Homo ludens

Piotr Drzyzga

publikacja 02.05.2016 05:00

To łacińskie pojęcie oznacza człowieka zabawy, bawiącego się. Powszechnie znane stało się za sprawą książki Johana Huizingi, która nosiła właśnie taki tytuł.

Homo ludens mat. prasowy Okładka obcojęzycznego wydania książki "Homo ludens"

Wydany w 1938 roku „Homo ludens. Zabawa jako źródło kultury” to bez wątpienia jedna z najsłynniejszych XX-wiecznych publikacji. Pozycja kanoniczna i obowiązkowa – m.in. dla religioznawców. Huizinga nieustannie pisze w niej bowiem o różnych rytuałach i wierzeniach religijnych (starożytnych Greków, pogańskich Germanów, dawnych Chińczyków, hindusów, chrześcijan…), dowodząc przy tym swej tezy, że cała nasza kultura początek swój miała w grze, zabawie.

Religia jako gra? Zabawa? Wygłup??? W pierwszej chwili ma się ochotę zaprotestować na takie stwierdzenie. Jednak autor w bardzo przekonujący sposób potrafi dowieść swej teorii. W „Homo ludensie” pisze np. o prapoczątkach religii (tzw. archaicznej sakralności ludycznej), kiedy ofiary i misteria odbywały się „pod postacią najczystszej zabawy”.

Tak było i później – np. podczas antycznych igrzysk olimpijskich. Sportowe gry i zabawy miały przecież znaczenie sakralne, zaś sama olimpiada odbywała się na cześć boga Zeusa zasiadającego na Olimpie. Hinduscy bramini brali natomiast udział w turniejach wiedzy, w trakcie których zadawali sobie czasem podchwytliwe, a czasem zabawne zagadki, dotyczące bogów, czy powstania wszechświata.

Warto w tym miejscu przywołać też cytowanego przez Hiuzingę Platona. Grecki myśliciel, zastanawiając się, jak można żyć najlepiej, odpowiadał: „bawiąc się i weseląc, to jest składając ofiary bogom i wielbiąc ich śpiewem i tańcem”. Co ciekawe, koresponduje to także w jakiś sposób z biblijnym świętowaniem, któremu przed wiekami towarzyszyła przecież bardzo spontaniczna wesołość (można o niej przeczytać także tutaj).

Sporo miejsca w „Homo ludensie” poświęcił autor zagadnieniu wojny – świętej, a jednocześnie okrutnej zabawy (niegdyś wierzono, iż jej rezultatem jest wiedza, komu sprzyjają bogowie).

Rzecz jasna w książce są też wątki dotyczące chrześcijaństwa. Przy omawianiu zjawiska personifikacji pojawia się np. św. Franciszek z Asyżu – przyjaciel pani Biedy, czy siostry Śmierci. Takie uczłowieczanie przez patrona biedy i śmierci, też było przecież swoistą zabawą. Są nią i jasełka (odgrywanie świętych zdarzeń w nieco lżejszej formie). Natomiast heretyk to wg. Huizingi swoisty popsuj-zabawa. Ktoś kto ośmiela się kwestionować dotychczasowe reguły świętej gry.

Czasem bywa i tak, że element sakralny zanika i pozostaje tylko to, co ludyczne. Tak jest w przypadku wielu bajek i baśni. Niegdyś były one świętymi opowieściami jakiegoś ludu – dziś są już tylko opowiastkami dla dzieci (więcej na ten temat tutaj).

Podobnie z obrzędem topienia/palenia Marzanny. Dla Słowian była to święta konieczność (pozbyć się bogini zimy, by zrobiła miejsce bogini wiosny).  Dla nas jest to już tylko zabawa.

*

Tekst z cyklu Alfabet religii