Każdy namiot jest meczetem

Br. Andrew, Al Janssen: Siły światłości

www.opendoors.pl/ |

publikacja 14.09.2012 07:00

Nikt z zewnątrz nie przyszedł im z pomocą, ponieważ nikomu nie zależało na Palestyńczykach. Fragment książki „Siły światłości” publikujemy za zgodą OpenDoors.

Każdy namiot jest meczetem

Liban, styczeń 1993

Silny powiew wiatru szarpał płachtą namiotu. Nabil spał niespokojnie. Otworzył oczy, ale dopiero po upływie minuty zorientował się, gdzie jest. Zbudziły go jęki jego młodszego brata, Ibrahima. – Hej – szepnął. – Jak się czujesz? Przez zaciśnięte zęby, Ibrahim zdołał wycedzić: – Ból jest dziś nie do zniesienia… Ta wilgoć, to zimno…

Nie dokończył, ale Nabil wiedział, o co chodzi. Niewiele mógł zrobić, by mu ulżyć. Wyciągnął rękę i uścisnął jego ramię, przypominając, że jest przy nim. Ibrahim został postrzelony sześć razy podczas protestu przy grobie Racheli. Spędził kilka tygodni w szpitalu w Betlejem. Dwie kule wciąż tkwiły w jego ciele, powodując ogromny ból. Lekarze w obozie nie byli w stanie mu pomóc.

Nabil rozbudził się na dobre. Jego myśli wróciły do czasów sprzed zesłania. Zaczynał właśnie na siebie zarabiać, pisząc artykuły dla palestyńskiego tygodnika i od czasu do czasu publikując coś w zagranicznych czasopismach. Praca pomagała mu zapomnieć o bolesnej przeszłości – o aresztowaniach, tygodniach spędzonych w więzieniu bez postawionych zarzutów. Interesował się polityką i przez jakiś czas brał nawet udział w spotkaniach Hamasu. Podobała mu się idea powrotu do tradycyjnych wartości. Popierał też program, głoszący konieczność zniszczenia Izraela i przywrócenie wszystkich ziem Palestyńczykom. Jednak z natury nie był wojownikiem. Wolał przysłużyć się sprawie, pisząc o cierpieniu Palestyńczyków. Żołnierze przyszli po niego pewnego popołudnia, gdy był akurat w terenie. Aresztowali Ibrahima, a jemu zostawili wiadomość, by stawił się na komisariacie w Betlejem najpóźniej o 18:00. Jego siostra, Hanan, wpadła w histerię: – Jeśli nie pójdziesz, zdemolują nasz dom – krzyczała.

Nabil wiedział, że byli w stanie spełnić swoje groźby. – Szybko, daj mi coś do jedzenia – krzyknął. Hanan natychmiast pobiegła do kuchni. Poszedł do swojego pokoju i założył ciepłą koszulę. Wychodząc, uścisnął matkę i siostrę. – Musicie być silne – powiedział, patrząc im w oczy. – Niedługo wrócimy.

Rzecz jasna, on i Ibrahim nie wrócili już do domu. Nie mogli nawet skontaktować się z matką. Dlatego Nabil dał ich adres Holendrowi, który kilka dni wcześniej zjawił się w ich obozie. Zrobił to, mimo że nie pokładał w tym dużej nadziei. Martwił się o rodzinę. Jego matka cierpiała na szybko postępujące zapalenie stawów. Ciężar prowadzenia domu spoczywał na jego siostrze, a ona miała wkrótce wyjść za mąż. Jak jego matka miała sobie poradzić bez pieniędzy i bez żadnej pomocy?

Ogarnęła go rozpacz. Pragnął wołać do Allaha, ale nie był pewien, czy Bóg słyszy jego głos. Czasem pytał sam siebie, po co pięć razy dziennie recytuje tekst modlitwy. Chciał krzyczeć: „Czy kogoś to w ogóle obchodzi?”. Izrael nienawidził Palestyńczyków. Jednak narody arabskie nie przejęły się ich losem. Świat ignorował ich cierpienie. Pierwszy raz w życiu Nabil poczuł, że życie nie ma sensu. Nikt z zewnątrz nie przyszedł im z pomocą, ponieważ nikomu nie zależało na Palestyńczykach.

