Minaret za miedzą

Jacek Dziedzina

publikacja 10.12.2009 14:29

Zakaz budowy minaretów nie jest sposobem na powstrzymanie „islamizacji Europy”.

Minaret za miedzą fot. Henryk Przondziono (GN)

W jednej chwili tradycyjnie neutralna Szwajcaria wywołała ożywioną dyskusję w całej Europie. Temat: muzułmanie i ich obecność w przestrzeni publicznej. A wszystko za sprawą referendum, w którym 58 proc. Szwajcarów opowiedziało się za zakazem budowania minaretów. Wyjaśnijmy od razu – nie chodzi o zakaz budowy meczetów, czyli świątyń muzułmańskich, a tylko stojących obok nich wieżyczek, z których muezin pięć razy w ciągu dnia nawołuje do modlitwy. W krajach europejskich, w których muzułmanie stanowią coraz liczniejszą mniejszość, natychmiast pojawiły się sondaże, które jednoznacznie pokazały, że obywatele Francji, Wielkiej Brytanii, Niemiec czy Belgii zagłosowaliby podobnie. Mało tego, bo na przykład aż 46 proc. Francuzów deklaruje dodatkowo sprzeciw wobec budowy meczetów. Włoski dziennik „Il Giornale” wezwał do przeprowadzenia referendum także w Italii.

Kara za Kadafiego?
Referendum jest zwycięstwem szwajcarskiej prawicy, która sama chyba była zaskoczona sukcesem swojej kampanii, wspartej wymownymi plakatami z minaretami przypominającymi głowice rakiet na tle szwajcarskich barw narodowych. Być może na wynik głosowania, oprócz podkreślanego przez komentatorów lęku przed islamem, wpłynęły wydarzenia, pomijane trochę w interpretacji zdarzeń. W ubiegłym roku policja szwajcarska aresztowała w Genewie niejakiego Hannibala Kadafiego, syna libijskiego przywódcy. Zarzut: znęcanie się nad służącymi w hotelu. Efekt był taki, że na wieść o tym tatuś Kadafi dostał szału i zamroził kontakty ze Szwajcarią. Dodatkowo władze w Trypolisie aresztowały w odwecie dwóch szwajcarskich biznesmanów. Problem w tym, że Szwajcaria jest niemal całkowicie uzależniona od libijskiej ropy. W rezultacie więc sprawa doprowadziła do spektakularnego upokorzenia szwajcarskich władz: prezydent przeprosił Kadafiego za aresztowanie jego syna. To na pewno też podgrzało nastroje w Szwajcarii. Referendum mogło być wyrazem niechęci do rządu za to, że traktuje muzułmanów ze zbyt wielką pobłażliwością.

Krzyż i półksiężyc
Niezależnie od politycznego kontekstu, decyzja Szwajcarów jest także przejawem szerszego problemu: lęku – uzasadnionego lub nie – przed islamem, utożsamianym z terroryzmem. Jeszcze dla innych to walka o tożsamość przestrzeni publicznej, w której obok chrześcijańskich symboli coraz częściej pojawiają się półksiężyc i minarety. Pojawiły się głosy, że w końcu ktoś postawił tamę islamizacji Europy. Niektórzy chrześcijanie uznali widocznie, że tego typu decyzjami można zachować „chrześcijański charakter kontynentu”.

Tymczasem biskupi szwajcarscy uznali, że wynik referendum narusza wolność religijną, a dodatkowo może pogorszyć i tak trudną sytuację chrześcijan w wielu krajach muzułmańskich. Referendum zaniepokoiło także biskupów innych krajów europejskich. Zdaniem kard. Jeana-Louisa Taurana, przewodniczącego Papieskiej Rady ds. Dialogu Międzyreligijnego, wyniki szwajcarskiego referendum świadczą o problemach z integracją społeczności muzułmańskiej ze środowiskiem europejskim.

Z kolei francuski dziennik katolicki „La Croix” przytaczał wypowiedź wikariusza apostolskiego w Arabii, bp. Paula Hindera, z pochodzenia Szwajcara: „Nam, chrześcijanom z Arabii, nie ułatwi to z pewnością pracy”. Ironizował trochę, mówiąc, że minaret w pejzażu szwajcarskim nie byłby bardziej obcym ciałem niż litera „M” z restauracji Mc’Donald’s, „które dla wielu ludzi stały się niemal religijną atrakcją”. Jednocześnie uważa, że muzułmanie w Szwajcarii nie mają znowu aż tak wielkich powodów do paniki – w końcu nikt nie zakazuje im budować meczetów, tylko minaretów, które – jego zdaniem – są drugorzędne w islamie.

