U Bramy Łez

Jerzy Szygiel


publikacja 05.05.2015 06:36

Na Półwyspie Arabskim wybuchła wojna, w której bierze udział 11 państw. 


26 marca 2015 r. Demonstracja hutystów przeciwko Arabii Saudyjskiej YAHYA ARHAB /EPA/pap 26 marca 2015 r. Demonstracja hutystów przeciwko Arabii Saudyjskiej

W całym Jemenie jest tylko jedno kino. W Adenie, byłej kolonii brytyjskiej, południowym porcie u wrót strategicznej cieśniny Bab Al-Mandab, łączącej Ocean Indyjski z Kanałem Sueskim. Szyld kina „Hurricane” przy ulicy Gandhiego, w sercu miasta, zwisa z odrapanego budynku bez dachu. Ale publiczność nie obawia się deszczu. Na drewnianych ławkach siedzą tu ciągle ci sami starcy i bezrobotni, przeżuwający liście qatu, regionalnego narkotyku o właściwościach zbliżonych do amfetaminy. Zlepione zielone kulki wybrzuszają policzki i trwale brązowią zęby. Niektórzy są od tego nerwowi. Codziennie o tej samej porze na pobielonym wapnem ekranie wyświetla się dla nich jakiś wysłużony film, egipski lub indyjski. Mężczyźni zazwyczaj nieczęsto zwracają nań uwagę, jakby znali go na pamięć, rozmawiają lub śpią. Raczej pusto, kobiet nie ma.


Zdaniem mieszkańców Sany, stolicy kraju, położonej nieco w głębi lądu, kino jest moralnie podejrzane. Sana leży na północy, w dolinie między łańcuchami górskimi, w których od głębokiego średniowiecza rządzili zajdyci, z odłamu szyizmu charakterystycznego tylko dla tego regionu. Ich wyznanie sięga podziałów w islamie, które powstały niedługo po śmierci Mahometa. Zajdyci uznają za ostatniego świętego imama Zajda ben Alego, jako potomka Mahometa po jego córce Fatimie. W 740 r. Zajd wszczął powstanie i zginął w bitwie przeciwko kalifatowi Umajjadów z Damaszku pod iracką Kufą. Kalif kazał uciąć głowę zwłokom Zajda, ukrzyżować je i pokazywać na ulicach Kufy. Arabscy zajdyci jednak przetrwali – w IX w. założyli w górach Jemenu swoje hermetyczne państwo, kierowane później przez lokalnych imamów przez ponad tysiąc lat, do 1962 roku. Ich szyizm jest mniejszościowy. Od irańskich szyitów dzielą ich doktryna, język, kultura i morze sunnitów. Sada, stare pustynne miasteczko w górach na samej północy, przy granicy z Arabią Saudyjską, jest ich historyczną siedzibą i twierdzą. To oni są powodem zamieszania, które przerwało spokój kinomanów z Adenu. 


Uderzenia Saudów

W swym ostatnim, nadanym przez adeńską telewizję przemówieniu prezydent Jemenu Mansur Hadi mówił z naciskiem: „Zrobimy wszystko, by nad Sadą zawisła flaga Jemenu, a nie Iranu”. Ale mało kto się wtedy spodziewał, że tym zadaniem zajmie się 150 tys. żołnierzy Arabii Saudyjskiej i dwie setki samolotów należących do naftowych monarchii z zachodniego wybrzeża Zatoki Perskiej. Wieczorem 25 marca jemeńska wojna domowa stała się nagle gwałtowną wojną międzynarodową, o znaczeniu globalnym, bo przez cieśninę Bab Al-Mandab przechodzi prawie 40 proc. światowego transportu morskiego, w tym tankowce z Zatoki.


