Droga do Rzymu

Piotr Drzyzga

publikacja 09.06.2017 21:00

Czyli komedia... duchowa.

Droga do Rzymu mat. prasowy

Tak, tak. Oczy Państwa nie mylą. Właśnie z takim podgatunkiem filmu religijnego (a może raczej komediowego?) mamy do czynienia w przypadku filmu Tomasza Mielnika.

"Droga do Rzymu" jest jego pełnometrażowym debiutem. Reżyser urodził się w Polsce, ukończył historię sztuki na Uniwersytecie Wrocławskim, następnie zaś przeniósł się do Czech, gdzie ukończył słynną, praską FAMU - tę samą filmową uczelnię, której absolwentami są m.in. Milosz Forman, Agnieszka Holland, czy Emir Kusturica.

Od znanych nazwisk roi się także w obsadzie filmu. Z Polaków mamy tu np. Jana Englerta i Zbigniewa Zamachowskiego, z Czechów chociażby Miroslava Donutila, Tomasza Hanaka, czy Ninę Diviszkovą.

Bardzo ciekawa jest konwencja w jakiej nakręcono ten film. Umowna, sztuczna (większość zdarzeń rozgrywa się w odrealnionych, statycznych kadrach, które świetnie sprawdzałyby się w jakimś retro-hipsterskim teledysku, bo też jest to język kina, jakim X muza mówiła 50-70 lat temu). A mimo wszystko ogląda się to świetnie. Tak samo, jak "Angelusa" Lecha Majewskiego, czy "Grand Hotel Budapest" Wesa Andersona. Filmy jakoś tam (wizualnie) podobne do "Drogi do Rzymu", podobnie "odjechane".

Odjechany moralitet
Być może właśnie tak należałoby nazwać debiut Mielnika. Główny bohater jego filmu, Vaszek, to trochę taki współczesny, zlaicyzowany everyman. Człowiek który zdaje sobie sprawę z własnej śmiertelności, ale nie bardzo wie, jak się do niej ustosunkować. Odpowiedzi, które przez wieki dawała religia, są dla niego niewystarczające.

Wszędzie widzi księży, mnichów i zakonnice, słucha o świętych, relikwiach i sakramentach, ale w to nie wierzy. Po prostu nie potrafi.

Dramat? Jak najbardziej. I pewnie Bergman zrobiłby z tego mroczny, wstrząsający obraz. Ale jako, że Mienik znalazł się w Czechach, postanowił nakręcić film na ten sam temat, tyle że z dystansem i humorem. I świetnie się mu to udało. A przy tym dowiódł, że na świecie wciąż zdarzają się cuda. Chociażby cud kina.

Pościgi, ucieczki, kradzieże. Prywatny detektyw i piękna femme fatale... Czegóż w tym filmie nie ma! Że to wszystko klisze? Ale wykorzystane w tak absurdalny sposób, że wzroku nie można od ekranu oderwać (niesamowity jest Vaclav Hrzina w roli Vaszka - swą apatycznością przypomina samego Bustera Keatona).

Ale nie brakuje tu także zamyśleń natury religijnej, filozoficznej, czy społecznej. Rzuconych niby mimochodem, niby żartem, a jednak zostających w widzach po seansie.

Dziwaczne, osobliwe, oryginalne... - świetne kino! Tento film je fakt boží - jakby powiedzieli Czesi :)