanice i aby je ugościć, zostawiano im chleb, ser i miód z kaszą (kutię). Jeśli wierzyć źródłom wschod-niosłowiańskim, Słowianie składali ofiary Rodowi i ro-dzanicom, zanim złożyli je Perunowi. Słowa te natchnęły radzieckiego archeologa B. Rybakowa do postawienia bardzo ryzykownej hipotezy. Jego zdaniem Słowo św. Grzegorza Teologa opisuje rzeczywisty proces historyczny: Słowianie najpierw „kłaniali się upiorom i be-regyniom", potem „Rodowi i rodzanicom", w końcu zaś (przechodząc do henoteizmu) „Perunowi". Kult duchów dobra i zła (animizm) Rybakow datuje na okres zbiera-czo-łowiecki, po czym aż do X wieku zaczęły dominować więzi rodowe, a ich ucieleśnieniem stał się kosmiczny, wszechogarniający bóg Rod (naturyzm). Idee i wizerunki Roda Rybakow widzi wszędzie, także w słynnym posągu zbruczańskiego Światowida. Jak pisze jedna z wyznawczyń tej teorii, a zarazem „wołchwyni Rodzimej Wiary" Halina Łozko: „Twórcą Wszechświata, Bogiem nad bogami był u Ukraińców Rod. On przebywa na niebie, jeździ na chmurach, jest dawcą żywota ludziom, zwierzętom, ptakom, zsyła deszcz na zasiewy żyta, wyznacza człowiekowi jego los"70.

W rzeczywistości Rod, określany też jako Sud, Usud, personifikuje idee pokrewieństwa rodowego jako symbol ciągłości duchowej (rodosłowie). On bowiem kieruje dystrybucją dusz należących do każdego rodu, wita tych, którzy po śmierci trafili do Zaświatu-Wyraju, po czym po jakimś czasie odsyła z powrotem do naszego świata w postaci grudek ziemi ciskanych w dół lub powierzanych ptakom (lelek, bocian).

Prawdopodobnie bardzo archaiczna jest koncepcja rodzanic. Demony te znane są na całej Słowiańszczyź-nie pod nazwami rożanic „rodzących", sudjenic „wieszczących" czy „sądzących", narecznic „określających"; łączą ze sobą koncepcję rodzenia, rodu i losu (od słow. rod „ród, rodzina", z pie. *hordhu „wyrastać"). Istoty te w liczbie trzech pojawiały się przy kołysce, by wieszczyć przyszłość, szczęśliwe lub nieszczęśliwe życie danego dziecka, orzekać jego losy, czy będzie mu się darzyć, czy też ścigać go będą nieszczęścia, czy będzie bogaty czy ubogi, a wszystko to zapisują w postaci nie-zmy walnego znamienia na czole. Tego, co powiedzą, nikt nie jest w stanie zmienić. Zgodnie ze źródłami etnograficznymi rodzanice mieszkają na końcu świata, w pałacu Słońca. W towarzystwie Roda przybywają też na po-strzyżyny, kiedy należy poczęstować je ponownie posiłkiem i ofiarować włosy. U południowych Słowian niekiedy odróżnia się rodzanice (rojenice) od sudjenic (so-jenic), które zjawiają się przed śmiercią i przełomowymi momentami życia. Co ważniejsze, w ruskich zakli-naniach nad dojrzewającym chłopcem wymieniane są Trzy Marie lub Boże Matki: Paraskiewa, Anastazja i Barbara, a w bułgarskim folklorze Bogurodzica, Paraskiewa (św. Piatka) i Anastazja (św. Niedziela). Do ich za-chodniosłowiańskiego odpowiednika odnosi się wzmianka w Katalogu magii Rudolfa: „Składają ofiarę swym trzem siostrom, które poganie nazywaj ą Kloto, Lache-zis i Atropos, aby im użyczyły bogactwa". Tym razem ta interpretatio romana jest najzupełniej słuszna, gdyż idea rodzanic ma głębokie korzenie indoeuropejskie, w antyku grecko-rzymskim odpowiadały im mojry-parki, w Skandynawii trzy norny - Urd, Wernandi i Skuld, u ludów celtyckich trzy wieszcze matrony bądź trzy Brygidy, u Bałtów Łajma {laime) w trzech postaciach.