Świat bez dzwonów i muezinów
René Poujol, redaktor naczelny francuskiego tygodnika katolickiego „Le Pelerin”, również uważa, że minarety nie są największym zmartwieniem muzułmanów. – Jestem przychylny dla budowania meczetów we Francji. Natomiast jeśli chodzi o budowę minaretów, jestem bardziej sceptyczny – mówi „Gościowi” Poujol. – Dlaczego? Bo minarety są zbyt „ostentacyjne” i mają znaczenie bardziej socjologiczne niż ściśle religijne – dodaje naczelny „Le Pelerin”. Jego wypowiedź trzeba jednak rozumieć w szerszym kontekście przywiązania Francuzów, także wielu środowisk katolickich, do idei laickości w przestrzeni publicznej. – W zsekularyzowanej Francji, gdzie nikt już nie znosi dźwięku dzwonów kościelnych, byłoby prowokacją, gdyby muezin wzywał z minaretu do modlitwy – ciągnie temat Poujol. – Dlatego też zakaz budowy minaretów odczytuję nie jako obronę chrześcijańskiej tożsamości Europy, lecz jako ochronę naszych społeczeństw przed wszelkimi formami „nawracania”, właśnie w imię laickości państwa – dodaje. – Zresztą – kończy wątek Poujol – muzułmanie nie potrzebują minaretu, żeby się modlić. Meczet Al Aksa w Jerozolimie jest tego dobrym przykładem.

Dla Stanisława Gulińskiego, arabisty i znawcy Bliskiego Wschodu, sprawa jest bardziej skomplikowana. – Słowo „minaret” pochodzi od latarni, od miejsca, w którym świeci światło. Wprawdzie nie był on obecny w islamie od początku, ale zrósł się z tradycją bardzo mocno. Owszem, nie buduje się minaretów np. na terenach sejsmicznych, czasem również z powodów politycznych – na przykład nie zawsze są obecne w Turcji, gdzie także islam jest poddawany kontroli państwowej, m.in. piątkowe kazania w meczecie są kontrolowane przez władze. Nawet jeśli jednak są wyjątki, to ok. 99 proc. meczetów posiada minarety.

Niby nie jest to najważniejsze, ale jeśli jakieś państwo mówi, że nie wolno ich budować, to jest to odbierane jako dyskryminacja – twierdzi Guliński. – Jeżeli w jakimś kraju rośnie liczba muzułmanów, to przecież naturalne jest to, że mają prawo do swoich świątyń. Owszem, można wprowadzić jakieś ograniczenia architektoniczne, na przykład określić, jakiej wysokości miałby być minaret, by dostosować się do otoczenia – dodaje arabista.

Integracja i „Londonistan”
Niezależnie od znaczenia minaretów, pozostaje ważniejsze pytanie: o politykę imigracyjną krajów Europy Zachodniej i zdolność samych muzułmanów do integracji ze społeczeństwami zachodnimi. Co kraj, to obyczaj. Władze francuskie od dawna są konsekwentne w swoich metodach: zróbmy wszystkich Francuzami, bez wyróżniania się swoją religijnością i pochodzeniem. W takim klimacie przyjęta została słynna ustawa zakazująca noszenia ostentacyjnych symboli religijnych w szkołach publicznych. W Wielkiej Brytanii postawiono bardziej na integrację, czyli stworzenie warunków do pogodzenia wierności islamowi z pełnoprawnym obywatelstwem.

O ile we Francji chusty muzułmanek stanowiły problem dla ideologów laickości życia, to na Wyspach rozwiązano to w ten sposób, że dozwolone jest noszenie chusty w kolorze mundurka szkolnego. Z drugiej strony sami Brytyjczycy chyba zlekceważyli fakt, że obecność coraz większej liczby muzułmanów jest wyzwaniem dla kultury i tradycji narodowej. Melanie Philips w książce „Londonistan” twierdzi, że Wielka Brytania dokonała egzekucji na własnej kulturze, a Londyn stał się wylęgarnią islamskiego ekstremizmu. Wszystko z powodu braku odpowiedniej kontroli. Największe oskarżenie autorka rzuca w kierunku brytyjskich elit, które poddały się bezkrytycznie ideologii wielokulturowości, ale rozumianej w taki sposób, że nie ma w niej miejsca na dominację jakiejkolwiek większości. Jako przykłady podaje zastępowanie przez władze miejskie Bożego Narodzenia „festiwalem zimowym” czy likwidację przez banki… skarbonek w kształcie świnki. Philips mówi o „polityce spalonej ziemi”, wykorzenieniu, a puste miejsce – jej zdaniem – wypełniają stopniowo islamscy fundamentaliści.

