Rabin Abraham z Warszawy

ks. Tomasz Jaklewicz

publikacja 26.03.2009 17:56

– Znaczenie jednego takiego życia jest w oczach Boga tak ogromne, że przywraca równowagęw świecie – napisał po śmierci Heschela jego przyjaciel, jezuita Daniel Berrigan.

Rabin Abraham z Warszawy

Reprezentował wszystko, co najlepsze z duchowej tradycji Izraela. Był prorokiem dialogu między judaizmem i chrześcijaństwem. Sławę zdobył w USA, ale jego duchową ojczyzną był przedwojenny świat polskich Żydów.

Gdy miał cztery lata, uczeni warszawscy Żydzi stawiali go na stole i zadawali pytania. Udzielał zaskakujących i zabawnych odpowiedzi. Na fotografiach z ostatniej dekady życia widać jego postać z grzywą siwych włosów i długą brodą. Można go było zobaczyć na demonstracjach przeciwko wojnie wietnamskiej, maszerującego u boku Martina Luthera Kinga albo na audiencji u papieża.
Jego życie i twórczość miały swoje centrum w Bogu Izraela. To była jego podstawowa wierność. Jak sam powiadał: „wierność wszystkich moich wierności”. Był całkowicie zanurzony w żydowskiej wizji świata, a jednocześnie otwarty na świat współczesny. Wyznawał z pasją swoją wiarę, pozostając pełen szacunku dla innych religii. „Żadna religia nie jest samotną wyspą” – to wymowny tytuł eseju, w którym wzywał do dialogu między religiami.

Życie – dzieło sztuki
Ze szczególną troską i nadzieją mówił o konieczności dialogu judaizmu i chrześcijaństwa. Miał wielu przyjaciół wśród katolików i protestantów. Przekonywał sceptyków ze wspólnoty żydowskiej do podjęcia dialogu z chrześcijanami. Mówił: „Potrzebne jest i porozumienie, i odrębność. Musimy pielęgnować swoją odmienność, ale również wzajemną troskę o siebie, wzajemny szacunek, zrozumienie i współpracę. (…) Czyż nie jest naszą powinnością wzajemna pomoc w zwalczaniu zatwardziałości serc, w pielęgnowaniu poczucia tajemnicy i zadziwienia, w otwieraniu drzwi dla świętości?”.

Jego wpływ na teologię Soboru Watykańskiego II dotyczącą wielkich religii świata był bardzo silny. Spotkał się z Janem XXIII i Pawłem VI. Prowadził konsultacje z kardynałami Beą i Willebrandsem. Przyczynił się do sformułowania soborowej deklaracji „Nostra aetate”, która w sposób nowatorski określała relacje łączące Kościół z ludem Starego Przymierza.

Krótko przed śmiercią dziennikarz telewizyjny zapytał go, czy chciałby przekazać coś szczególnego ludziom młodym. „Pamiętajcie – powiedział – że za absurdem kryje się sens i znaczenie. Miejcie świadomość, że liczy się każdy uczynek i każde słowo ma w sobie moc (…) Musicie budować swoje życie tak, jakby to było dzieło sztuki”.

Dwa światy Heschela
Kim był Abraham Joshua Heschel? Urodził się 11 stycznia 1907 roku w Warszawie. Rodzice pochodzili z rodów rabinicznych o długiej tradycji chasydzkiej. Ojciec zmarł podczas epidemii grypy, kiedy mały Abraham miał 9 lat. Religijna wyobraźnia i wrażliwość Heschela ukształtowane zostały przez opowieści chasydzkich mistrzów. Od młodości studiował literaturę biblijną i rabiniczną. Wkrótce jednak żydowski świat zaczął mu się wydawać za mały. Rozpoczął naukę w gimnazjum w Wilnie. Tam odkrył swój talent literacki, opublikował pierwszy zbiór poematów w jidisz.

Jesienią 1927 roku opuścił Polskę, aby podjąć wyższe studia w Berlinie. Studiował filozofię, filologię semicką i historię sztuki. Jednocześnie zgłębiał żydowską literaturę i historię. Podwójna edukacja – na świeckim uniwersytecie i żydowskiej uczelni – wpłynęła na to, co stało się jego pasją: łączenie nowoczesnej zachodniej wiedzy z dziedzictwem żydowskiej tradycji. Wtedy postanowił trzymać się tych dwóch światów razem. Nigdy nie porzucił swej wiary, ażeby dostosować się do nowoczesnego świata. Nigdy też nie odwracał się od świata, aby zachować swoją wiarę. Studia zakończył egzaminem doktorskim w 1933 roku, trzy tygodnie po dojściu Hitlera do władzy. Swoją rozprawę pt. „Proroctwo” wydał po niemiecku dzięki finansowej pomocy z Polski. „Czego nauczyłem się od proroków? Tego, że muszę być zaangażowany w sprawy ludzkie, w sprawy cierpiącej ludzkości” – wyznał po latach.

roku 1937 wybitny żydowski filozof Martin Buber powołał go na swojego następcę w żydowskim Domu Studiów we Frankfurcie. Sytuacja w nazistowskich Niemczech stawała się z dnia na dzień coraz bardziej niebezpieczna dla żydowskiego intelektualisty z polskim obywatelstwem. W październiku 1938 roku Heschel został aresztowany przez gestapo i deportowany do Polski. Po powrocie do Warszawy przez dziesięć miesięcy uczył filozofii i biblistyki w tutejszym Instytucie Studiów Żydowskich. W kwietniu 1939 roku Heschel otrzymał zaproszenie do Stanów Zjednoczonych, gdzie miał podjąć pracę w jednej z żydowskich uczelni. Sześć tygodni przed napaścią Niemiec na Polskę wyjechał do Anglii, a stamtąd po 6 miesiącach do nowej ojczyzny, do Ameryki. Do Polski już nigdy nie przyjechał.

