Mściciele z maczetami

Stanisław Guliński

publikacja 22.03.2010 09:00

Z północy na południe i z południa na północ częściej od żywych ludzi podróżują trumny, bo imigranci pragną zwykle być pochowani w rodzinnej miejscowości. Gdy po masakrach trumny tłumnie przyjeżdżają na cmentarze, pogrzeb płynnie przechodzi w zemstę.

Mściciele z maczetami   Jon Gambrell/Agencja Gazeta AP Photos Podczas zamieszek w Nigerii napastnicy posługują się maczetami, pałkami. Na zdjęciu: skonfiskowany "arsenał" bojówek Zamieszki pomiędzy chrześcijanami i muzułmanami wstrząsają ostatnio Nigerią. Agencje informują o setkach ofiar zamordowanych maczetami. W marcu do tragedii doszło w pobliżu miasta Jos.
„Jos” jest prawdopodobnie zniekształceniem dawniejszej nazwy Gwosh, ale licznie przybywający tu w czasach panowania brytyjskiego anglojęzyczni misjonarze i biali osadnicy chętnie widzieli w tym akronim od słów „Jesus Our Saviour” (Jezus Naszym Zbawcą).

Półmilionowe miasto, stolica stanu Plateau, położone niemal w środku skrajnie wieloetnicznej i niemal dokładnie na pół podzielonej religijnie Nigerii, było wręcz symbolem narodowej zgody i rodzajem zaczynu tworzenia wspólnej, nigeryjskiej tożsamości. To niedaleko stąd, w środkowym pasie kraju, między islamską Północą i chrześcijańskim Południem, na terenach niezdominowanych przez wielkie ludy Nigerii, gdzie żadna grupa wyznaniowa nie ma zdecydowanej przewagi, ustanowiono też przecież w 1991 r. nową stolicę kraju – Abudżę. To tu nigeryjska niepodległość, naznaczona u narodzin wyjątkowo morderczą wojną o Biafrę (1967–1970), miała – po stłumieniu separatyzmu bogatej w ropę naftową Delty Nigru – zacząć od nowa, po raz drugi i lepiej. Niestety, różnorodność „środka” chyba ułatwia tylko polaryzację stanowisk.

Pasterze kontra rolnicy
Dokładnie we wrześniu 2001 r., gdy w Nowym Jorku i Waszyngtonie porwane przez islamistów samoloty naznaczały początek XXI wieku, wbijając się w wieże World Trade Center i w Pentagon, w Jos trwały właśnie chrześcijańsko-muzułmańskie zamieszki, podobne do tych, jakie powtórzyły się i w obecnym roku. Zginęło wtedy około tysiąca ludzi, ale – nie czarujmy się – nawet ofiary idące w tysiące są liczone odmiennie w USA i Nigerii, więc tamte wydarzenia mało kto już pamięta. Szukanie winnych nie prowadzi w Nigerii do prostych konkluzji.

W ostatniej, marcowej fali masakr (500 zabitych według rządu i 109 według lokalnej policji) ofiarami byli chrześcijanie z miejscowości Dogo Nahawa, ale w styczniu w tej samej okolicy padło trupem w podobny sposób co najmniej 200 muzułmanów. Znamienny jest fakt, iż prawdopodobnie wszyscy zabici po chrześcijańskiej stronie należą do stosunkowo nielicznego ludu Berom, podczas gdy ofiary muzułmańskie to Fulanie/ Hausa – a więc członkowie wielkiej społeczności dominującej w północnej Nigerii i licznie reprezentowanej także w sąsiednich krajach. W ten sposób religijny wymiar konfliktu jest dodatkowo wzmocniony podziałem etnicznym.