 

Holandia, styczeń 1993

Wróciłem do Holandii chory. Bolała mnie głowa, czułem ucisk w klatce piersiowej, męczył mnie kaszel. Mimo to czułem się w obowiązku udzielić kilku wywiadów i opowiedzieć o tym, co zobaczyłem w Marj al-Zahour. Tuż przed moim pierwszym wystąpieniem w telewizji ambasador Izraela w Holandii wygłosił oświadczenie na temat deportacji. Przyznał, że jedenaście osób zostało aresztowanych przez pomyłkę. Wśród nich był chłopiec, którego spotkałem w obozie. Tych jedenastu uzyskało pozwolenie na natychmiastowy powrót do kraju.

Słuchałem uważnie, co pan ambasador mówił o pozostałych zesłańcach: – Ci ludzie nie są niewinnymi uchodźcami. To notoryczni przestępcy. Osoba prowadząca wywiad zapytała, dlaczego nie postawiono ich przed sądem – w końcu tak postępuje się z przestępcami. Ambasador jąkał się przez chwilę, po czym wyjaśnił: – Ludzie, którzy zostali zesłani do Libanu, nie mają krwi na rękach. Gdyby tak było, nie zostaliby deportowani.

Podsumowując, zesłani byli notorycznymi przestępcami (choć żaden z nich nigdy nie został skazany), ale nie mieli nic wspólnego z zabójstwami, które były przyczyną ich zesłania. Dlaczego więc ich deportowano? Ambasador uzasadnił to tak: – Do czasu ich zesłania, Hamas zabił sześciu izraelskich żołnierzy. Od czasu deportacji nikt nie zginął.

Podczas wystąpienia w telewizji chrześcijańskiej zapytano mnie:

- Czego nauczyłeś się podczas ostatniej wizyty w Libanie?
- To była najdziwniejsza podróż, jaką odbyłem – odparłem, starając się stłumić kaszel. – Odwiedziłem miejsce opuszczone przez Boga i Allaha. Mieszkamy w wygodnych domach, w bezpiecznym kraju, a tam czterystu piętnastu mężczyzn gnieździ się w lichych namiotach na kawałku ziemi niczyjej. Żyją w nędzy, na deszczu i mrozie.
- Po co tam pojechałeś?
- Popchnęła mnie do tego miłość, którą Bóg darzy te osoby. Chciałem tam być, zobaczyć ich i przekonać się, czy mogę pomóc. Być może potrzebują oni jedynie mieć się komu wyżalić. Jeśli nigdy nie spotkają apostoła Jezusa, nie przekonają się, czym jest Jego miłość i nie doświadczą przebaczenia. Jednak by móc pokochać Jezusa, muszą najpierw pokochać nas. Dlatego musimy tam pojechać i przybliżyć ich do Boga.
- Byłeś tam tylko przez kilka godzin, po czym wróciłeś do domu. Oni musieli tam zostać. Czy naprawdę było warto?
– Masz rację, w każdej chwili mogłem opuścić ten nędzny obóz. Ale warto było tam pojechać, gdyż teraz zesłańcy przynajmniej mają Biblie i inne książki po arabsku. Wcześniej nie mieli nic do czytania. Teraz mają szansę przeczytać Słowo Boże.
- Przecież to muzułmanie…
- Gdy ofiarujesz Biblię muzułmaninowi, on zawsze ją przyjmie. Sekret polega na tym, że trzeba to zrobić osobiście. To daje szansę na dzielenie się Ewangelią.

