Odnaleźć światło

Joachim Badeni OP, Judyta Syrek

www.znak.com.pl/ |

publikacja 01.06.2011 06:30

Chrześcijanie czczą dwa patyki, na których wisi strzęp ciała. A buddyści wielbią boginię miłości Kwan, która stoi na rozstaju dróg.

Odnaleźć światło Wydawnictwo "Znak"

Fragment książki Joachim Badeni, Judyta Syrek, Wyjdź do światła! – Przesłanie świętego grzesznika, Kraków 2011 wydanej nakładem wydawnictwa "Znak".

Ojciec Joachim, poszukując światła w wierze i próbując wejść w tajemnice wiary, nie bazował tylko na doświadczeniach chrześcijańskich. Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku sięgał również do religii wschodnich. Wyjeżdżając w odwiedziny do matki mieszkającej w Szwecji, miał dostęp do książek japońskiego mistrza zen Shunryu Suzukiego. Ku zgorszeniu współbraci wczytywał się w literaturę buddyjską, ale nie tylko. W listopadowe wieczory organizował w krakowskim kapitularzu spotkania, podczas których czytał Tybetańską Księgę Umarłych. Jak wspominał po latach, miał wtedy w sobie ogromne pragnienie wprowadzenia w swoje życie nowości.

Samo szukanie nowości jest słabostką. Nowe jako takie nie zawsze jest dobre. Zależy, jakie nowe, jeżeli to, o którym mówi Pan Bóg w Apokalipsie, to bardzo warto je odnaleźć. Ale ja stwierdziłem kiedyś, że w buddyzmie jest nowe i zacząłem tam szukać swojego nowego ego. Dzisiaj widzę, że naprawdę szkoda było siedzenia na pupie. W buddyzmie człowiek oświecony widzi w nowy sposób świeżo stworzony świat, tak jak gdyby przed chwilą został stworzony – z niczego i przez nikogo, bo Boga tam nie ma. Takie nowe życie jest istotne z punktu widzenia buddysty. Dla chrześcijanina taka droga jest nie do przyjęcia. Sam Dalajlama, kiedy przyjechał do Warszawy, powiedział swoim uczniom, że chrześcijanin nie może przyjąć nauki buddyjskiej o pustce.

Fascynacja buddyzmem w końcu zgasła w Badenim, ale zaczęły krążyć o nim legendy, między innymi ta, że mnisi buddyjscy podczas wizyty w Krakowie uznali, iż jest kolejnym wcieleniem Buddy. Stał się tak naprawdę w tamtych czasach jednym z nielicznych w Krakowie znawców drogi buddyjskiej i zen. Spotykali się z nim niektórzy, jak mawiał, galicyjscy buddyści, a owoce tych spotkań bywały zaskakujące.

Był u mnie kiedyś jeden galicyjski buddysta, mama go przysłała. Miał wcześniej długie włosy, jak został buddystą, ogolił się na pałę i zostawił żonę. Zjawił się u mnie, pokłonił w pas. Idziemy do rozmównicy. Nie wiedziałem, co z nim zrobić. Nie mogłem go nawracać, bo miał już zmienioną świadomość. Argumenty normalne odbijał lekko jak piłeczkę w ping-pongu. Ale nagle dziwna rzecz się stała, on proponuje, że może byśmy ręce sobie podali. Złapaliśmy się z ręce przez stół i przekazywałem mu to, co nazywamy w chrześcijaństwie miłością. Zdębiał. Wpadł w afazję i skończyło się nasze spotkanie. Potem spotkałem jego matkę, pytam, co słychać u niego. A mama odpowiada, że on już więcej nie przyjdzie do mnie, bo męczy się po tym spotkaniu. Cały czas bije się w nim Budda z Badenim.

Innym razem przychodzi do mnie buddysta – mama wymodliła, żeby poszedł do ojca Joachima – przystojny chłopak, wysoki. Zaproponowałem podczas spotkania, żebyśmy stworzyli krąg, a po czasie, żebyśmy odmówili modlitwę „Ojcze nasz”.

– O, nie! – zaprotestował początkujący buddysta. Ja odmawiam „Ojcze nasz” w każdą niedzielę z mamą na mszy młodzieżowej u dominikanów, żeby mamę uspokoić. Wystarczy.

Nie chodzi mi o to, żebyś odmawiał, ale żebyś się zwrócił do Boga jak do swego Ojca, przez Syna w Duchu Świętym – tłumaczę. Zaprotestował. Był buddystą nieoświeconym najwyraźniej. Oświecony każdą modlitwę, w każdej chwili odmówi, bo jego nic nie obchodzi, jest ponad wszechrzeczą i ponad wszelkim wyznaniem.

