Religia czy ateizm?

Fabrice Midal w: Jezus - Budda. Możliwy dialog?; Święty Wojciech, Poznań 2008

publikacja 24.03.2010 13:58

Nikt nie ma raczej wątpliwości co do tego, że chrześcijaństwo jest religią. Tymczasem status buddyzmu pozostaje niejednoznaczny.

Religia czy ateizm? Dennis Gira, Fabrice Midal Jezus - Budda Możliwy dialog? Księgarnia św. Wojciecha Poznań, 2008 stron: 200

Choć wydaje się to dziwne, większość z nas, ludzi Zachodu, umiejscawia go dokład­nie pośrodku - między religią a systemem ateistycznym.

Niektórzy przekonują, że w przypadku tej tradycji należałoby mówić nie tyle o ateizmie, co raczej o agnostycyzmie. Argumentują, że buddyzm nie zna osobowego Boga-Stwórcy, że sam Budda nie przedstawia się jako zbawiciel („dawca łaski"), lecz raczej jako lekarz, który poprzez swoją naukę (Dharmę) stawia diagnozę i daje pacjentowi praktyczne wskazówki, prowadzące do duchowego uzdrowienia (Oświecenia).

Moje codzienne doświadczenie rzeczywiście potwierdza, że buddyzm jest daleki od tego, co zwykło się nazywać religią. Stanowi on przede wszystkim zbiór praktyk, wśród których naczelne miejsce zajmuje me­dytacja w pozycji siedzącej. To właśnie ona prowadzi do oczyszczenia naszego umysłu poprzez odkrycie jego rzeczywistej natury oraz do ule­czenia naszego doświadczenia, dzięki czemu stajemy się zdolni do wni­kliwego oglądu tego, co jest.

W tradycji tej nie ma miejsca na moralizowanie, bowiem nie chodzi w niej o przestrzeganie takich czy innych zasad, na przykład przykazań ustanowionych przez Boga, lecz o przywiązy­wanie możliwie największej uwagi, do tego, co czynimy, oraz o uświadamianie sobie różnych motywów, jakie stoją za naszymi wyborami.

Z drugiej jednak strony ścieżkę, którą kroczy buddysta, wypełniają rów­nież doświadczenia duchowe, pod wieloma względami przypominające te, które były udziałem Ojców Kościoła czy wielkich mistyków chrześ­cijańskich.

Owa oscylacja naznaczyła także moją osobistą drogę. Tradycje monoteis­tyczne, z którymi spotkałem się jeszcze jako dziecko, wydały mi się pełne poczucia winy, moralizatorstwa oraz infantylności, co zrodziło we mnie głębokie rozczarowanie i niechęć do wszelkich religii. Jednak buddyzm, ku któremu zwróciłem się jako młody człowiek, powoli, krok po kroku, zaczął odsłaniać przede mną duchowy sens, jaki skrywa każda religia.

Dziś nierzadko czuję się zażenowany sposobem, w jaki lekceważy się specyfikę i wyjątkowość tej tradycji, redukując ją do swego rodza­ju ateizmu. W swojej najgłębszej istocie buddyzm stanowi prawdziwą prowokację wobec konformizmów wszelkiej maści - a takowe istnieją zarówno na gruncie ateizmu, jak i we wszystkich religiach. Prawda do­świadczenia buddyjskiego leży bez wątpienia gdzieś pomiędzy znacze­niem, przypisywanym religii, a tym, jakie przypisuje się ateizmowi. (...)

Komercjalizacja buddyzmu

Buddyzm bywa przedstawiany jako droga osobistego rozwoju, promu­jąca pokój, ład i harmonię. Jakiś czas temu, gdy jechałem autostradą, moją uwagę przykuł przydrożny billboard. Jakież było moje zdziwie­nie, gdy przeczytałem umieszczone na nim hasło: „Bądź ZEŃ!". Nie był to bynajmniej przypadek naruszenia przez państwo francuskie zasady laickości w przestrzeni publicznej, albowiem afisz ten nie reklamował szkoły buddyjskiej ani nie zachęcał obywateli do duchowego nawróce­nia. Nie, chodziło o rzecz znacznie bardziej prozaiczną: był to komuni­kat dla kierowców, by zwolnili!

To przykre, że w naszej kulturze ta piękna i surowa tradycja często zostaje zredukowana do przesłania typu: „uspokój się", „wyluzuj" itp. Przypadek ów odzwierciedla sposób, w jaki wielu współczesnych ludzi Zachodu postrzega buddyzm. Odpowiedzialność za taki stan rzeczy po­noszą częściowo sami buddyści, którzy niekiedy naiwnie mniemają, iż tego rodzaju „popularyzacja" ich tradycji przysporzy jej dobrej sławy.

Już kilkadziesiąt lat temu Czogiam Trungpa, opierając się na genial­nej i (jak pokazuje dzisiejsza sytuacja) proroczej intuicji, zdemaskował groźbę - jak sam to określił - „duchowego materializmu". Pytany, czy XXI wiek będzie stuleciem areligijnym, rinpocze odpowiedział, że fala duchowego materializmu bez wątpienia zaleje nasz świat, jednak prze­trwa kilka samotnych wysepek, na których prawdziwa dyscyplina bę­dzie zachowywana.

Gdy duchowość zaczyna służyć zwiększeniu naszego komfortu, ochro­nie przed niebezpieczeństwami oraz niewygodami wpisanymi w ludz­ką kondycję, to znak, że stała się ona w gruncie rzeczy materializmem, właśnie „materializmem duchowym". Dlatego tybetański mistrz nie miał złudzeń co do rzekomego odrodzenia religii; dostrzegał w nim je­dynie swoiste alibi, zasłonę dymną dla wielkiej machiny marketingowej.

