Homo religiosus w kosmosie

Czyli rzecz o religii i popkulturze.

Homo religiosus w kosmosie

Popularność fantastyki rośnie. Mówił o tym niedawno na łamach "Gazety Wyborczej" Piotr Derkacz, jeden z organizatorów Pyrkonu - najsłynniejszego chyba polskiego festiwalu fantastyki. Zresztą wystarczy zahaczyć o kino, księgarnię... Ba! Nawet w supermarketach sci-fi produktów ci u nas dostatek. Jako fan "Gwiezdnych Wojen" i inkszych "Star Treków" mam z tego powodu sporą frajdę. Choć ostatnio nieco wybił mnie z rytmu o. Augustyn Pelanowski.

W najnowszym "Gościu Niedzielnym" Pelanowski pisze: "w naszej Europie zdaje się, że bujne pastwiska wiary zastąpiono genetycznie zmodyfikowanymi trawnikami kultury. Ale czym jest kultura ze swymi wartościami? Kultura jest komedią, którą bierzemy na serio, jak mawiał nihilista Cioran, i w tym miał rację".

Od kilku dni wciąż myślę o tych słowach. Myślałem o nich także i dziś - w czasie premierowego seansu "Strażników Galaktyki 2", na który oczywiście musiałem się wybrać. 

Już od jakiegoś czasu przymierzam się do napisania tekstu o duchowości w popkulturze. Zbieram cytaty, notuję przemyślenia, z kolejnych (najczęściej superbohaterskich filmów) wyłapuję to, co mogłoby mi się przydać. Supermana nazywają w filmach bogiem. Kobieta Kot to szamanka jakiegoś pradawnego kultu. W nakręconym w 2008 roku filmie "Hancock" tytułowy bohater (także superheros) pyta: - Kim jesteśmy?

Grana przez Charlize Theron postać odpowiada: - Bogami, aniołami - różne kultury różnie nas nazywały. Teraz, nagle, nazywają nas superbohaterami...

Także w kontynuacji "Strażników Galaktyki" odnaleźć można podobne wątki. Jest rajska planeta, jest świętokradztwo, a także bóg, półbóg, kapłanka...

Może Cioran i o. Pelanowski mają rację? Może kultura (a popkultura w szczególności), faktycznie jest komedią pełną religiopodobnych głupstw, o których pisał ks. Jerzy Szymik w tekście "Piękno katolicyzmu: Jak Jezus"? A jednak, tak do końca, nie mogę się z tym zgodzić.

To prawda, że religijność w kinie superbohaterskim najczęściej rysowana jest bardzo grubą (komiksową!) kreską, ale przecież zdarzają się też perełki, czy wręcz olśnienia. Ot chociażby taki Chirrut Îmwe z "Łotra 1". Kapitalna postać. Rozmodlony, medytujący mnich, któremu wiara daje wielki spokój i ukojenie. Ilekroć oglądam go na ekranie, myślę o sensie, istocie wiary i religii. Właśnie po to my, śmiertelnicy, ich potrzebujemy.

A Dejah Thoris z "Johna Cartera"? W pewnym momencie pojawia się tam we wspomnieniach bohatera. Widząc ten kadr po raz pierwszy, momentalnie pomyślałem o Maryi i - proszę mi wierzyć - od tamtego momentu moja modlitewna relacja z Matką Bożą stała się dużo, dużo głębsza. 

Może to kwestia obrazowania? Może pokoleniowa? (do kogoś takiego jak ja, dziecka MTV, przemawiają np. inne wizerunki świętych niż te, które przemawiały do moich rodziców, czy dziadków).  

A może, po prostu, patrzymy na na o wszystko ze złej perspektywy? Może homo religiosus siedzi w każdym z nas? Nawet w tych "okropnych", zlaicyzowanych, hollywoodzkich scenarzystach :) Także oni mają swoją duchowość. Popkulturową, komiksową, newageowską... - jak zwał, tak zwał. Ale zawsze jakąś. I dającą pole do popisu np. ludziom od Nowej Ewangelizacji.