Nie koniec na tym. Fulanie są tradycyjnie pasterzami bydła, koczownikami. Choć wielu zmieniło już styl życia, przechowują tradycję o tym wyjątkowo szczytnym w afrykańskiej hierarchii wartości zajęciu, jak u nas potomkowie szlachty, choćby i mieszkający w blokach. Z kolei nawrócone na chrześcijaństwo ludy Południa i Środka to rolnicy uprawiający ziemię. Pasterze, smukli i wysocy, o jaśniejszym odcieniu skóry, są urodzonymi wojownikami. Nie tylko we własnym pojęciu są stworzeni do panowania. Krowy są dla nich wszystkim – dla znalezienia im dobrych pastwisk nie wahają się wtargnąć na tereny rolników.
Jeden z ocalonych z masakry opowiadał w nigeryjskiej telewizji, jak napastnicy o świcie chodzili po domach, pytając po fulańsku: „Nage?” (krowa). Pracował kiedyś na Północy, więc przytomnie odpowiedział w ich języku i przeżył. Podobna linia podziału napędza odwieczne spory między ludami Darfuru, Ruandy i Burundi czy Kenii. Różnice wyznaniowe tylko wzmacniają ten podział, ale – jak dowodzi przykład Tutsi i Hutu – wcale nie są do jatki konieczne. Jednak wczesna islamizacja północnej Nigerii (przełom XVI i XVII w.) i wykształcenie na tej bazie organizacji państwowej (kalifat Sokoto) dało muzułmanom kolejny „bonus”.

Zająwszy pod koniec XIX w. tereny Sokoto, brytyjscy kolonizatorzy docenili zalety muzułmańskiej cywilizacji. W przeciwieństwie do Francuzów, którzy, uznając niedojrzałość polityczną podbijanych ludów, postanowili tworzyć swoje struktury władzy od podstaw i o zdecydowanie świeckim charakterze, Brytyjczycy podtrzymali istniejące struktury kalifatu (redukując, co prawda, status jego władcy do poziomu emira – księcia). Angielscy kolonizatorzy założyli też szkołę kształcenia kadr dla kolonialnej administracji w Katsinie, a potem w Kadunie, co zapewniło dotychczasowej elicie „miękkie przejście” do nowego porządku. Co więcej, Anglicy korzystali z wykształconych tam muzułmanów do obsadzania stanowisk w administracji na terenach „pogańskiego” i chrystianizowanego środka. Muzułmanie do dziś korzystają z tej dłuższej, nieprzerwanej tradycji doświadczenia politycznego.

 

Mściciele z maczetami   Jon Gambrell/Agencja Gazeta AP Photos Jeden z rannych mężczyzn podczas ostatnich zamieszek Dwa światy
Dr Izabela Will, afrykanistka i znawczyni języka Hausa, w latach 2006–2007 przebywała w Kano, na muzułmańskiej Północy Nigerii. Opowiada, że ta metropolia dzieli się – jak wiele skupisk ludzkich na północy – na „stare” i „nowe miasto”: tsohongari i sabongari. Starówka, przypominająca przerośniętą wieś, jest niemal całkowicie muzułmańska. Mieszana ludność napływowa, w tym mniejszość chrześcijańska z Południa, mieszka w sabongari. Napięcie jest odczuwalne w środku między tymi strefami, gdzie wpływy islamu i chrześcijaństwa mieszają się. Obie strony próbują też czasem rozszerzenia stanu posiadania. Kano, choć spokojniejsze od Jos, też miało „swoją” masakrę w 2001 r., gdy muzułmanin rozpoczął w chrześcijańskiej dzielnicy budowę domu, który z czasem okazał się meczetem. Zamieszki nietypowo objęły wtedy neutralny zwykle kampus uniwersytecki. Osiadły w Nigerii od lat bułgarski wykładowca anatomii musiał opuścić miasto. Gdy wrócił po uspokojeniu sytuacji, specyficzne poczucie humoru jego studentów kazało im powitać go radosnym okrzykiem: Happy survival! (Szczęśliwego przetrwania).