Czogiam Trungpa był niezwykle konsekwentny w swojej postawie i w swoich poglądach.

Oczekujemy od duchowości - pisał w jednej ze swoich książek - że przyniesie nam szczęście i komfort, mądrość i zbawienie. To egocentryczne podejście do duchowości musi zostać całkowicie odwrócone. („Aby połączyć niebo i ziemię, trzeba nam ufności i wiary we własne siły. Ponadto, łącząc niebo i ziemię, musimy przekroczyć samolubstwo. Nie może w nas być samolubstwa. Nic nie da samo myślenie: «Teraz mi się udało? Ha, ha!». Do połączenia nieba i ziemi dochodzi jedy­nie wtedy, kiedy całkowicie przekroczyliśmy egoistyczne podejście. Nikt nie zdoła połączyć nieba z ziemią będąc egoistą, ponieważ egoizm pozbawia nas zarówno nieba, jak i ziemi. Stajemy się wtedy więźniami sztucznego, plastikowego świata i jest to straszne. Połączenie nieba i ziemi jest możliwe jedynie poza sferą pożądania, poza sferą egoistycznych potrzeb". C. Trungpa, Szambala. Święta ścieżka wojownika, dz. cyt., s. 163.)

Spotykając ludzi ostentacyjnie bijących przed nim czołem, zwykł był pytać, czy coś zgubili. Kto nie miał okazji poznać otoczenia typowych mistrzów tybetańskich (złożonego zazwyczaj z kilku aroganckich i wy­niosłych „szczęśliwców", którzy mieli prawo zbliżać się do mistrza, pod­czas gdy reszta śledziła każdy ich ruch z podziwem lub z zawiścią (celebracja wielkości buddyzmu kryje w sobie niekiedy prawdziwe okrucieństwo, które przejawia się w zupełnie arbitralnej kategoryzacji i hierarchizacji ludzi oraz jawnej pogar­dzie wobec tak zwanych „zwykłych śmiertelników"), ten nie jest w stanie zrozumieć, jak niebywały przełom stanowiła postawa otwartości i wewnętrznej wolności, jaką uosabiał sobą Trungpa.

Był on jednym z najważniejszych prekursorów Dharmy w świecie za­chodnim. Jednocześnie, w opinii niektórych wschodnich „konserwaty­stów", uchodził za skrajnego obrazoburcę. Człowiek, który nie wahał się demaskować i potępiać wszelkich przejawów zepsucia, nie mógł być dobrze widziany w środowiskach broniących wizerunku buddysty jako kogoś z natury cichego i łagodnego, kto unika jakichkolwiek konfronta­cji czy sporów.

Otóż Czogiam Trungpa nie był ani cichy, ani łagodny (przynajmniej nie w tym sensie, w jakim od dziecka wymaga się, by było „grzeczne i po­słuszne"). Jego mądrość miała w sobie raczej coś z żarliwości, która nie stosuje żadnej taryfy ulgowej, niczego nie pozostawia nietkniętym, i w ten sposób ocala nieoczekiwane. Innymi słowy, poprzez właściwy sobie nonkonformizm myśl Trungpy uwalnia horyzont ludzkiego istnienia od ciężaru szarych chmur oczekiwań i lęków, które zazwyczaj go spowi­jają, i tym samym czyni go otwartym na każdą możliwość.

Właśnie ten sprzeciw, ta wyzwalająca prowokacyjność i ta bezkompro-misowość stanowią, w moim odczuciu, istotę autentycznej duchowości. Nie są one bynajmniej czymś specyficznie buddyjskim; odnajdujemy je również w nauczaniu Jezusa. Stwierdza On przecież: „Nie przyszed­łem, aby przynieść pokój, ale miecz" (Mt 10, 34), a w innym miejscu: „Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i pragnę tylko tego, aby już za­płonął" (Łk 12, 49). Odkąd pamiętam, słowa te robiły na mnie ogromne

wrażenie! Jezus stawia także swoim uczniom niezwykle wysoką po­przeczkę: „Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie wart, i kto kocha syna albo córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie wart" (Mt 10, 37). Jak powie Pascal (Myśl 498): „Przed Jego przyjściem świat żył w fałszywym pokoju". Jezus jest zatem dla chrześcijan tym, który wybawia świat od fałszywego, pozornego pokoju, dając mu pokój rze­czywisty.

Duchowa ścieżka - tak buddysty, jak i chrześcijanina - nie jest wymosz­czona płatkami lotosu. Wymaga ona pracy - ciężkiej, heroicznej, czasem nawet bolesnej, lecz zarazem cudownej!

Na tym etapie możemy dojść do wniosku, że powinniśmy porzu­cić grę w duchowy materializm: powinniśmy dać sobie spokój z wszelkimi próbami obrony i ulepszania siebie. Być może do­strzegliśmy, że nasz wysiłek jest bezowocny, i pragniemy poddać się, porzucić wszelkie próby obrony (C. Trungpa, Wolność od duchowego materializmu, dz. cyt., s. 30.).

Ta śmiała konstatacja - która zaprasza nas do tego, abyśmy byli rady­kalnie (a więc „u korzenia") sobą, abyśmy pozwolili sobie samym być, otwierając się na swój wewnętrzny nieład i zmieszanie - wyznacza, moim zdaniem, decydujący punkt w nauczaniu Buddy. W tym sensie buddyzm jawi mi się jako zaproszenie do radości - jednak nie do ra­dości kontrolowanej czy wymuszonej, ale do takiej, której pozwalamy rozwijać się samoistnie i w całkowitej wolności... Zaproszenie do pełni prawdziwej radości! (...)