We wszystkich tych przypadkach potrojenie bóstwa losu wiązane jest z personifikowaniem trzech jego czynności: zaplatania nici przeznaczenia, pilnowania jego właściwego przebiegu i przecinania. Mitoznawcy twierdzą, że za tymi trzema postaciami kryje się jedno prastare bóstwo losu (żeńskie - jako że przędzenie jest czynnością żeńską) w rodzaju pragermańskiej Urdhr i wcze-snogreckiej Mojry. Wydaje się, że analogiczny proces zaszedł u Słowian, dlatego też ucieleśnienie losu występowało u nich w postaci żeńskiej jako Dola. Imię to oznacza dosłownie „dział", „udział", dola bowiem to uosobienie szczęścia, powodzenia, indywidualnego losu, przeciwstawianego Niedoli albo Biedzie, personifikowane-mu złemu losowi. Prawdopodobnie dolę każdego człowieka uważano za dar bogów, siłę użyczoną do pokonywania trudności w życiu. Towarzyszy niezmiennie człowiekowi od narodzin do śmierci, można ją dziedziczyć po ojcu. Przybiera postać dziewczyny w stroju panny młodej, odpowiadając w ten sposób irańskiej daenie, niekiedy występuje w roli ducha domowego. Istnieje też, zwłaszcza w folklorze południowosłowiańskim, wyobrażenie ogólnoludzkiej Doli. Funkcjonuje to w opowieściach o gospodarzu, któremu mimo ciężkiej pracy nic się nie udawało. Wędrując w poszukiwaniu dawcy doli, trafił do domu, w którym najpierw objawia mu się Dola w postaci urodziwej i młodej bogatej dziewczyny (czasami Los jako piękny młodzieniec, albo sam Pan Bóg). Wszyscy, którzy się narodzili tej nocy, dostawali taką właśnie, szczęśliwą dolę. Następnego dnia dziewczyna była starsza, a jej bogactwo mniejsze, aż do przemiany w zaropiałą staruchę w łachmanach w starej chacie. Tak więc przyszły los zależny był od dnia urodzenia, wieszczyły go zgromadzone przy kolebce rodzanice, odtąd nieodmiennie w postaci kobiecej towarzyszył poczynaniom ludzkim. Inny symbol przyznanego losu wiąże się z ideą duszy ludzkiej jako ptaka i odwołuje się do archaicznych kosmologii euroazjatyckich. Dusze, zanim przyjdą na świat, pozostają w postaci piskląt w gniazdach, rozmieszczonych na gałęziach Drzewa Kosmicznego. Drzewo to, zwłaszcza jeśli miało dziuplę, było symbolem powszechnej matki. W analogicznych wierzeniach syberyjskich od wysokości umiejscowienia gniazda zależą możliwości i przyszły los człowieka.

Narodziny
Narodziny były niewątpliwie okresem progowym, doświadczeniem, w którym związek pierwiastków duchowych z ciałem dopiero się ustala i może łatwo ulec przerwaniu. Dlatego w folklorze słowiańskim porońcom (stradcze) i dzieciom zmarłym w czasie porodu przypisuje się potężną moc - skumulowany potencjał niezrealizowanego życia. Jednym ze sposobów zyskania sobie domowego kłobuka było pochowanie pod progiem po-rońcajako tzw. ofiarę założną (zakładzinową). Brzemiennej kobiecie nie wolno było, spośród wielu innych rzeczy, zaglądać do studni i czerpać wody, gdyż mogłaby wówczas poronić - rosnące w jej łonie dziecko zapragnęłoby powrócić do swego żywiołu. Świadczy to między innymi o uznaniu zaświatowej, demonicznej natury ducha. Z tego samego powodu w folklorze słowiańskim noworodki i ich matki podlegały wielu zakazom. Nie powinny w ogóle wychodzić, a zwłaszcza stąpać po polu, by nie zabrać mu płodności, nie powinny też odbywać stosunków płciowych. Katalog magii Rudolfa wylicza kilka z działań magicznych związanych z dzieckiem w tym czasie.

„Pytaj najpierw, co czynią przy porodzie dzieci, a przekonasz się, że: Dzieci jeszcze bardzo delikatne wsadzają do worka, aby spały. Chodzą z dzieckiem dookoła ogniska, podczas gdy inna idzie z tyłu i pyta: co niesiesz; a odpowiada głupia: rysia, wilka i śpiącego zająca. Kradną wiecheć słomy, którym czyści się piec, i w kąpieli myją nim dziecko. Uszy zajęcy, nóżki kretów i wiele innych rzeczy kładą do kołyski, a czynią to, aby dzieci nie płakały. Pytaj też pilnie o słowa, które przy tym wymawiają, a znajdziesz wiele podziwienia godnych rzeczy. Oprócz tego, gdy je [kobiety] prowadzą z miejsca porodu do łóżka, wymawiają jakieś niedorzeczne błogosławieństwa. Położne uderzają je w głowę siekierą. Naczynie, w którym się kąpią, obwiązują surowym sznurkiem. Układają kupki mąki i soli, które liżą, aby miały obficie mleka. Ojcu pokazują najpierw wielki palec nóżki dziecka, a nie twarz. Z błony porodowej dziecka odgryzają trzy kawałki, które zamieniwszy w proch, dają ojcu do pożywienia, aby kochał dziecko. I inne jeszcze odrażające praktyki wykonują z ową błoną porodową. Do pierwszej kąpieli dziecka wkładają jajko, które ojcu dają do spożycia. Wodę z tej kąpieli wylewają na ręce ojca. Dziecko błogosławią źdźbłem słomy, na którym zrobiły węzełek. Ognia nikomu z domu nie pożyczają i wiele innych bluźnierczych praktyk przy porodzie czynią.

