Nowa rebelia w sercu Afryki

kab /o.PMCap

publikacja 29.10.2013 13:10

Republika Środkowafrykańska pogrążona jest w chaosie, a eskalacja konfliktu stanowi zagrożenie dla całego regionu. Cierpią prości ludzie. Pracujący tam misjonarze z pierwszej ręki przesyłają informacje o dramatycznej sytuacji mieszkańców tego afrykańskiego kraju.

Nowa rebelia w sercu Afryki OFM Cap Bouar Żołnierze środkowoafrykańscy

Niedawno w GN (42/2013) ukazała się rozmowa Szymona Babuchowskiego z o. Robertem Wieczorkiem Rebelia w sercu Afryki, autorem m.in. książek "Listy z serca Afryki" i "Pęknięte serce Afryki". Tym razem zamieszczamy najnowszą korespondencję od o. Piotra Michalika, kapucyna, od dwudziestu lat pracującego w RŚA:

Bouar, 27.10.13.

Poranek. Nic nie słychać. Nie ma ataku, a może odgłosy broni tu nie dochodzą? Po Mszy wsiadamy do samochodu i jedziemy na połnoc do Zaoro Dana i Vakap. Po drodze mijamy Kela Doukou – całkowicie wyludnione ze swoich muzułmańskich mieszkańców. W Zaoro Dana – ani jednej żywej duszy.  W Vakap, widać trochę ludzi we wiosce.

Gdzieś po 9 km w Nokwana, ktoś krzyczy byśmy się zatrzymali. Ludzie mówią byśmy dalej nie jechali. Kilometr dalej jest rozjazd na Niem i tzw. bariera. Tego ranka zabili tam ex-Seleka, a później łucznika. Ciało podobno leży jeszcze na drodze. Zostawiam samochód i idziemy dalej na piechotę.

To było jak sztafeta. Dochodzimy do kolejnego pola z chatą gdzie cala rodzina z dobytkiem koczuje. Krótkie pozdrowienia, nasz dotychczasowy przewodnik wprowadza w temat gospodarzy, krotka dyskusja miedzy sobą którędy nas poprowadzić bezpiecznie a krótko. I ktoś z nowego pola wstaje i prowadzi dalej. Szybki marsz przez trawy 2 metrowe, krzaki, błota z korzeniami, w prażącym słońcu..

Dowiaduję się że w Berberati zaatakowano lotnisko i w 13 innych prefekturach tak samo. Wcześniej usłyszałem że poszli też na Niem, Bohong, Baoro itp. Ataki zsynchronizowane. Rozumuję: najpierw lotniska, bo maja dostać broń z zagranicy, czyli ktoś kto ma możliwości za tym wszystkim stoi. Mój rozmówca mówi wprost: Francja...

Deszcz ustal, wracam do domu. Szybko się orientuję, że nie idę sam do Św Wawrzyńca. Kolejni uchodźcy z dobytkiem na głowie też idą…

Na miejscu szybka narada z Toussaint. Ludzie mokną na deszczu. Trzeba ich jakoś ulokować, przewidzieć ujęcie wody, toaletę, stróżów, nauczyć ludzi korzystać z sanitariatu. Z pomocą niektórych uchodźców zaczynamy organizować życie w obozie dla uchodźców.

Spontanicznie powstało małe targowisko. W porze obiadowej można było zobaczyć dziesiątki małych ognisk na których pichcono co kto przyniósł  Otuchy dodawały dzieci. Nie pomne na sytuację bawiły się w najlepsze.

Chwilę później pokazują mi gorączkujące dziecko. Rozumiem, że trzeba zorganizować mały ośrodek zdrowia. Rzucam hasło: jest tu jakiś pielęgniarz? Szybko zgłasza się dwóch. Z br Crepin idziemy do naszej domowej apteczki i opróżniamy ją z prawie wszystkich lekarstw. Jeszcze termometr, mały notes i długopis i … ośrodek zdrowia otwarty. Szybko ustawia się kolejka.

A co w mieście? Tam są jeszcze dwa obozy uchodźców. Przy katedrze jest najwięcej ludzi – proboszcz ks. Mirek szacował ich liczbę na 3 tysiące.

Rano walki odbywały sie po drugiej stronie miasta w koszarach, oraz na lotnisku za miastem.

Muzułmanie którzy bali się ataku łuczników wyszli na ulice z wszelka bronią jak mieli pod ręką. Czekali na ewentualny atak. Natomiast chrześcijanie boja się represji (krwawej, bezlitosnej i bez skrupułów) ze strony ex-Seleka.

Łucznicy pochowali się w buszu i …. No właśnie, sytuacja jest pogmatwana i nie za bardzo na razie widać jej  rozwiązanie

Bouar, 28.10.13.