Po latach ojciec Joachim tłumaczył braciom studentom różnice pomiędzy buddyjską i chrześcijańską ścieżką dochodzenia do oświecenia. Powoływał się wtedy na teksty popularnego mistrza zen.

Shunryu Suzuki, największy popularyzator buddyzmu, profesor uniwersytetu w Tokio – bardzo ciekawe książki pisał, w momencie lekkomyślnej miłości bliźniego oddałem je wszystkie dominikanom w Poznaniu – powiedział, że między chrześcijaństwem a buddyzmem jest wielka różnica. Chrześcijanie czczą dwa patyki, na których wisi strzęp ciała. A buddyści wielbią boginię miłości Kwan, która stoi na rozstaju dróg.

Dwa różne spojrzenia i dwie różne drogi. Spojrzenie chrześcijanina na krzyż uczy zupełnie innej miłości. Jeżeli patrzymy na krzyż w świetle wiary – powtarzał kilkakrotnie ojciec Badeni – to ono nas uzdrawia i oczyszcza. Ale nie w każdym spojrzeniu jest światło wiary.

Wśród wielu tajemnic wiary jest tajemnica spojrzenia. Spojrzenie jest chyba subiektywnie najważniejsze, bo wiara jest widzeniem rzeczy niewidzialnych. Dzisiaj nikt nie zakazuje patrzeć, można patrzeć na wszystko. Na ulicy widzicie różne rzeczy, porno wisi na kioskach, bo w ten sposób świat współczesny kusi. Barwne reklamy: seksy, nie seksy. Reklamuje się wszystko. Nie wiem, po co to jest, ale w telewizji pokazali i kupiłem. Czy są pieniążki, czy nie ma, trzeba kupić. Reklama dzisiaj doskonale przyciąga spojrzenie telewidza. Ale jakie jest to spojrzenie? Czy jest w nim światło, czy nie ma?

Przypuśćmy, że jestem pobożnym bratem i mówię: Jasne, że w moim spojrzeniu jest światło. Wszedłem do celi, zaświeciłem lampę i widzę krzyż na ścianie. Jak zgaszę światło, nie widzę krzyża. Jeżeli jestem jeszcze bardziej pobożny, mam krzyż na ścianie i na biurku, zapalam światło, widzę jeden i drugi. Gaszę, nic nie widzę. Co jest grane? Zabrakło światła w spojrzeniu. Światłem ciała jest oko. Jeśli cię nie boli i jest zdrowe, to całe ciało twoje będzie w świetle. „Jeśli twoje oko jest chore, całe twoje ciało będzie w ciemności. Jeśli więc światło, które jest w tobie, jest w ciemności, jakżeż wielka to ciemność”. Ten cytat jest znany od ponad dwóch tysięcy lat. W nim zawarte jest słowo Pana o spojrzeniu. To jest taka okulistyka boska.

Świat ma swoją optykę, a Pan Bóg swoją. Żeby odnaleźć światło wiary, trzeba patrzeć dalej – mawiał ojciec Joachim. Pan Bóg od tysiącleci uczy nas, jak ważne jest spojrzenie. Najpierw dał Izraelitom miedzianego węża, kto na niego spojrzał, był uzdrowiony. Dzisiaj Bóg daje nam krzyż. Ale jak na niego patrzeć, żeby zostać uzdrowionym?

Simplex intuitus veritatis – pisał św. Tomasz z Akwinu. Kontemplacja to proste wejrzenie w Prawdę. Jak to może wyglądać? Podam taki przykład. Święty Jan Maria Vianney skończył mszę świętą. W kościele został starowina Jean Paul, więc święty Proboszcz podchodzi po czasie i pyta staruszka:

- Jean Paul, co ty tu jeszcze robisz?

Ten odpowiedział:

- Ja na Niego patrzę i On na mnie patrzy.

Kontemplacja to jest właśnie to! Jean Paul nie był teologiem, księdzem ani zakonnikiem. Był zwykłym francuskim wieśniakiem, ale wiedział, co jest grane.

Żeby móc zobaczyć w krzyżu Prawdę, tak jak wieśniak z Ars, wielu ludzi – świeckich czy zakonników – musi jednak przejść przez kolorowe, pełne rozproszeń ulice miast. Ale już na tej ulicy można zobaczyć świat w świetle wiary – zobaczyć obiektywną prawdę o ludziach.