Podobnie po chrzcie dziecka nóżkami jego dotykają gołego ołtarza, sznur dzwonu kładą mu na usta, rączkę kładą na księgę, aby się dobrze uczyło, a prześcieradłem z ołtarza głaszczą jego twarz, aby było piękne. Niosąc dziecko [z kościoła] do domu, rozdeptują na progu domu jajko pod miotłą. Do kąpieli po chrzcie wkładają dziewięć rodzajów ziarna, wszelkiego rodzaju żelastwo, a pod palenisko wsa-dzają czarną kurę, naprzeciw której tańczą zapaliwszy światła. Z koszulką dziecka robią czary, aby wszystko, co zgubi, znalazło. Wodę z kąpieli dziecka wylewają pod płot innej położnicy, aby tamto dziecko płakało, ich zaś było spokojne. Tym miejscem ciała, które jest bramą naszego wejścia na świat, pokładają się na dziecko, lecz nie tak jak to czynił Elizeusz71, aby je uzdrowić od wszelkich słabości i chorób. Wieczorem, trzymając dziecko na ręku, stoją z tyłu za drzwiami i wzywają leśną babę, którą nazywamy fauną, aby dziecko fauny płakało, a ich było spokojne, i jeszcze wiele innych środków pełnych niedorzeczności stosują wobec dzieci bądź aby było spokojne, bądź aby było mądre".

Wiele z tych działań ma bardzo głębokie znaczenie, jak choćby odwołujące się do mitu antropogonicznego wycieranie dziecka wiechciem słomy, tłuczenie jajka czy równanie go ze zwierzętami leśnymi bądź zabezpieczenie przez „leśną babą", prawdopodobnie postacią Baby Jagi. Niezmiernie ważne było to, z czym będzie się wówczas stykać dziecko i położnica, z kim rozmawiać i o czym, gdyż okres ciąży i następujący po porodzie kształtowałdziecko, nadawał mu piętno indywidualne i osobowość. Ten szczególny okres trwał do szóstego tygodnia życia dziecka, kiedy następował wywód: wyprowadzenie położnicy, „pokazanie dziecka Słońcu" i nadanie imienia (w kulturze ludowej święto Matki Boskiej Gromnicznej uważane jest za jej wywód). Od tego dnia bezimienny płód stawał się człowiekiem i członkiem wspólnoty. Jeśli zmarł wcześniej, „zwracano go ziemi", wkładając głową w dół do odpowiadającego macicy glinianego naczynia i grzebiąc.

Podstawowym pytaniem dla zrozumienia antropologicznej strony religii słowiańskiej byłoby rozstrzygnięcie, skąd się biorą dzieci, a raczej kto wyposaża je w życiodajne elementy duchowe? Współczesny folklor widzi w tej roli Boga: „Bóg daje dziecko i Bóg zabiera". Konieczność pokazania dziecka Słońcu wskazywałaby tu też na j ego rolę. Rybakow uznaj e wywyższonego Roda za odpowiedzialnego za przydział doli Rządcę Losu z serbskiego przekazu. Jednak przydział doli nie oznacza wyposażenia w ducha. Dusza w wierzeniach słowiańskich jest, zgodnie z jej źródłosłowem (prasł. *dm-, *duch-), „tchnieniem" utożsamianym z „oddechem", wypełniającą ciało przejrzystą, subtelną materią, którą przy śmierci można wyzionąć (zwrot występuj ący we wszystkich językach słowiańskich). Z taką odlatującą duszą kojarzy się para oddechu albo wiry powietrzne. Od najwcześniejszego okresu, jak wskazuje jedna z płaskorzeźb drzwi gnieźnieńskich, widziana też była w postaci ptaka. Skojarzyć można z tym wspomnianą wyżej ideę dojrzewania dusz jako piskląt w gniazdach na gałęziach Drzewa Kosmicznego. Wówczas tym, kto je roznosi, jest także ptak, przybierający różne postaci. Naj-bardziej znana z nich to bocian, charakterystyczny dla nizinnego krajobrazu ptak łąkowy, który na dokładkę swym przylotem zapowiada (=sprowadza) wiosnę i jest wrogiem przynależnych sferze akwatyczno-chtonicznej gadów: węży i żab. Wiąże się z nim szereg ciekawych wierzeń, wskazujących na archaiczność jego symboliki. Bociany na zamorskim zimowisku przyjmują postać ludzką. Bocian w folklorze bułgarskim pierwotnie był człowiekiem, gdy zabije się bociana, krowy będą dawać mleko splamione krwią. „Zabicie bociana uważano za grzech śmiertelny, nigdy nie odpuszczony i odpuścić się nie mogący". W Polsce ze względu na kolor dzioba i nóg jego obecność chroni gospodarstwo przed ogniem, odgania chmury, burze i pioruny, jest więc kolejną postacią domowego ducha opiekuńczego. Oczywiście należałoby zapytać, skąd się w takim razie biorą dzieci w zimie, kiedy bociany odlatują do ciepłych krajów? Zwykle za zastępcę bociana uważa się kruka bądź wronę, na przykład czeskie powiedzenie „wrona zastukała im do okna" oznacza narodziny dziecka w zagrodzie. Objęcie tej funkcji właśnie przez krukowate zostało prawdopodobnie umożliwione przez istnienie czarnych bocianów, czyli półkruków.

