Dżihadyści w sercu Unii

Maciej Legutko

GN 49/2015 |

publikacja 03.12.2015 00:15

Europejscy politycy przez wiele lat nie chcieli przyjąć do wiadomości, że w samym centrum Unii Europejskiej wyrosły dzielnice, w których rząd dusz sprawują islamscy radykałowie.

Uzbrojeni żołnierze strzegą bezpieczeństwa na ulicach Brukseli. Na kilka dni w mieście zamknięto placówki oświatowe, centra handlowe oraz metro Frederic Sierakowski /Isopix/east news Uzbrojeni żołnierze strzegą bezpieczeństwa na ulicach Brukseli. Na kilka dni w mieście zamknięto placówki oświatowe, centra handlowe oraz metro

Już dzień po zamachach terrorystycznych w Paryżu francuska policja odkryła, że tropy prowadzą do Belgii, a konkretnie do brukselskiego przedmieścia Molenbeek. To właśnie tam mieszkał „mózg” ataków, Belg marokańskiego pochodzenia Abdelhamid Abaaoud, a także wykonawcy: Bilal Hadfi (wysadził się przed Stade de France podczas meczu Francja–Niemcy), Brahim Abdelslam (wysadził się w kawiarni przy bulwarze Woltera) oraz wciąż poszukiwany Salah Abdelslam. Od połowy listopada policyjne obławy w Brukseli trwają praktycznie codziennie. Stolica Belgii i Unii Europejskiej jest w dużej mierze sparaliżowana. Belgijski minister spraw wewnętrznych Jean Jambon szczerze przyznał, że władze nie kontrolują sytuacji w Molenbeek. We wspomnianej dzielnicy przygotowano wiele spektakularnych zamachów terrorystycznych z ostatnich lat, a belgijskie służby śledcze są wobec tego faktu bezradne.

Kiedyś kolebka przemysłu, dziś terroryzmu

Brukselski dystrykt o nazwie Saint-Jean-Molenbeek był kiedyś najbardziej zindustrializowaną częścią belgijskiej stolicy. Liczne fabryki i położenie nad kanałem wodnym sprawiły, że zwano go małym Manchesterem. Ale po załamaniu przemysłu w czasach wielkiego kryzysu (lata 30. XX wieku) Molenbeek podupadł. Pod koniec lat 60. niskie koszty wynajmu mieszkań przyciągały imigrantów. Prym wśród nich zaczęli wieść Marokańczycy, którzy stanowią obecnie 40 proc. miejscowej ludności. Brukselskie przedmieście stało się skupiskiem biedy. Obecnie w przeludnionym, 100-tysięcznym Molenbeek bezrobocie wynosi ponad 25 proc. Jak przyznała burmistrz dzielnicy Françoise Schepmans, jest to „żyzny grunt pod przemoc”. W dotkniętej biedą okolicy, leżącej zaledwie kilkanaście minut jazdy od siedzib unijnych instytucji, przy biernej postawie belgijskich władz i służb rozgrywa się scenariusz dobrze znany chociażby z podparyskich przedmieść. Dzieci emigrantów, z trudem asymilujące się z otoczeniem, bez szans na dobrą szkołę i wykształcenie, to łatwy cel dla imamów głoszących radykalną interpretację islamu. W rezultacie Belgia stała się krajem, który w stosunku do liczby mieszkańców ma najwięcej obywateli walczących w szeregach Państwa Islamskiego. Szefowa belgijskiej policji Catherine de Bolle poinformowała, że w tej chwili w Syrii i Iraku może działać nawet 200 osób legitymujących się belgijskim obywatelstwem. 130 Belgów należących do ISIS wróciło do kraju.

Gwiazda okładki

Abdelhamid Abaaoud, główny organizator paryskiego zamachu, dorastał w Molenbeek, gdzie kilkakrotnie popadał w konflikt z prawem. W 2014 r. wyjechał do Syrii. Stał się znaczącą figurą samozwańczego kalifatu. Był gwiazdą okładki anglojęzycznego periodyku ISIS o nazwie „Dabiq”. Przedstawiał się tam jako Abu Umar al-Baljiki (ostatni przedrostek oznacza „z Belgii’). Tak jak spokojnie opuścił kraj, tak bezkarnie do niego wrócił. W Brukseli zaplanował atak na Paryż, rekrutował kolejnych zamachowców, których zaopatrzył w broń i samochód. Jednym z tropów, który po zamachach skierował uwagę paryskiej policji na Belgię, był kwit parkingowy z Molenbeek znaleziony w aucie terrorystów.

Abaaoud nie jest pierwszym fanatykiem z brukselskiej dzielnicy zamieszanym w zamachy. 9 września 2001 r. w samobójczym ataku zginął Ahmad Szah Masud, słynny afgański dowódca polowy. Zamachowcami byli podający się za dziennikarzy Belgowie marokańskiego pochodzenia z Molen- beek – Karim Touzani i Kacem Bakkali. W tym samym miejscu mieszkali i szykowali zbrojne wystąpienia także: Hassan el-Haski (jeden z organizatorów ataku na pociągi w Madrycie w marcu 2004 r.), Mehdi Nemmouche (zastrzelił 4 osoby w brukselskim muzeum kultury żydowskiej w maju 2014 r.) oraz Ayoub al-Khazzani, który w sierpniu tego roku został powstrzymany przed strzelaniem do pasażerów pociągu Bruksela–Paryż. Molenbeek to nie tylko europejskie centrum rekrutacji dżihadystów, ale też miejsce zaopatrzenia w broń. Właśnie tu nabył pistolety i karabiny terrorysta Amedy Coulibaly, który 9 stycznia w paryskim koszernym supermarkecie zastrzelił czterech zakładników.