Jako młody brat, student teologii albo jako stary ksiądz wychodzę na miasto. Widzę: tu tramwaje, tu autobusy, tu dziewczyna, tu Mercedes 300, dalej reklama, Planty – normalne życie wielkomiejskie. Idziemy tak rozproszoną ulicą i walczymy. I słusznie, trzeba walczyć, ale taka walka może przejść w odruch nerwicogenny. Co więc zrobić z tym wszystkim, co widzę na ulicy? Trzeba to oświecić, tak jak oko. Jeśli moje spojrzenie na Kraków będzie jasne obiektywizmem wiary, to będę widział nie tylko ludzi, ale i rzeczy niewidzialne o nich. Zobaczę, że ci, którzy przechodzą ulicą, to są często ludzie bardzo nieszczęśliwi. Ładnie ubrani, ale bardzo biedni. Mający dolary, ale bardzo nędzni. W świetle wiary widzę rzeczy niewidzialne.

Święty Paweł pisze w Liście do Efezjan (Ef 5,8): Niegdyś bowiem byliście ciemnością, lecz teraz jesteście światłością w Panu. Taksówkarze, robotnicy, niewolnicy, sprzątacze ulic, handlujący winem na straganach – wszyscy mogą chodzić w światłości Pana. Owocem światłości jest bowiem wszelka prawość i sprawiedliwość. Badajcie, co jest miłe Panu – naucza św. Paweł. I nie miejcie udziału w bezowocnych czynach ciemności, a raczej piętnując, nawracajcie tamtych.

Człowiek staje się powoli światłością. W buddyzmie jest światło w podświadomości powiększone o świadomość kosmiczną, a w chrześcijaństwie jest światłość w Panu, czyli w Osobie Boskiej. To jest całkiem inne światło. Dwa światy, czasami podobne, bo i tu, i tu jest człowiek oświecony. Czy oświecenie w chrześcijaństwie jest realne? Jest bardzo realne, bo to jest Pismo Święte. Wszystko, co jest napisane w Biblii, sprawdza się. Owocem światłości jest bowiem wszelka prawda. Gdy pójdę na ulicę w świetle prawdy, to zobaczę wszystko. Nie tylko kolor i reklamę, ale naprawdę świat współczesny.

Święty Paweł dalej w Liście do Efezjan pisze tak: ”...wszystkie te rzeczy piętnowane stają się jawne dzięki światłu, bo wszystko co staje się jawne, jest światłem”. Jeśli we mnie jest światło, o którym pisze św. Paweł, i o którym mówi Syn Boży, to wszystko jest dla mnie jasne. Fizycznie, widziane okiem ciała jest ciemne, widziane okiem ducha jest jasne. To jest tak zwane życie wewnętrzne. To nie jest zaglądanie do środka i pozycjonowanie: tu są grzechy, tu cnoty, których prawie nie ma, tam wady. Nie o takie zaglądanie chodzi. Grzechy wypomni nam spowiednik. Chodzi o coś zupełnie innego. Jeśli światło zaświeci z mego wnętrza, mojej psychiki, to zobaczę wszystko w prawdzie. Pan mnie powołał i to jest jasność. Jeśli nie będę szedł za słońcem, za światłem, które świeci, to pójdę w ciemność. Może w tych ciemnościach będą ramiona Marysi Kowalskiej, które mnie trochę pocieszą, ale nie będą one prowadzącym światłem. Tym światłem jest tylko Chrystus. „Zbudź się, o śpiący i powstań z martwych, a zajaśnieje Ci Chrystus”. (Ef 5, 14). Wszystkie konferencje, kazania, homilie, napomnienia, uwagi, są niczym wobec przebudzenia. Buddyści powiedzą, że to jest przebudzenie się do rzeczywistości pierwotnej świata. My powiemy, że to jest przebudzenie do Chrystusa. Ludzie, którzy nie tkwią mocno w świetle Chrystusa, łatwo dają się nabrać na różne fałszywki.

Żeby dojść do światła, trzeba wszystkie ciemności porozbijać. Taka to robota, umartwienie niesamowite. Co chwilę coś staje się ciemne i trzeba znowu tę ciemność rozświetlić. Nie usunąć, bo się nie da, tylko rozświetlić. Rzucić na nią światło Słowa, światło wiary. Z reguły coś świeci w ciemności, ale jak czytamy w Prologu św. Jana (1, 5): „Ciemności mnie nie ogarnęły”. Światło jest niezwyciężone. Jeśli je mam, to jestem w tym świetle niezwyciężonym zwycięzcą.