Innym ptakiem kojarzonym ze sferą duchową człowieka jest lelek, którym nie musi być lelek kozodój, lecz jakiś ptak mityczny czasami mylony też z nietoperzem. Sama jego nazwa nawiązuje do jednego z określeń duchów zmarłych i zarazem miej sca ich pobytu: lala. Na tej podstawie Włodzimierz Szafrański rozwija tezę o obecności słowiańskich „larów" w postaci lalek bądź łątek - drewnianych wyobrażeń przodków trzymanych w domkach72. Uważa za takowe trzy brodate figurki znalezione w Wolinie. Ibn Fadlan wspomina o takich przenośnych figurkach kultowych. W Kronice Kosmasa mowa jest też o stawianiu przodkom budek - domów dusz. Zdaniem Szafrańskiego motyw umieszczanego w kapliczkach przydrożnych Chrystusa Frasobliwego jest pozostałością tej formy kultu. Proponuje on też zrehabilitować wymienianą przez Długosza Dziedzilelę i włączyć do panteonu słowiańskiego jako „nosicielkę dzieci". Można by zarazem rekonstruować nazwę lelka jako „ptaka dusz". Dusz, których drewniane wyobrażenia przeistoczyły się po desemantyzacji w zabawki dziecięce. Duchy zmarłych nazywano od nich lalami albo, jak na Łużycach, lutkami. Po kolejnej desemantyzacji dały początek idei krasnoludków.

Ponieważ duszę u ludów słowiańskich widziano często w postaci ornitomorficznej, po śmierci ulatuje ona zapewne w postaci ptaka do Wyraju jako ojczystej krainy wszystkich ptaków. Tam przebywa czas jakiś pod władzą rządzącego nią bóstwa, by potem powrócić na ziemię i wkroczyć do łona kobiecego. Przenoszona jest wówczas przez powracające z Wyraju ptaki, dlatego w folklorze słowiańskim dominuje widzenie sprowadzania dzieci przez ptaki w rodzaju bociana czy lelka. Rekonstrukcję taką zdają się potwierdzać zapiski odnoszące się do obrzędów pogrzebowych. Duszę zmarłego unosi do nieba wraz z dymem stosu pogrzebowego wiatr (rus. irej). Tam musi przekroczyć Bramy Raju, pilnowane przez strażnika, w folklorze identyfikowanego na wschodzie ze św. Mikołajem (Wołos), na zachodzie z św. Piotrem bądź św. Jerzym (Jaryło/Jarowit?), w postaci zoo-morficznej zaś jest to Złoty Kur, Raróg bądź ptak drapieżny, dzierżący w szponach klucz do Wyraju.

Z tak zaznaczonej roli ptaków w pojawianiu się dzieci można by wnosić, że mają one całkowicie niebiańskie, boskie pochodzenie. Jednak przyglądając się zwyczajom i zaklęciom porodowym łatwo zauważyć, że w przyjściu dziecka na świat współuczestniczą też inne siły. Nadchodzący poród przepowiadało wypadnięcie i rozsypanie się węgli z domowego paleniska, podobne zdarzenie przepowiadać miało też przyjście niespodziewanych gości. Ognisko jest bowiem siłą scalającą rodzinę w jedną całość, na bieżąco jest poinformowane, co się dzieje w gospodarstwie. Ze względu na ścisły związek z rodziną nie wolno go było sprzedawać ani też pożyczać w okresie, kiedy coś w domu się urodziło. Mocno buzujące ognisko odstraszało złe siły, a jedną z postaci domowych duchów jest sypiący iskrami ptak. Bociany przynosiły dzieci z nieba i „wpuszczały je przez komin", czyli powierzały duchowi domowego ogniska, który - niezadowolony - mógł cofnąć swoje błogosławieństwo. Wspomniane w Katalogu magii wytarcie dziecka słomianym pomiotłem do wygarniania popiołu jest zapoznaniem go z mieszkającym w popielniku duchem. Wreszcie w tymże Katalogu... mówi się, że po porodzie położnicę przenosi się na łóżko. To oznacza, że poród nie następował na łóżku, lecz na polepie, w bezpośrednim związku z ziemią, która - jak mówiliśmy - jest ciałem wszechrodzicielki i dawczynią życia.