Turek i NRD
– Muzułmanie nie są takim zagrożeniem, jak się ich często przedstawia – komentuje Stanisław Guliński. – Zależy, co się wyciągnie i naświetli. Owszem, można pokazać getta marokańskie, ale podobnie można przedstawić niezbyt ciekawe grupy Polaków w Wielkiej Brytanii, tylko czy to będzie reprezentatywne – pyta retorycznie. Jego zdaniem, trochę na wyrost są prognozy, według których za kilkadziesiąt lat Europa zostanie zdominowana przez muzułmanów, z powodu dzietności wyższej niż u rdzennych mieszkańców. – Badania wykazują, że w ciągu ostatnich 20 lat spadła dzietność także wśród muzułmanów. W Iranie jest to 2,2 dziecka na rodzinę, w Syrii 2,7, podczas gdy w latach 60. było 8,8. Ta tendencja jest widoczna również wśród imigrantów muzułmańskich w Europie. Podobno nawet Hezbollah, zaniepokojony małym przyrostem naturalnym wśród muzułmanów, zakłada kliniki in vitro! – dodaje Guliński.

Nie zawsze też sprawdzają się stereotypy o muzułmanach jako społecznych darmozjadach w krajach europejskich. W Niemczech kilka osób pochodzenia tureckiego zasiada w Bundestagu. Tureccy pracodawcy zatrudniają nierzadko rdzennych Niemców. – Jeżeli spojrzeć na wszystkie mapy bezrobocia w Niemczech, widać wyraźnie, że największe jest w landach dawnej NRD, a tam Turków nie ma – mówi Guliński. – Krążył nawet kiedyś taki dowcip: jaka jest różnica między Turkiem a Niemcem z byłej NRD? Ten pierwszy ma pracę.

Pożegnanie z Europą
Czy zakaz budowy minaretów w Szwajcarii może spowodować wybuch nienawiści wobec chrześcijan i wobec Zachodu w krajach arabskich? – Jeżeli doszłoby do ustanowienia podobnego zakazu w kolejnych krajach Europy, to ruchy fundamentalistyczne w krajach muzułmańskich postawią w trudnej sytuacji tamtejsze rządy – uważa Guliński. – W Syrii na przykład wykorzystywano sprawę z karykaturami Mahometa do wymuszania na Zachodzie zdjęcia embarga. Tam jest pełna kontrola nad tym, kto wychodzi na ulice. W takich krajach to rządy dają zielone światło do demonstracji, choć złość tych ludzi jest jak najbardziej autentyczna. Owszem, w Libanie mogą zdarzać się spontaniczne demonstracje, ale już w Syrii czy Egipcie – nie ma mowy – dodaje arabista.

Sprawa minaretów niemal zbiegła się ze sprawą nieszczęsnego wyroku Trybunału w Strasburgu w sprawie krzyży we włoskich szkołach. W niektórych komentarzach pojawiała się sugestia, że nie można bronić minaretów w sytuacji, gdy ściągają nam krzyże. Owszem, Rada Europy kolejny raz dała wyraz swojej stronniczości, bo decyzję Szwajcarów potępiła, a w obronie krzyży nie wystąpiła. Nie zmienia to jednak faktu, że tak jak nie ma zgody na absurdalne wyroki spłaszczające Europę do traktatów, wspólnej waluty i kompetencji pani Ashton, tak nie można zgodzić się na ograniczanie swobody religijnej muzułmanom, którzy przecież tu mieszkają, a nierzadko są też obywatelami. Z tego samego powodu protestujemy przeciwko dyskryminacji chrześcijan w niektórych krajach muzułmańskich. Odgórnymi przepisami nie da się powstrzymać „islamizacji Europy”. Chyba że zamkniemy granice i wyrzucimy „obcych”. Tylko czy to będzie jeszcze Europa?

Muzułmanie w Europie

Europa – ok. 50 mln

w tym:
Unia Europejska – ok. 18–20 mln
Rosja – ok. 19 mln (14 proc. społeczeństwa)
Francja – ok. 6,5 mln (10 proc.)
Holandia – ok. 1 mln (5,8 proc.)
Austria – ok. 450 tys. (4,2 proc.)
Belgia – ok. 420 tys. (4 proc.)
Niemcy – ok. 3,3 mln (3,9 proc.)
Wielka Brytania – ok. 1,8 mln (2,7 proc.)
Szwajcaria – ok. 330 tys. (4,3 proc.)

Źródło: CIA World Facebook