Punkt przesiadkowy terrorystów

Rozkwit radykalizmu dotyka nie tylko zdominowane przez muzułmanów dzielnice Brukseli, ale także drugie największe miasto kraju – Antwerpię, przede wszystkim dystrykt Borgerhout. W stolicy Flandrii przez kilka lat bezkarnie działała organizacja Sharia4Belgium, wysyłająca do Syrii fanatyków gotowych walczyć w szeregach ISIS. Europejskie media wprost nazywają Belgię terrorystycznym „hubem” (w terminologii transportowej: ważne centrum przesiadkowe). Północna część kraju (Flandria) to dla islamskich fanatyków „punkt wypadowy” na Holandię, a południowa (Walonia) – na Francję. Dlaczego właśnie w małym kraju w sercu Europy terroryści znaleźli spokojną przystań? Główną przyczyną wydaje się niewydolny ustrój polityczny.

Belgia jest federacją podzieloną na 3 regiony (flamandzki, waloński i stołeczny Bruksela) o bardzo szerokiej autonomii. Dwie główne grupy etniczne: Flamandowie i Walonowie z trudem dogadują się w jednym państwie. Belgia zasłynęła kilka lat temu z najdłuższego we współczesnej historii świata kryzysu parlamentarnego. Przez 541 dni (od czerwca 2010 r. do grudnia 2011 r.) belgijskie partie, podzielone według kryterium narodowego, nie były w stanie wyłonić wspólnego rządu. Gdy w kraju słabo widoczna jest narodowa wspólnota, trudno liczyć na łatwą integrację imigrantów. Niekończące się spory skutkują słabością administracyjną, nadmierną decentralizacją władz miejskich, a także policji, co utrudnia efektywne śledzenie komórek terrorystycznych.

Cytowany wcześniej minister Jean Jambon wyjaśnił problem celnym porównaniem. Licząca 1,2 mln mieszkańców Bruksela jest podzielona na 6 obszarów, w których działają różne departamenty policji. W 20-milionowym Nowym Jorku istnieje tylko jeden. Belgijskie media piętnują też amatorszczyznę w wykonaniu miejscowych służb specjalnych. Mimo coraz liczniejszej mniejszości z krajów arabskojęzycznych brakuje funkcjonariuszy znających ten język. Minister sprawiedliwości Koen Geens bezradnie oznajmiła jednej z gazet: „Rekrutacja o tak specyficznym profilu musi zająć czas. Kandydaci muszą zostać sprawdzeni i zdać testy”. Słabe belgijskie państwo, mające problem ze zdefiniowaniem własnej tożsamości, już w latach 70. ub. wieku podjęło decyzję, która dziś przynosi katastrofalne skutki. Wielki meczet w Brukseli został oddany pod kuratelę króla Arabii Saudyjskiej. Wraz z hojnymi darowiznami na świątynię wysłał on imamów głoszących najbardziej radykalny, wahabicki nurt islamu. Władze w Belgii same pozbawiły się jednego z nielicznych atutów w relacjach z muzułmańską społecznością, które dziś starają się wykorzystać władze Francji czy Wielkiej Brytanii – posiadania „własnych” duchownych nauczających w europejskich językach, promujących umiarkowane oblicze islamu.

Problem całej Europy

Imigranckie dzielnice, gdzie policja i lokalne władze z trudem kontrolują sytuację, to domena nie tylko Belgii. Złą sławą cieszą się podparyskie przedmieścia, takie jak Saint-Denis, Aubervilliers czy Clichy-sous-Bois. W listopadzie 2005 roku wybuchły tam potężne zamieszki, które rozlały się na cały kraj. Spłonęło wtedy prawie 9 tys. samochodów. Rannych zostało 126 policjantów i strażaków. Francuska polityka integracji ponosi dotkliwą klęskę, i nie jest to tylko opinia niechętnych imigrantom mediów, ale także poważnych organizacji międzynarodowych. Według statystyk Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju OECD, wśród drugiego pokolenia imigrantów żyjących we Francji jedynie 39,5 proc. obywateli czuje się związanych z tym krajem. To najniższy wynik w całej Europie.

Z podobnymi problemami mierzą się władze brytyjskie, duńskie, niemieckie czy szwedzkie. Kilka miesięcy temu Ambasada Szwecji w Polsce gorąco protestowała przeciwko wspominaniu nad Wisłą o dzielnicach Sztokholmu, Malmö czy Göteborga, do których policja zapuszcza się jedynie w wyjątkowych przypadkach. Szybko okazało się, że informacje na ten temat nie są wyssane z palca, tylko zaczerpnięte z raportu szwedzkich służb. Niezależnie od tego, jak mocno radykalny islam zapuścił korzenie w Molenbeek czy Saint-Denis, nie wolno zapomnieć, że większość mieszkańców tych dzielnic to uczciwi, ciężko pracujący ludzie, którym władze nie są w stanie zapewnić równych szans na rynku pracy i edukacji. Stygmatyzowanie ich ze względu na miejsce zamieszkania byłoby głęboko niesprawiedliwe. Niemniej jednak wielką krzywdą dla nich samych i dla całej Europy jest udawanie, że problem nie istnieje, i unikanie aktywniejszej obecności policji i władz na niespokojnych przedmieściach.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.