Kilka osób dziwiło się, że w ogóle coś takiego przyszło mi do głowy. Zastanawiali się, czy muzułmanie, zwłaszcza fundamentaliści jak członkowie Hamasu, zechcą wysłuchać chrześcijanina. A co z Izraelem? Ludzie, których odwiedziłem, byli zagorzałymi wrogami Izraela. Czy nie lepiej było trzymać się od nich z daleka? Gdy wymienialiśmy spostrzeżenia na temat naszych wizyt w obozie, Len opowiedział mi o tym, jak został przyjęty.

Zaledwie wszedł do obozu, jeden z deportowanych powiedział: „Wiedzieliśmy, że Chrystus do nas przyjdzie!”. – To stwierdzenie było absolutnie niezwykłe i próbowałem zrozumieć jego znaczenie – zaznaczył. Wiedziałem, że muzułmanie wierzą w ponowne przyjście Chrystusa, jednak ma ono być znakiem ostatecznego zwycięstwa islamu. Ja jednak czułem, że kryło się w nim coś o wiele bardziej osobistego. Może w ten sposób chciał wyrazić, że tylko nas obchodzi ich sytuacja.

Niezależnie od tego, jak ci ludzie rozumieli cel naszej wizyty, naszym zamiarem było ukazanie im żywego Chrystusa, który w nas mieszka. Jezus nakazał nam iść i nauczać wszystkie narody. Czy miał na myśli również Palestyńczyków? Czy chodziło mu także o Arabów i muzułmanów? Przecież nie możemy lekceważyć ponad miliarda osób, które kocha Bóg. To prawda, że wielu muzułmanów sprzeciwia się Ewangelii, ale większość chce ją usłyszeć. Ci mężczyźni z Libanu – muzułmańscy fundamentaliści – szanowali Lena i mnie. Mój przyjaciel, George Otis, powiedział kiedyś: „Islam nie będzie liczył się z Kościołem, który się ukrywa”.

Jestem chrześcijaninem; poszedłem tam posłuszny Bożemu Słowu i z pragnieniem ukazania im Chrystusa. Jednak mój rozmówca miał rację, jedna wizyta w obozie nie mogła wiele zmienić. Spędziłem tam kilka godzin, po czym wróciłem do wygodnego domu w Holandii. Miliony ludzi na Bliskim Wschodzie żyją w poczuciu beznadziei. Nie ma więc większego znaczenia, że jeden człowiek raz na jakiś czas odwiedzi garstkę z nich. Bóg powinien na stałe zamieszkać w Izraelu, na Zachodnim Brzegu, w Strefie Gazy – wszędzie tam, gdzie szaleje wojna między Izraelem a Palestyńczykami. Potrzeba nie kilku obcokrajowców, ale żywego, oddychającego, energicznego Kościoła. Prawdziwi chrześcijanie żyjący na tamtych terenach powinni pokazać fundamentalistom trawionym nienawiścią, że Boża droga miłości jest potężniejsza niż ich nienawiść. Tylko czy chrześcijanie żyjący tuż obok Hamasu i innych fundamentalistów są gotowi podjąć się tego zadania? Tego właśnie chciałem się dowiedzieć. Jaki powinien być następny krok?

Na moim biurku leżał stos skrawków papieru, na których wypisane były imiona i adresy. Każdy z tych mężczyzn miał jakąś rodzinę. W wyniku ich deportacji ucierpiało dodatkowo jakieś trzy tysiące osób. Czy one nie potrzebowały miłości Chrystusa? Mógłbym na początek odwiedzić rodziny deportowanych. Jednak nie sam – chciałem zabrać ze sobą lidera palestyńskich chrześcijan. Tak się złożyło, że znałem odpowiednią osobę. Podniosłem słuchawkę, zadzwoniłem do biura podróży i zamówiłem bilet do Izraela.

Na stronie OpenDoors czytam: książki i DVD są rozprowadzane jako "cegiełki" na pozyskanie środków finansowych dla naszych projektów. Zamawiając produkty w naszym biurze wspierasz nasze działania (50% to koszty produkcji a kolejne 50% pomaga nam nieść pomoc prześladowanym chrześcijanom).

Książkę można także wygrać w naszym konkursie.