Tak naprawdę nad Sadą nie wisi flaga Iranu. Prezydent Hadi chciał jednak kolejny raz publicznie oskarżyć Iran o pomoc jemeńskim góralom, którzy go obalili. Zamach stanu był dziełem tzw. hutystów, tj. zajdytów zjednoczonych w organizacji polityczno-militarnej założonej w Sadzie przez Husajna Al-Hutiego, posła do jemeńskiego parlamentu, który rok po inwazji amerykańskiej na Irak w 2003 r. wezwał do powstania przeciw rządowi i obecności amerykańskiej w kraju. We wrześniu 2004 r. Al-Huti zginął w walce z Saudyjczykami.

Od razu wtedy interweniowali, podobnie masowym uderzeniem: hutystów bombardowano wtedy zabronionym przez międzynarodowe konwencje białym fosforem, podobnym w działaniu do napalmu. Zajdyci przegrali, ale ich duchowe przywództwo przejął brat Husajna Abdel-Malik Al-Huti, który nie zamierzał się poddać. Zapowiedział, że walka nie ustanie, dopóki rząd nie odda szyitom zwłok Husajna. W 2009 r. wznowili partyzancką wojnę, aż w 2013 r. prezydent Hadi kazał oddać im ekshumowane resztki Husajna. Było już jednak za późno: hutyści domagali się powrotu do „odwiecznej” autonomii dla górskiego kraju zajdytów. Jedność kraju stanęła pod znakiem zapytania. Rok później doszło do wydarzeń, które doprowadziły do umiędzynarodowienia konfliktu.


Górale schodzą z gór

Dwa elementy, oprócz ziemi, łączą wszystkich Jemeńczyków. Pierwszy to qat – żuje go ok. 90 proc. mężczyzn i prawie połowa kobiet. W innych krajach muzułmańskich jest zakazany, ale w Jemenie, niezależnie od tego, czy jest się sunnitą, czy szyitą, uznaje się, że skoro Koran o nim nie wspomina, to jego konsumpcja nie jest bezbożna. Wszedł do kultury Jemenu setki lat temu, skutecznie zabijając uczucie głodu. Poza tym Jemeńczyków – niezależnie od wyznania – wyróżnia dżambia, charakterystyczny zakrzywiony sztylet ze zdobioną rękojeścią, noszony u pasa na znak dumnej męskości. Kiedyś służył do wyrównywania honorowych porachunków, dziś w tej roli zastąpiły go kałasznikowy.

Oblicza się, że w 26-milionowym kraju, najbiedniejszym wśród państw arabskich, jest obecnie ok. 60 mln sztuk broni. Tak czy inaczej jedność Jemenu trzyma się na kruchych podstawach. Dominująca linia podziału przebiega między szyicką północą i sunnickim południem: 45 proc. szyitów z reguły nie dzieli przekonań politycznych 55 proc. sunnitów wyznających tu wahabicką (saudyjską) wersję islamu. We wrześniu ubiegłego roku to napięcie zrodziło sekwencję wypadków, które przyspieszyły niczym akcja sensacyjnego filmu.


Trochę starych wozów bojowych, artyleria i kałasznikowy wystarczyły hutystom, by rozbić wtedy obronę stolicy. Sana została opanowana bardzo szybko, bo część wojsk rządowych dołączyła do buntowników. Rząd został rozwiązany i zastąpiony przez bardziej sprzyjający aspiracjom zajdytów. Pod koniec stycznia podał się jednak do dymisji pod wpływem prosaudyjskiego prezydenta Hadiego. Hutyści ruszyli wtedy na pałac prezydencki, zmuszając Hadiego do ogłoszenia dymisji. Parlament nie chciał jej zatwierdzić, więc wkrótce został rozwiązany.

21 lutego prezydent uciekł z internowania „podziemnymi tunelami”, by pojawić się w Adenie i wezwać sunnickie kraje Zatoki do pomocy. W Sanie zrobiło się zbyt niebezpiecznie, ostatnie zachodnie ambasady pospiesznie ewakuowały swój personel. Hutyści, tym razem uzbrojeni w czołgi i kilka bojowych samolotów przejętych z rządowego wojska, rozpoczęli ofensywę na Aden. 