Jest 21h. W końcu zrobiło się w miarę cicho i spokojnie, jeszcze kilka głosów dozorców nocnych, ujadanie jakiegoś psa i można pozbierać powoli myśli.

W sobotę po południu otrzymałem wiadomość że łucznicy zgadzają się bym odebrał samochód pozostawiony w buszu. W niedzielę rano biorę rower i jadę do Beninga odprawić Mszę w gimnazjum dla dziewcząt. Po Mszy siostry znalazły mi jakiś motor z kierowcą, który miał mnie zawieźć do samochodu.

Jechał z nami tez łącznik z "łucznikami" (tu 3 osoby na motorze, to prawie jakby pusty jechał). Na barierze łuczników nie było, pokazali się dopiero w wiosce gdzie był schowany samochód. Nie robili żadnych problemów, wręcz przeciwnie starali się pomoc, np. jak kupowałem drewno na opał (jeszcze było trochę miejsca w samochodzie), sami mi je ładowali na samochód.

Byli to prości chłopcy z wiosek, jeden uzbrojony w strzelbę domowej roboty (takich tu używają na polowania), drugi w strzały i luk, trzeci w maczetę. A w Bouar dochodziły słuchy że są mocno uzbrojeni.

O dwunastej robię szybki objazd miasta w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Wszystkie sklepiki muzułmanów pozamykane, przy drodze żadnego sprzedawcy chleba. Jadę do katedry. Tam to dopiero maja uchodźców…. Mirek coś mówił o 3 tysiącach. FOMAC (żołnierze państw Afryki Środkowej) już ubezpieczało to skupisko uchodźców. Mówię, że i u nas też jest taka potrzeba. Powiedzieli że przekażą przełożonym.

Po powrocie widzę dwa samochody ONZ i jeden FOMAC. ONZ prosi o zliczenie uchodźców. Wyznaczamy ludzi, i po kilku godzinach informują nas: uchodźców jest u nas 1205. Godzinę potem mają kolejnych 60, a nowi cały czas przybywają.

Późnym popołudniem przyjechało FOMAC. Znajomy porucznik Sima informuje, że oddelegował 7 żołnierzy którzy będą z nami celem zapewnienia bezpieczeństwa. Trzeba było znaleźć im jakieś lokum, materace itp.  Widzę, ze ich obecność dodaje otuchy ludziom. Można spokojnie spać.

Dochodzą do nas pierwsze wiadomości o zabitych i rannych: od przypadkowych kul, albo z zimna krwią rozstrzelanych (mówię o cywilach ). Najbardziej bulwersujące przypadki : czworo dzieci postrzelonych – 3 letniej dziewczynce trzeba było amputować rączke, rolnik któremu zabito żonę i trójkę dzieci, przeżył tylko oni ostatnie dziecko ze zmasakrowaną nogą... Rodrigue, syn mojego katechisty z Maigaro – przyszedł do Bouar kupić trochę cukru i kawy. Muzułmanie zatrzymali go oskarżając, ze kupuje to dla rebeliantów. Zawolali ex-Seleka. Ci zmasakrowali ciało tak, że nie nadawało do transportu. Rodzina pochowała go na miejscu.

Mieliśmy dwie wizyty, najpierw szych z FOMAC którzy przyjechali z Bangui. Mówili, że uchodźcy mogą spokojnie wrócić do miasta. Zupełnie inaczej sądzi "nasz"  FOMAC. Następnie przyjechał biskup z Mirkiem. Mimo, iż początkowo mówił, że należy ludzi zachęcać do powrotu do domów, to później stwierdził, że mają oni powody by się bać.

Złożyłem wizytę katechiście z Maigaro, któremu zabito syna. Po prostu być trochę przy nim. Ciężko było pocieszać matkę zabitego i jego siostrę. Rodrigue był jeszcze młody, nieżonaty, nauczyciel. Niedawno złożył przyrzeczenie w Legionie Maryi.

Na stypie spotkałem moich niedawnych towarzyszy niedoli: Bartłomieja i Virginię. W pewnym momencie zauważyliśmy samochód pełen ex-Seleka, wracających do Bouar. Tego  ranka 15 innych samochodów pojechało do Bohong. Podobno coś się tam dzieje. Na razie nie wiadomo co. Później dowiaduję, ze też Vakap coś się działo (to wieś, gdzie 2 dni wcześniej zostawiłem drzwi do szkoły). Na szczegóły trzeba będzie poczekać.

Zbliża się godzina 16 – pora różańca. Trochę spokoju, wyciszenia, zamyślenia… Sporo osób uczestniczy. Ludzie sami prowadza modlitwę. Mogę być zwykłym uczestnikiem. Tylko na końcowe błogosławieństwo mnie wywołują…

Czytaj również zapiski o. Michalika: Nowa rebelia idzie na Bouar