Kinopassana

Piotr Drzyzga

publikacja 23.11.2014 19:40

Czyli buddyjska medytacja, błogosławienie braci Lumière i innych proroków elektronicznego zbawienia.

Kinopassana HENRYK PRZONDZIONO /FOTO GOŚĆ W kinie zdarzają się chwile emocjonalnej iluminacji, w których poznajemy prawdę o sobie

Niedawno na naszym rynku wydawniczym pojawiła się „Kinopassana. Sztuka oglądania filmów”. To bardzo interesująca książka, autorstwa Tomasza Raczka, który przy jej pisaniu inspirował się Vipassaną – starożytną, indyjską techniką medytacyjną. Jej „zasady skodyfikował ponad 2500 lat temu Gotama Budda”.

Na czym polega ta technika? Na poznaniu samego siebie i zrozumieniu praw, które rządzą naszymi emocjami i uczuciami. Przyjrzeniu się im i uświadomieniu sobie, co jest powodem naszego lęku, zawstydzenia, podenerwowania, czy uprzedzeń. Już samo to (oraz odpowiednie techniki oddechowe) ma pomagać w rozbrojeniu, pozbyciu się negatywnych odczuć. W zapanowaniu nad umysłem, który staje się czysty. Pozwalający na chrześcijańskie (a jakże) miłowanie i nie sądzenie bliźnich.

Piszę o tym, gdyż wątek chrześcijański także ma tutaj znaczenie. Wszak Raczek najpierw zachwycił się „Wielką ciszą” Philipa Gröninga o mnichach z alpejskiego klasztoru kartuzów. Dopiero potem przyszło zetknięcie się z Vipassaną, a na końcu pomysł, by tę medytacyjną technikę zastosować także przy oglądaniu filmów.

Nie od dziś wiadomo, że kino może być także świetną psychoanalizą, o ile rzecz jasna jesteśmy tego świadomi. Wszyscy oglądamy te same filmy, ale gdy o nich rozmawiamy, często wychodzi na to, że… każdy z nas obejrzał zupełnie inny film.

Kinopassana   Instytut Wydawniczy Latarnik Zwracamy uwagę na zupełnie inne szczegóły, inaczej interpretujemy ekranowe zdarzenia, zachowania, motywacje bohaterów. Kinowy ekran bywa więc lustrem, w którym (na którym) każdy z nas się przegląda i przygląda swoim własnym poglądom, iluzjom, czy wewnętrznym problemom, których dotąd nie byliśmy świadomi.

W kinie takie rzeczy o nas mogą wyjść na jaw. To „chwile emocjonalnej iluminacji, w których poznajemy prawdę o sobie” – pisze autor. Ważne, byśmy zdawali sobie z tego sprawę. By po seansie (który dał nam do myślenia), rzeczywiście trochę pomyśleć, podyskutować o danym filmie.

Możemy dojść do bardzo ciekawych wniosków. Dowiedzieć się czegoś o sobie… Przy takim podejściu nasze prywatne, domowe wideoteki, to nic innego, jak swoiste autoportrety ludzi XXI wieku.