Tak jak na małą skalę Kano, tak na większą skalę podzielona jest cała Nigeria. Tam, gdzie zdecydowanie dominują muzułmanie – zwłaszcza w 12 północnych stanach, które w ciągu ostatnich kilku lat wprowadziły prawo koraniczne – chrześcijanie starają się nie prowokować muzułmanów. – Wykładowca, pochodzący z chrześcijańskiego Południa, napominał przez telefon przyjeżdżającą do niego córkę, by się „odpowiednio ubrała”. Żadnych obcisłych dżinsów, żadnych odkrytych ramion i najlepiej niech założy na głowę chustkę – dankwali. Mimo że mieszkają w tym samym kraju, Nigeryjczycy z Północy i Południa rzadko odwiedzają stany „tych innych” – opowiada dr Will.

Niestety, w czasie napięć znacznie częściej od żywych ludzi podróżują trumny. Imigranci z Północy (muzułmanie) na południu (chrześcijańskim) i vice versa – nawet po kilku pokoleniach mieszkania w nowym miejscu – pragną zwykle być chowani w macierzystym stanie. Gdy po masakrach trumny chrześcijan przyjeżdżają na cmentarze, np. w Delcie Nigru, miejscowi muzułmanie sami często wolą zawczasu wyjechać. Pogrzeb płynnie przechodzi bowiem w zemstę. To samo dzieje się, gdy muzułmańskie trumny docierają na Północ.

I tak jak pomiędzy dzielnicami Kano, tak w skali kraju szczególnie napięta jest sytuacja właśnie pośrodku kraju, w miejscach takich jak Jos. Zwłaszcza że już poprzedni gubernator Plateau Joshua Dariye wzywał do „oczyszczenia stanu z Arabów”, jak nazywał muzułmanów. Obydwie strony starają się nie wchodzić sobie w drogę. Muzułmanie nie wychodzą z domów w niedzielę, podobnie czynią chrześcijanie w muzułmański dzień świąteczny – piątek. Mieszkają tak blisko siebie, że czasami nie ma nawet czasu na ostrzeżenie SMS-em przed zbliżającą się ciężarówką mścicieli z maczetami.

Rządzi fantom
Wreszcie warto przypomnieć, że cała Nigeria znajduje się obecnie w bardzo delikatnej sytuacji. Ten 160-milionowy kraj – teoretycznie bogaty dochodami z ropy naftowej, praktycznie marnotrawionymi przysło-wiową wręcz korupcją – stoi na krawędzi przepaści. Walki etniczne i zwykły bandytyzm od lat nękają naftową Deltę Nigru. Jak to określił nigeryjski laureat literackiej Nagrody Nobla, Wole Soyinka, krajem rządzi „fantom”. Prezydent Yar’Adwa (muzułmanin Fulani z Katsiny) 24 lutego wrócił, co prawda, z leczenia zapalenia osierdzia w klinice w Arabii Saudyjskiej, lecz nikt go odtąd publicznie nie widział. Kilka dni wcześniej Senat zdecydował już o przekazaniu władzy wiceprezydentowi Goodluck Jonathanowi (chrześcijanin z Delty).

Soyinka proponuje mu zmianę imienia z Goodluck („powodzenia”) na Goodbye („do widzenia”), gdyż wiele wskazuje na to, że w atmosferze narastającej niepewności i niepokojów społecznych jest on kandydatem na kozła ofiarnego (za wypadki takie jak w Jos), jeśli Yar’Adwa wróci do zdrowia.
Soyinka przypomina, że Nigeria doświadczyła już rządów „zza grobu”. Po zamordowaniu gen. Murtali Muhammada (1976 r.), jego następca i dotychczasowy szef sztabu gen. Olusegun Obasanjo przez pół roku rządził jakby w imieniu nieżyjącego poprzednika, mając nadzieję zrzucić na niego odpowiedzialność za ewentualne niepowodzenia. Krajem rządził duch. Soyinka ironizuje na temat współczesnej nigeryjskiej polityki: „Zawsze to jakiś postęp – od ducha do fantomu”.

Artykuł za: Gość Niedzielny  nr. 11/2010