Z połączenia więc reprezentacji żywiołów: powietrza (ptak), ziemi i ognia rodzi się dziecko, które musi być następnie obmyte w wodzie, by zadomowić się w świecie.


Wielość dusz
Brak bezpośrednich źródeł opisujących antropologię słowiańską zmusza do korzystania z ogólnych modeli kultur ludowych Słowiańszczyzny, spójrzmy więc, jaką wizję człowieka zawiera folklor. Ze względów kosmologicznych w człowieku mieszka zarówno życie i tężyzna, jak i choroby, wprowadzone do jego ciała na mocy „podwójnego stworzenia" i pozostające w stanie utajonym. To, w którą stronę będzie podążać jego ciało, zależy od „woli bożej", czyli w istocie od jego doli, tego co mu wyznaczono. Dusza może także podlegać działaniom różnych sił, może się wzruszyć albo przestraszyć i odejść na jakiś czas, może zostać zaatakowana przez demony choroby, a w konsekwencji zostać z r a n i o n a i boleć, może też piszczeć. Dzięki działaniom magicznym i sztuce znachorskiej można skłonić siły kosmiczne do wygnania z ciała chorób, zaniedbania zaś w działaniach rytualnych prowadzą do ujawnienia się sił chaotycznych w całej okazałości. Ich synonimem na poziomie antropologicznym jest kołtun. Nie chodzi tu bynajmniej o skłębione, nieczesane włosy, jest to jedynie zewnątrzna oznaka kołtuna, który z reguły „siedzi wewnątrz" i sprawia, że wnętrzności stają się skręcone, powikłane i poplątane, łamie je i wykrzywia. Innym terminem na oznaczenie choroby jest postrzał, gdzie chodzi o nagły, kłujący ból, za którego przyczynę podaje się ukąszenie choroby (w postaci np. jadowitego węża). Przybrać mogą postać robaków, żab, jaszczurek i węży, ale też drobnych gryzoni (tzw. łaska - łasica). Choć choroby te mogą być leczone przez Boga lub jego przedstawicieli: św. Ilję czy Jerzego, są też choroby, najcięższe i najstraszliwsze, które zsyła Bóg jako dopust w charakterze klęski żywiołowej albo wskazania na danego człowieka. Dlatego ci, którzy zmarli z powodu epidemii, podobnie jak rażeni piorunem i kobiety zmarłe w czasie połogu, idą bezpośrednio do nieba.

Analizy semantyczne pokazują, że najczęstszym synonimem duszy jest serce i jemu najczęściej przypisuje się siedzibę duszy (np. mówi się, że 40 dni po śmierci rozpada się serce, dlatego tego dnia dusza ostatecznie odchodzi z tego świata). Rzadziej wspomina się żołądek, głowę, oczy i kości, sporadycznie - wątrobę, płuca, krew. Niekiedy utożsamia się duszę z siłą życiową, organy, które tracą duszę - zamierają (np. uschnięte palce, kończyny itd.). Zawsze jednak wyjście duszy następuje przez usta. O umierających mówi się, że mają ją na języku, w zębach, w gardle, w ustach czy nosie. Istnieje możliwość wyjścia odbytem, czyli odwrócenia normalnego układu, dotyczy to jednak albo sytuacji granicznej, straszliwego lęku, albo osób związanych z tamtym światem: czarownic, wiedźm, wilkołaków itd.

Thietmar stwierdza, że: „w przekonaniu Słowian ze śmiercią wszystko się kończy", chodziło mu jednak prawdopodobnie o to, że nie ma u nich pojęcia pośmiertnej kary i nagrody. Wbrew Thietmarowi można być bowiem pewnym, że śmierć oznaczała u Słowian konieczność odejścia duszy, dechu w takie miejsce, z którego niegdyś przybyła ona „na ten świat". Zdaniem autorytetów opisane przez podróżników arabskich obrzędy pogrzebowe Słowian wschodnich czynią wrażenie jakby nałożenia na siebie dwóch kompleksów wierzeniowych, z których jeden, wyraźnie zorientowany na moce chtoniczne, związany jest z pochówkiem w ziemi jako łonie kosmicznej matki, drugi zaś, wyrażający się w kremacji i obecności zwierząt solarnych (koń, kogut), odnosi się do idei niebiańskich zaświatów i pobytu we władzy Peruna. Idee te wiązane są przez archeologów z rozpowszechnieniem się obrządku ciałopalenia obecnego na wschodzie Europy od kilku tysięcy lat. Moim zdaniem można mówić o wielości pierwiastków duchowych, nierównomiernie związanych ze światem. Jeden jako cień stanowi zagrożenie dla żywych i jest odsyłany bądź odchodzi jak najwcześniej „do Matki-Ziemi", by zjednoczyć się z zamieszkującymi Nawb przodkami, drugi jako iskra boża (Peruna?, Swaroga?) stanowi reinkarnowany element życia w puli rodu i powraca po słupie czy drzewie rodowym na ten świat. Pozostałością tego wierzenia jest tradycja nadawania wnukowi imienia dziadka.