Po okresie fascynacji religiami Dalekiego Wschodu, pod wpływem słów Jana Pawła II – w których Papież podkreślał, że chrześcijaństwo oddycha dwoma płucami – Badeni zaczął studiować Filokaliai kontemplować ikonę. Najczęściej kontemplował ikonę Trójcy Świętej, Rublowa.

Bardzo doradzam kontemplację ikony, z której promieniuje obiektywnie, niewidzialne światło. Światło energii boskiej – to jest ujęcie teologii wschodniej. Teologia zachodnia to samo zjawisko interpretuje inaczej. Nawet są problemy, jak to ekumenicznie pogodzić, ale Wschód trzyma się mocno stwierdzenia, że to są energie niestworzone. Jakie są, takie są, ale na pewno robią silne wrażenie.

Przypuśćmy, że według praktyk zachodnich mamy jakieś przeżycia mistyczne, autentyczne, sprawdzone przez spowiednika. Chodzę z nimi jak radziecki marszałek z medalami – kilka medali ma i nosi je dla urody. Chwalę się, że mam przeżycia. Natomiast w przypadku ikony jest obiektywne promieniowanie energii boskiej. To jest coś ciągłego, czego nie mogę ze sobą zabrać do celi, jako własnego przeżycia. Przed ikoną muszę się oczyścić, ale najpierw muszę chcieć być pokornym, bez pokory nie będzie czystości. Gdyby Matka Boska nie była pokorna, nie byłaby niepokalana. Trzeba oczyścić się głównie przez prostotę pokory. Jak to zrobić? Pójść do kaplicy, paść na kolana, zrobić głęboki pokłon przed Trójcą Świętą i powiedzieć: „Panie, jestem niczym. Jestem niczym zupełnie. Mam mnóstwo grzechów. Panie, przebacz! Jestem grzeszny i głupi człowiek. Daj mi swoją mądrość”. Może się mylę, ale myślę, że energia mądrości zacznie wtedy emanować z tej ikony. Zacznę rozumieć, że coś mnie oczyszcza z moich grzechów, głupoty, słabości, wahań. Kiedy modlę się przed ikoną takimi słowami, to zaczynam się prostować pokorą, która jest owocem doświadczenia. obecności mądrości Bożej. A ta mądrość promienieje z ikony Trójcy Świętej, przed którą klęczę. Można to praktykować codziennie.

Jesteś na pierwszym roku filozofii, nie bardzo sobie radzisz, nie wiesz, o co właściwie chodzi, co jest grane. U mamy wszystko było jasne. Myślisz: miałem swoją dziewczynę, randki były. Tutaj coś mówią o żywiole, a tam to był żywioł z Marysią. I to jaki, aż kipiało, proszę państwa! W zakonie tego nie ma. Wieczorem przyjdę do celi, jestem sam, nikt mnie nie pocieszy. Idę do przeora i mówię, że źle się czuję. A przeor na to:

– No to do lekarza, proszę bardzo.

W chwilach samotności idę przed ikonę, klękam i mówię: „Mądrości, pociesz mnie, bo jestem bardzo sam”. Po chwili czuję radość. Dziwne to jest. Mówię dalej: „Boże, niech będzie u mnie jaśniej”. Nagle coś się rozjaśnia. Światło promienieje z ikony. Nie na długo, bo potem może wrócić ciemność.Ale ja już wiem, że to światło jest. „Ja jestem światłością świata” – mówi Pan. Mam te słowa w pamięci, choć wiem, że teraz jest okres ciemności, niepowodzeń i udręczenia. Ale jest to światło: było i znowu wyjdzie. Chrystus jest wschodzącym słońcem. Dla mnie to jasne, to nie jest tylko zjawisko astronomiczne, to jest symbol światła Bożego w moim życiu.

Powoli zaczyna się wszystko układać w takim wielkim ciągu przebóstwienia. Ufamy, że wreszcie te przebłyski przebóstwienia, światło Boże, zjednoczą nas z samym Bogiem. Mogą to być tylko przebłyski, mogą być rzadkie, ale potem światło przebóstwienia staje się stałe/ zostaje już na stałe. Obecność Trójcy Świętej rozjaśnia mnie jak gdyby i przebóstwia. Czuję się bardzo tożsamy z energiami przebóstwiającymi, promieniującymi z ikony Trójcy Świętej Rublowa. To jest mistyka Wschodu. Ale myślę, że zważywszy na wypowiedź Jana Pawła II, warto w tym kierunku podążać. Oczywiście pod nadzorem spowiednika, żebyśmy nie mieli jakichś widzeń nadzwyczajnych. Ikona jest rzeczą niewidzialną. To, co jest widzialne, jest namalowane na desce. A niewidzialne emanuje z ikony.