Koniec z "terrorystyczną turystyką"

Maciej Legutko

GN 15/2015 |

publikacja 09.04.2015 00:15

Wielu zarażonych radykalnym islamem młodych Australijczyków wyjeżdża, aby walczyć w szeregach Państwa Islamskiego. Miejscowe władze wydały zdecydowaną wojnę temu zjawisku.

Jake Bilardi – 18-letni Australijczyk – w gronie dżihadystów z Państwa Islamskiego. W marcu br. przeprowadził samobójczy zamach w irackim mieście Ramadi, w którym zginęło 17 osób www.bit.ly Jake Bilardi – 18-letni Australijczyk – w gronie dżihadystów z Państwa Islamskiego. W marcu br. przeprowadził samobójczy zamach w irackim mieście Ramadi, w którym zginęło 17 osób

Jake Bilardi był przeciętnym australijskim nastolatkiem, niemającym nic wspólnego z islamem. Zagubiony 18-latek, pochodzący z rozbitej rodziny, padł ofiarą prowadzonej w internecie agitacji radykalnych muzułmanów. Mimo że w szkole zaczął otwarcie mówić o zamiarze „oddania swojego życia islamowi”, ani nauczyciele, ani rodzice nie potrafili prawidłowo zareagować na niepokojące sygnały. W zeszłym roku Jake uciekł z domu. Po kilku tygodniach okazało się, że jest w Syrii, gdzie wstąpił w szeregi Państwa Islamskiego i przyjął pseudonim Abu Abdullah Al-Australi. Swoje losy bogato dokumentował zdjęciami publikowanymi na internetowych portalach społecznościowych. Historia ta nie ma szczęśliwego zakończenia.

Zagubiony nastolatek został dogłębnie zindoktrynowany zbrodniczą ideologią. W marcu Jake Bilardi przeprowadził samobójczy zamach terrorystyczny w irackim mieście Ramadi, zabijając 17 osób. W emocjonalnym wystąpieniu w australijskiej telewizji ojciec chłopaka przyznał, że jest współwinny tragedii. Jednocześnie ostrzegł, że bojownikom Państwa Islamskiego szczególnie zależy na pozyskiwaniu młodych, niezwiązanych z tą religią osób, które następnie prezentowane są jako „trofea” terrorystów. Dramatyczna historia Bilardiego sprawiła, że rząd Australii zdecydował się twardo stawić czoła muzułmańskim fanatykom. 25 marca minister ds. migracji Peter Dutton ogłosił, że pieczołowite kontrole na wszystkich australijskich lotniskach zaowocowały zatrzymaniem aż 200 osób podejrzanych o chęć wyjazdu na świętą wojnę na Bliskim Wschodzie.

Kolejne fiasko wielokulturowości

W przeciwieństwie do wielu krajów Europy Zachodniej, gdzie muzułmanie z trudem integrują się z resztą społeczeństwa, borykają z biedą oraz bezrobociem, Australia, podobnie jak USA, uważana była za przykład udanie funkcjonującego tygla wielokulturowego. Na antypodach żyje znaczna populacja wyznawców Allaha, zasilana przez stale rosnącą liczbę imigrantów z Indonezji. Zazwyczaj nie mają oni problemu ze znalezieniem pracy w kraju, który cieszy się bardzo wysokim poziomem życia i znakomitą kondycją gospodarczą. Australijski dziennik „Herald Sun” skwapliwie wyliczył, że kraj już 24. rok z rzędu notuje wzrost gospodarczy. Tym większą dezorientację miejscowych władz spowodował fakt, że także na ten kontynent dotarła agitacja terrorystów z Państwa Islamskiego.