Z tego układu wynika pewien, bardzo prawdopodobny, w świetle analogii antropologicznych, wniosek, że u Słowian elementów duchowych w człowieku było więcej niż jeden i ich losy pośmiertne były różne. Poniekąd jest to poświadczone w folklorze słowiańskim dotyczącym upiorów i wilkołaków. Ci, którzy przyszli na świat z zębami (bądź innymi oznakami odmienności), mają nie jedną, lecz dwie dusze (jedna z nich jest „ludzka", druga „zwierzęca") i dwa serca, stąd określani są przez Sło- wian wschodnich jako dwodusznyki, dwadusznie itd. Co ciekawe, dwie dusze (swoją i dziecka) ma także kobieta w ciąży, stąd szczególne traktowanie zmarłych w połogu i przed wywiedzeniem. Po śmierci pierwsza dusza idzie do nieba lub do piekła. Drugi duch pozostaje w ciele zmarłego i po jego pochówku wyprowadza ciało z mogiły, stając się strzygą, bubą, upiorem itp. Podobnie ci, którzy zginęli, zjedzeni przez dzikie zwierzęta, zwłaszcza wilka, nie mogli dostać się do nieba. W innej interpretacji ci, którzy zmarli w sposób naturalny, tworzą gru-pę przodków opiekuńczych, podczas gdy samobójcy, zamordowani lub zaginieni i zaczarowani, zmieniają się w duchy złe i zawistne. To, w którą stronę udawał się główny duch, zależne było od pozycji zwłok. Aby dusza dostała się do górnej sfery, niezbędne było ułożenie zwłok „plecami do ziemi, fujarą do nieba". Aby ustrzec się wilkołaka, powinno się go pochować „odwrotnie". Śladem myślenia o przemianie, jaką przechodzi nieboszczyk, jest podanie serbskie o zmianie płci tych, którzy „przeszli pod tęczą".

Wezwanie nie zawsze jest związane ze śmiercią i pełnym przejściem na tamtą stronę. Czasami wystarczy zatrzymanie się wpół drogi, „na pograniczu światów" i powrót. Znachor, wiedźma, czarownica, płanetnik są przykładami takich ludzi. Ich zadaniem jest zachowywanie i przywracanie naruszonej równowagi w kontaktach z zaświatami, w relacjach między tym, co destrukcyjne, i tym, co życiodajne w kosmosie. Płanetnicy, czyli chmur-nicy w zmaganiach z siłami żywiołów usiłują skłonić pogodę do posłuszeństwa rolnikom. Znachorzy i zakli-nacze próbują okiełznać demoniczne siły tkwiące w człowieku i narzucające się z zewnątrz. Wszystkim im w działaniach towarzyszą zwykle duchowi pomocnicy. Można ich było dziedziczyć po poprzedniku, zdobyć własnym wysiłkiem i przemyślnością, a nawet kupić. W Zamojszczyźnie umierający owczarz uściskiem dłoni przekazywał swego „złego" następcy, podobnie jak vi Bylinach Swiatogor przekazuje swoją siłę Ilji. Folklor dotyczący domowych duchów także nawiązuje do idei ducha pomocniczego albo zoomorficznego (wąż, łasi co waty, ptak), albo przybierającego postać zminiaturyzowanego sobowtóra gospodarza. Innymi słowy, u Słowian obecny jest kompleks szamańskich duchów opiekuńczych - przewodników i pomocników w działaniach magiczno-religijnych.