Głownia z pożogi
Matka Heschela, trzy siostry, prawie wszyscy bliscy zostali zamordowani przez hitlerowców. On sam miał świadomość cudownego ocalenia. „Jestem jak głownia wyciągnięta z pożogi (….). Kresem mojej podróży był Nowy Jork, ale równie dobrze mógł to być Auschwitz lub Treblinka”. Ból przeplatał się z pamięcią. Pisał: „Znikł już na zawsze pewien świat. Pozostało po nim jedynie sanktuarium ukryte w rzeczywistości ducha”. Pozwolić, by odziedziczona spuścizna uległa zatracie było dla Heschela równoznaczne z drugim Holocaustem. Bohater ostatniej jego książki, chasydzki mędrzec Menachem Mendel z Kocka, nauczał, że istnieją trzy sposoby uśmierzania smutku. Można płakać, można milczeć, można też przemienić swój smutek w pieśń. Heschel szedł tą ostatnią drogą. Cały swój intelekt i intensywne życie ducha wykorzystywał w jednym celu: zapewnić ciągłość brzmienia nigun, pieśni żydowskiego ducha. Chasydzi wierzyli, że nigun, czyli pieśń bez słów, dociera do najgłębszych zakamarków duszy.

Od 1945 do śmierci w 1972 r. Heschel był profesorem żydowskiej etyki i mistycyzmu w Jewish Theological Seminary w Nowym Jorku. W małym ciasnym gabinecie powstawały jego najważniejsze prace, które promieniowały na coraz większą liczbę czytelników w Ameryce i poza jej granicami. Pisał po niemiecku, hebrajsku, angielsku i w jidysz. Był teologiem, poetą, mistykiem, reformatorem społecznym, historykiem. Zdawał sobie zawsze sprawę z wagi słowa. Jak twierdził, to słowa tworzą świat. Niejednokrotnie wskazywał, że Holocaust nie rozpoczął się od budowania krematoriów. To wszystko zaczęło się od wypowiadania złych słów, od zniesławienia, od języka i propagandy. Jedyna córka Heschela, Susan, stwierdza: „Książkom ojca obcy jest duch konfrontacji czy intelektualnego wyzwania; emanuje z nich miłość”.

Bóg jest poruszony
Lektura Heschela jest dla chrześcijanina ożywczym zastrzykiem mądrości starszych braci w wierze. Jego myśli, mające często postać aforyzmów, inspirują, pobudzają, momentami niepokoją. Zawsze jednak kierują człowieka w stronę głębszego nurtu życia, do jego źródła. Jest w nich prawdziwie prorocka siła. Moc świętości, siła duszy żyjącej w bliskości Boga.

To Bóg poszukuje człowieka i potrzebuje go. Ta myśl powraca nieustannie. „Najistotniejsza w przesłaniu proroków nie jest myśl o obecności Boga dla ludzi, ale o obecności człowieka dla Boga”. Zdaniem Heschela, Biblia nie jest księgą człowieka o Bogu, ale raczej księgą Boga o człowieku. Jej głównym przesłaniem jest głęboka troska Boga o człowieka, Jego współczucie. Bóg jest poruszony ludzkim cierpieniem i angażuje się w sprawy człowieka. Takie rozumienie zmienia całą sędziwą tradycję żydowskiej i chrześcijańskiej teologii, która bazowała na klasycznej metafizyce. Współczujący i wzruszony nędzą ludzką Stwórca nie jest „Nieporuszonym Poruszycielem”, jak chciał Arystoteles. Jest raczej, jak pisze Heschel, „Najbardziej Poruszonym Poruszycielem”.

Największym problemem człowieka jest relacja z Bogiem. Odpowiedzią na zło powinna być świętość, czyli wyższy poziom ludzkiej egzystencji, świadomość, że nie jesteśmy sami. Nasza zdolność do pokonywania zła pochodzi bowiem z mocy miłości i świętości danej nam przez Boga. „Życie jest partnerstwem Boga i człowieka (…) Bóg jest partnerem i stronnikiem ludzkiej walki o sprawiedliwość, pokój, miłość i piękno, i właśnie dlatego, że potrzebował człowieka, wszedł z nim w przymierze po wsze czasy. (…) Marzeniem Boga jest nie być samotnym i uczynić ludzkość partnerem w dziele ciągłego stwarzania. Cokolwiek czynimy, przyczyniamy się w ten sposób do dzieła odkupienia lub stajemy mu na przeszkodzie; ograniczamy moc zła lub ją potęgujemy”.

Heschel bywał krytyczny wobec religii. Jego zdaniem, synagogi i kościoły cierpią z powodu identycznej choroby – dotkliwego chłodu, ponieważ przywódcy wspólnot religijnych sądzą, że duchowe problemy można rozwiązać za pomocą administracyjnych środków. „Religia często cierpiała na skutek zaściankowości, zaspokajania własnych ambicji, skoncentrowaniu się wyłącznie na sobie, jak gdyby jej zadaniem nie było uszlachetnić ludzką naturę, lecz uwypuklić majestat i piękno własnych instytucji, poszerzyć zbiór doktryn. (…) Religia nie istnieje dla religii, ale dla Boga”.

Korzystałem z książek A.J. Heschela: „Żadna religia nie jest samotną wyspą” (WAM, Kraków 2005), „Człowiek nie jest sam” („Znak”, Kraków 2001), „Prosiłem o cud” („W drodze”, Poznań 2001) oraz z opracowania ks. W. Szczerbińskiego „Abraham Joshua Heschel – odnowiona teologia proroctwa”.