I spotkała się ona z dużym odzewem głównie wśród nastolatków. Jake Bilardi nie był jedynym. W marcu w ostatniej chwili zatrzymano na lotnisku dwóch nieletnich Australijczyków, którzy również chcieli dotrzeć na Bliski Wschód. Lecz zanim miejscowe służby specjalne spostrzegły, jak dużą skalę osiągnął ten proceder, wielu zradykalizowanych młodzieńców zdążyło już dotrzeć do Syrii i Iraku. W lipcu 2014 r. 18-latek z Melbourne, którego tożsamości nie ujawniono, okazał się sprawcą samobójczego zamachu w Bagdadzie. Wielu obywateli Australii znajdowało się także wśród poległych w bitwie o miasto Kobane, bezskutecznie szturmowane ponad cztery miesiące przez dżihadystów. Równie głośnym echem co sprawa Bilardiego odbiła się historia 17-letniego Australijczyka, który w czerwcu 2014 r. zniknął z domu. W październiku odnalazł się w Syrii, gdzie już pod pseudonimem Abdullah Emir wystąpił w zuchwałym, pełnym pogróżek wobec swojej ojczyzny, nagraniu wideo, skierowanym specjalnie do australijskiego premiera Tony’ego Abbotta: „Nie przestaniemy walczyć i nie odłożymy broni, dopóki nie zdobędziemy waszego kraju i nie zetniemy głowy każdego tyrana, i dopóki czarna flaga nie będzie powiewać nad każdym lądem”.

Przesiąknięta fanatyzmem australijska młodzież stanowi zagrożenie już nie tylko za sprawą wyjazdów na Bliski Wschód. Kraj, który niegdyś leżał z dala od podobnych problemów, zaczął borykać się z terroryzmem na tle religijnym. W lutym tego roku policja udaremniła daleko posunięte plany zamachu, którego chcieli dokonać w Sydney 24-letni Omar al-Kutabi i rok starszy Mohammed Kiad. Pochodzą z rodzin o muzułmańskich korzeniach, ale w młodości nie różnili się stylem życia od innych nastolatków. Kłopoty ze znalezieniem pracy po studiach sprawiły, że poddali się agresywnej agitacji islamistów, proponujących proste rozwiązania życiowych problemów. Al-Kutabi i Kiad zmienili strój, styl życia oraz zaczęli deklarować wrogość wobec chrześcijan. Powagę sytuacji potwierdzają statystyki dziennika „Herald Sun”. Ogółem w szeregach Państwa Islamskiego może walczyć nawet 250 Australijczyków, podczas gdy z 13-krotnie ludniejszych Stanów Zjednoczonych pochodzi tylko około 100 bojowników PI.

Walka z „kultem śmierci”

Władze w Canberze w obliczu narastającego problemu nie schowały jednak głowy w piasek i nie zbyły sprawy frazesami politycznej poprawności. Podjęły kontrowersyjne, ale – jak się okazuje – całkiem skuteczne rozwiązania mające przeciwdziałać radykalnym islamskim kaznodziejom i zjawisku wyjazdów na Bliski Wschód. Znany z odważnych wypowiedzi australijski premier Tony Abbott, który w młodości spędził kilka lat w seminarium duchownym, wprost nazwał istnienie Państwa Islamskiego przejawem „kultu śmierci”. Kult ten „szerzy się w internecie, chcąc wyprać mózgi wrażliwym i podatnym na wpływy młodym ludziom”. Australijskie lotnictwo włączyło się w przeprowadzanie nalotów na pozycje dżihadystów w Syrii i Iraku.