Po śmierci
Badacze rekonstruujący słowiańską antropologię przedchrześcijańską zwracają uwagę na terminy, jakich używano na określenie ducha zmarłego. Poza wymienionymi już lal(k)ami czy łątkami bardzo wcześnie w piśmiennictwie pojawia się określenie nawie, navi, nawki od prasł. *nawb „trup", „zmarły". Powieść doroczna wspomina o nawiach jako personifikacji zarazy trapiącej Połock w 1092 roku. W zaklęciach bułgarskich występuje „dwanaście nawi", widzianych jako przemierzające świat złe duchy, wysysające krew położnic i sprowadzające zarazy. Południowosłowiańskie navije lub navje widuje się w postaci ptaków, prześladujących kobiety w ciąży i w trakcie porodu. U wschodnich Słowian tzw. „nawia kość" używana była w magii śmierci. U Długosza prawdopodobnie spotykamy jakieś echo tego kojarzenia nawi z podziemną krainą zmarłych w formie Nyja, określanej przez niego jako władcę Hadesu: „Plutona nazywali Niją [oryg. Nya], uważając go za boga podziemi i stróża, i opiekuna dusz, gdy ciała opuszczą. Do niego modlili się o to, aby wprowadzeni byli po śmierci do lepszych siedzib w podziemiach". Niezależnie od źródeł, z których czerpał Długosz: czy z akt synodów (gdzie w 1440 roku spotykamy wzmiankę, że „Nya był bożkiem Polaków"), czy bezpośrednio z współczesnego sobie folkloru, źródłosłów tej formy wydaje się wiązać z pojęciem nawi albo nyti „niknąć, nędznieć, zanikać, umierać".

Jakie są pośmiertne losy duszy, zależy przede wszystkim od rodzaju śmierci, obecności obrzędów pogrzebowych oraz charakteru danej postaci. Ci, którzy za życia byli wybrani na płanetników lub znachorów, mieli silne dusze i zaświatowych pomocników, co sprawiało, że po śmierci część ich elementów duchowych pozostawała na tym świecie, zwłaszcza „zwierzęca" dusza. Podobna sytuacja dotyczy tych, którzy zmarli śmiercią gwałtowną: topielców, zamordowanych, zaginionych w lesie, ich dusze bowiem porywane są przez demony należące do odpowiedniej sfery, co jest znakiem przyswojenia ich siły życiowej przez otoczenie przyrodnicze. Nawie zmarłych gwałtowną śmiercią pojawiały się czasem na ziemi w formie ptaków, motyli, owadów lub wilkołaków, upiorów itp. Z ich potocznego określenia nawki zrodziło się prawdopodobnie pojęcie mawki // majki, przetransponowane następnie na rusałki i wszelkie istoty demoniczne, których głos rozlegający się w kominach, na brzegach i we mgle rzuca czar.

Specjalny status przysługuje duchowi zmarłego, który nie został jeszcze pogrzebany; południowi Słowianie nazywają ten stan vedogon. Zmarły wówczas tęskni za swoim poprzednim życiem, towarzyszy zwłokom, błąka się po miejscach przebywania za życia, zwłaszcza po domostwie. Dopiero po obrzędach pogrzebowych traci swój związek z tym światem i odchodzi. Prasł. *opir, wiązało się z ideą nadymania, dmuchania; chodzi prawdopodobnie o ciało wypełnione obcym duchem, animowane od wewnątrz. Wywodzą się od niego określenia wampir, a właściwie wąpierz i upiór (upyr-b). Istoty takie obdarzone są możnością czerpania sił życiowych (krwi) w porze nocnej, od żywych. Pozwalało to wampirom utrzymywać ciało w stanie pseudożycia kosztem, rzecz jasna, swych ofiar.

Także obrzędowość dorocznych świąt w rodzaj u Dziadów, Zaduszek wskazuje na przekonanie o obecności zmarłych przodków w życiu żywych. W Kronice Kosma-sa mamy wzmiankę o utrzymującym się w Czechach w czasach Brzetysława (XI/XII w.) obyczaju pochówków w lasach i na polach, oraz sporządzaniu „budek, które pogańskim obrządkiem stawiali na rozdrożach, jakoby na miejsce odpoczynku dla dusz". Ku czci zmarłych „igrzyska pogańskie odprawiali nad owymi zmarłymi, przyzywając cienie przodków i tańcząc, wdziawszy na twarz maski". Kazania Trzemieszeńskie Michała z Janowa z XV wieku mówią, że w Wielki Czwartek palono „gromadki" na grobach, wierząc, że dusze zmarłych przychodzą aby się ogrzać.

Późniejsze dane etnograficzne wskazują na kontynuację tych idei w postaci choćby białoruskich dziadów rozsławionych przez Mickiewicza albo bułgarskiej sto-panowej gozby, czyli „strawy dla gospodarza". Stopan to bułgarski duch domowy, jego „gospodarz", wiązany ze zmarłym przodkiem, który w jakiś sposób się odznaczył za życia: był wspaniałym pieśniarzem, herosem itp. Wyobrażano go sobie w postaci duszka podobnego z wyglądu do aktualnego gospodarza, był więc jego alter ego i zarazem duchem opiekuńczym. Gozba ku jego czci odbywała się nieregularnie, wtedy, kiedy poirytowany brakiem szacunku gospodarz zaczynał nocami hałasować, zsyłał złe sny i choroby. Najstarsza kobieta w rodzie zabijała wówczas czarną kurę i spuszczała jej krew do jamy wygrzebanej w popiele ogniska domowego. Upieczoną kurę i ciasto (mlin „pieróg") wynoszono na strych „dla stopana", rozkładając w czterech kątach, kobieta zaś lała w ogień wino ze słowami: „Raduj się, stopanie, wesel się chato!". Jeśli po dwóch tygodniach kobieta znajdzie nadgryzione jadło, oznaczało to, że stopan przyjął ofiarę.