Terrorystyczna nowość 

I wtedy w Jemenie pojawiła się zbrojna organizacja, której nigdy tu nie widziano: Państwo Islamskie (PI). W piątek 20 marca, dzień modlitw, w tłum skandujący akurat rytualne hasło „Precz z Izraelem i Ameryką!” weszło dwóch mężczyzn, by w imię PI dokonać bezprecedensowej rzezi. Bomby w szyickim meczecie Badra w Sanie zabiły 140 osób. Ponad 300 zostało rannych, krew płynęła po ścianach. Tego samego wieczoru Stany Zjednoczone podjęły decyzję o natychmiastowej ewakuacji swej jemeńskiej bazy lotniczej w Al-Annad. Nazajutrz samoloty transportowe utworzyły most powietrzny, którym cały sprzęt i ludzi wycofano do bazy w Dżibuti, po drugiej stronie cieśniny Bab Al-Mandab. 
Baza Al-Annad funkcjonowała od lat, była centrum dowodzenia eskadr dronów i samolotów, które bombardowały regularnie oddziały jemeńskiej Al-Kaidy, obecnej tu od wojny w Iraku.

Al-Kaida Półwyspu Arabskiego (AKPA) uważała się za obrońcę sunnickiego Jemenu, zawsze mając ambicje międzynarodowe: to ona dokonała styczniowego zamachu na redakcję „Charlie Hebdo” w Paryżu. Jednak po oddaniu pola szyitom w Jemenie straciła wielu zwolenników. Już od ubiegłej jesieni kolejne grupy AKPA deklarowały przejście do rodzącego się tutaj bardziej radykalnego PI. Nikt jednak nie spodziewał się, że syryjsko-iracka organizacja wejdzie do gry w Jemenie tak szybko i z takim hukiem. Hutystom, którzy walczą jednocześnie przeciw sojuszowi saudyjsko-amerykańskiemu i AKPA, doszedł jeszcze jeden przeciwnik.


Starcie potęg

Stany Zjednoczone ogłosiły, że pomogą międzynarodowej koalicji dowodzonej przez Saudyjczyków. Amerykanie mają z kolei poparcie innych zachodnich mocarstw i Izraela, obawiających się wizji dostępu Iranu do cieśniny Bab Al-Mandab – Iran może już w każdej chwili zablokować inną strategiczną cieśninę, Ormuz, u wejścia do roponośnej Zatoki. Arabia Saudyjska będzie bronić „swego” prezydenta Jemenu, bo konkuruje z Iranem w regionie i nie chce widzieć jego sojusznika u południowej granicy. Sam Iran zaprzecza, jakoby czynnie popierał jemeńskich zajdytów, ale z pewnością przychylnym okiem patrzył na ich dotychczasowe postępy.

W Jemenie ścierają się regionalne potęgi.
Saudyjska koalicja z pewnością zdoła obronić Aden, ale w górach może mieć problemy. W przeszłości ani Brytyjczykom, ani osmańskim Turkom, ani Saudom nie udało się trwale złamać oporu jemeńskich górali. Na północy hutyści mają poparcie prawie całej ludności, a na sunnickich, pustynnych nizinach południa i wschodu prezydent Hadi nie ma tylu zwolenników, ilu się spodziewał. Jemen faktycznie się rozpadł. Chaos, przypominający scenariusz libijski lub syryjski, będzie bez wątpienia sprzyjał dalszej radykalizacji ruchów integrystycznych. 
Adeńskie kino „Hurricane” zostało na czas wojny zamknięte. Już po pierwszym dniu bombardowań pojawiły się doniesienia o licznych ofiarach cywilnych. Cieśnina Bab Al-Mandab (Brama Łez) nigdy tak trafnie nie nosiła 
swej nazwy.