Do tego drugiego kraju przyleciało też 300 żołnierzy z antypodów w celu szkolenia miejscowej armii. Oprócz bojowej retoryki i przyłączenia się do międzynarodowej interwencji na Bliskim Wschodzie rządząca w Australii koalicja partii liberalno-konserwatywnych rozpoczęła walkę z muzułmańskim ekstremizmem także na własnym podwórku. Na 8 międzynarodowych lotniskach w kraju powołano specjalne zespoły antyterrorystyczne, które wyłapują i przesłuchują każdego podejrzanego podróżującego. O tym, że służby dokładnie przyglądają się sytuacji, świadczy fakt, że w ciągu pół roku poddano przesłuchaniom aż 85 tys. osób, z czego 200 zostało pozbawionych paszportu i nie będzie już mogło opuścić kraju. Kolejnym osobliwym rozwiązaniem prawnym jest surowe zabronienie Australijczykom podróżowania do Raqqi i Mosulu, największych miast kontrolowanych przez Państwo Islamskie. Odwiedziny w tych miejscowościach bez precyzyjnie wyjaśnionego powodu (np. wizyta u bliskich krewnych) mogą się skończyć karą nawet 10 lat więzienia. W marcu rządząca koalicja, posiadająca zdecydowaną większość w parlamencie, uchwaliła kolejne, wzbudzające spore kontrowersje prawo „o przechowywaniu metadanych”.

Zezwala ono służbom specjalnym na bardzo dokładne zbieranie i przechowywanie informacji o wszystkich Australijczykach – ich bilingach telefonicznych, wymienionych mejlach i esemesach. Opozycja uważa, że jest to zbyt daleko posunięta kontrola nad obywatelami i „duszenie wolności słowa”. Premier Abbott argumentuje jednak, że przyjęte prawo jest kolejnym elementem walki z terrorystami, a jego odrzucenie byłoby „jednostronnym złożeniem broni przed przestępcami”. Szefa rządu w zmaganiach z fanatykami wsparli umiarkowani australijscy muzułmanie. Lider islamskiej społeczności w Sydney Jamal Rifi ostrzegł młodych Australijczyków, że wyjazd na Bliski Wschód to dla nich „wyrok śmierci”. Jak dodał, „z ciężkim sercem” oglądał nagrywane w Syrii i Iraku wypowiedzi Bilardiego oraz Abdullaha Emira. Rifi angażuje się w poszukiwania młodych ludzi, którzy wyjechali na Bliski Wschód i poprzez rozległe kontakty w regionie (jego brat jest ministrem sprawiedliwości w Libanie) stara się ich ściągnąć z powrotem do kraju.

Wyścig zbrojeń

Walka o dusze Australijczyków między rządem a islamistami nieustannie przybiera na sile. Władze uchwalają coraz bardziej surowe prawodawstwo. Lecz Państwo Islamskie też nie pozostaje bierne. Organizacja ta jest szczególnie niebezpieczna z powodu doskonałego rozeznania w internecie i umiejętności dotarcia do młodych ludzi, szukających w wirtualnym świecie ucieczki od życiowych problemów. 14 marca w sieci pojawił się „poradnik”, w którym dżihadyści krok po kroku tłumaczą, jak zmylić czujność australijskich służb i dotrzeć na Bliski Wschód.

Dokument zawiera nie tylko punkty kontaktowe i konta twitterowe, przez które można uzyskać szczegółowe informacje na temat dojazdu, ale nawet wskazówki, co zapakować przed wyjazdem na świętą wojnę i żeby nie zapomnieć rękawiczek na chłodne noce w irackich górach. Groźba terrorystycznych ataków dokonywanych przez zradykalizowanych Australijczyków wciąż jest realna zarówno na antypodach, jak i na Bliskim Wschodzie. Władzom w Canberze nie można jednak odmówić determinacji w walce z fanatykami. Działania rządu wyglądają tym bardziej przekonująco, gdy zestawi się je z polityką krajów zachodniej Europy. W Niemczech czy Wielkiej Brytanii islamscy kaznodzieje deklarujący szczerą nienawiść wobec chrześcijaństwa i naszego kręgu cywilizacyjnego swobodnie głoszą kontrowersyjne poglądy. Symbolem nieudolności europejskich władz pozostaje zaś historia z początku marca tego roku, gdy bezskutecznie próbowano powstrzymać trzy nastoletnie Brytyjki, które wyruszywszy z Londynu, przez nikogo nie niepokojone, dotarły na terytorium kontrolowane przez Państwo Islamskie.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.