Dziady białoruskie odprawiano regularnie, prawdopodobnie na wiosnę i na jesieni. Domownicy zbierali się wówczas na uroczystej wieczerzy. Domowy przybywa na wezwanie po drodze wyścielonej białym obrusem lub ręcznikiem. Ofiarowuje mu się mleko, chleb, sól i najlepsze cząstki dań. Część obrzędów odbywała się też na cmentarzach, między innymi ofiarowanie pokarmu wszystkim duszom przodków, tj. specjalnie upieczonych chlebków oraz palenie im ogni, by mogły się ogrzać. Zostawiano im też pisanki - gotowane kraszone jajka, jako symboliczny pokarm umarłych, odwołujący się do idei zmartwychwstania i nowego życia. Ściany grobów miały pękać jak skorupy jaj, a zmarli odrodzić się jak pisklęta. Jaja turlano też po zboczach wzgórz i z kurhanów grobowych.

Wygląda na to, że w okresie przedchrześcijańskim istniały co najmniej dwa święta szczególnie związane ze zmarłymi i przodkami, jedno wiosenne, którego echem jest ludowa oprawa Wielkiego Czwartku i Zielonych Świąt, drugie zaś jesienne, co przechwyciło chrześcijaństwo w formie Wszystkich Świętych. „Święci spuszczają się po promieniach Słońca na Ziemię, by po właściwych miejscach porozmieszczać dusze pokutujące, po czym powracają do nieba; Bóg ustanawia na ich pamiątkę święto Wszystkich Świętych"73. Być może wyznaczały je daty równonocy lub dwóch głównych świąt celtyckich: Beltaine i Samhain (1 maja i 1 listopada).

Wypływa z tego wniosek, iż obrzędowość dotycząca duchów przodków wskazuje na co najmniej czasowe przebywanie duchów zmarłych na ziemi i ich możność wspomagania potomków. Dziady są obrzędem żywienia przebywających czasowo na ziemi dusz oraz zjednoczenia społeczności żywych ze zmarłymi w jedną całość (gromadę, stado). Nie należy jednak zapominać, że obrzędowość dotycząca zmarłych j est zwykle rozdarta między dwoma zasadami, opisanymi przez Levi-Straussa jako „życzliwy umarły" i „gniewny umarły"74. Lękiem przed gniewnym zmarłym tłumaczy się wynoszenie zwłok przez dziurę w dachu lub przez okno, kluczenie z trumną w drodze na cmentarz, zacieranie śladów żałobników, wreszcie kładzenie pod progiem domu po powrocie ostrego, metalowego narzędzia. Aby ułatwić duszy odejście od żywych, otwierano szeroko wszystkie drzwi. Aby z kolei zyskać pomoc życzliwych zmarłych, palono im na grobach znicze i zostawiano poczęstunek. Najjaskrawszym przypadkiem gniewnego umarłego jest upir//wąpi(e)r(z), życzliwego zaś wszelkiego typu duchy domowe.


Przypisy:
10. M. Eliade, Historia wierzeń i idei religijnych, t. III: Od Mahometa do wieku reform, Warszawa 1995, s. 11; dokładne omówienie jego koncepcji [w]: M. Eliade, Od Zalmoksisa do Czyngis-chana, Warszawa 2002, s. 76-124.
11. Kolęda zanotowana przez Afanasjewa. Cyt. za: J. i R. Tomiccy, Drzewo życia. Ludowa wizja świata i człowieka, Warszawa 1975, s. 63-64.
12. W. Toporow, Wokół rekonstrukcji mitu o jaju kosmicznym (na podstawie baśni rosyjskich), [w:] Semiotyka kultury, red. E. Janus i M. R. Mayenowa, War¬szawa 1977, s. 132-133.
70. H. Łozko, Rodzima wiara ukraińska, Wrocław 1997, s. 24.
71. Chodzi tu o odwrotność pozycji, w której prorok Elizeusz, by przywrócić ży¬cie chłopcu, „położył twarz swoją na jego twarzy, oczy swoje na jego oczach, dłonie swoje na jego dłoniach..., tak iż się rozgrzało ciało chłopca" (2 Krl 4, 34). We współczesnej kulturze ludowej jest to lekarstwo na przestrach i padaczkę.
72. W. Szafrański, Prahistoria religii na ziemiach polskich, s. 356-357, 417-418,
73. Słownik stereotypów i symboli ludowych, s. 111.
74. C. Levi-Strauss, Smutek tropików, s. 229.