Tatar po polsku

Stanisław Guliński, arabista, znawca problemów Bliskiego Wschodu

publikacja 05.08.2009 12:18

Żyli na Białostocczyźnie od XVII w. W ostatnich dekadach XX wieku masowo opuszczali swoje wioski, szukając lepszego życia w miastach. Dziś Tatarzy wracają na Podlasie, by być atrakcją turystyczną tego regionu.

Tatar po polsku fot. Stanisław Guliński

Pociąg do Suwałk. Naprzeciwko siada siwy mężczyzna. Ponieważ zostaje koło niego wolne miejsce, zaprasza pasażerów z charakterystycznym zaśpiewem: „Proszę państwa, tu jest wolne, można siadać”. Jedziemy na wschód. Wysiadam w Sokółce. Już kilka razy denerwowałem się po drodze, bo narastające opóźnienie pociągu nadwerężało moje plany. Jeśli później przyjadę do Sokółki – później dojdę do Bohonik – później zwiedzę meczet – później wyruszę na Duży Szlak Tatarski. Nie zdążę w Talkowszczyźnie złapać autobusu do kolejnego meczetu w Kruszynianach. A wieczorem muszę wrócić do Warszawy. Jestem przecież (choćbym i nie chciał) typowym miastowym turystą, zakładnikiem wiadomości z internetu i sztywnych planów. Czego nie znajdę w sieci, to nie istnieje, a pokrzyżowane plany wprowadzają element paniki. Trudno, idę. Chciwie łaknę tutejszego krajobrazu.

Tatarzy po naszej stronie
Teren faluje, mapa mówi: Wzgórza Sokólskie. Idę wzdłuż ruchliwej drogi na Krynki, po kilku kilometrach skręcam na Drahle. Lśni nowy asfalt. W Drahlach, Bohonikach i Malawiczach był jeden z ośrodków osadnictwa tatarskiego w XVII w. Tatarzy już wcześniej – zapewne od XIV w. – osiedlali się w Koronie, a zwłaszcza na Litwie. Już pod Grunwaldem walczyli po polsko-litewskiej stronie, zapewne dostarczając argumentu Krzyżakom, że w imieniu chrześcijańskiej Europy walczą z pogaństwem. W 1679 r. król Jan III Sobieski nadał tutejsze ziemie Tatarom po ich wcześniejszym buncie, gdy po wielu latach lojalnej służby nie dostali przez dłuższy czas żołdu. Rozczarowani jedyny raz przeszli wtedy na turecką stronę, ale wrócili, gdy król zdecydował się zadośćuczynić ich krzywdom. Za Drahlami już Bohoniki. Znów budowa drogi. Zbliżając się do wsi, widzę już małą wieżyczkę zwieńczoną półksiężycem.

„Księżyc i gwiazda – symbole islamu na znak, że byli to jedyni świadkowie, gdy Mahometowi zesłany został Koran”. Słyszałem już kilka wytłumaczeń islamskiej symboliki, ale ten, podany przez panią Eugenię, chyba najbardziej mi się spodobał. Wszedłem do Bohonik dość wcześnie. Kartka na tablicy ogłoszeń zachęcała, by zapukać do prywatnego domu naprzeciw lub pobliskiego Domu Pielgrzyma. Napis po polsku i arabsku zachęca do wejścia. Drzwi ustępują same, z kuchni dobiegają głosy. Pukam we framugę. Gospodarze mają lekko skośne oczy. Mówią po polsku z wyraźnym akcentem, jak się potem dowiedziałem, białoruskim. Mam iść do meczetu, a oni zadzwonią po panią Eugenię.

„Toż to nasi. Przyjechali z Iwia”. Nasi, czyli Tatarzy. „Teraz siada, będzie wykład. Niech dokładnie słucha i uważa, będzie zagadka”. Eugenia Radkiewicz obleka się w coś w rodzaju arabskiej abaji, wkłada na głowę tiubietiejkę. Staje na stopniach meczetowej „kazalnicy” – minbaru i zaczyna opowiadać o islamie, Tatarach i wyposażeniu meczetu. Zwraca uwagę podstawka pod Koran – dar kard. Henryka Gulbinowicza. Na koniec pytanie: „Kto zesłał Mahometowi Koran?”. Chcę się podlizać i odpowiadam z muzułmańskiego punktu widzenia: „Bóg”. Pani Eugenia kręci głową. „Dżebrail – anioł Gabriel”. „No, dobrze, że się poprawił. Przecież nie muzułmanin”.

Na odchodnym pytam o możliwość dotarcia do drugiego meczetu w Kruszynianach. To ponad 40 kilometrów. Bohoniki mała wioska, ale nawet i główną drogą nic już dziś wedle rozkładu do Kruszynian nie pojedzie. „Ale po co autobusem?” – dziwi się Tatarka. – „Tu wszyscy jeżdżą okazją”. Do głównej drogi idę przez Bobrowniki. W ciągu godziny mijam trzy gniazda z bocianami. Robotnicy wszędzie remontują drogi. Koło przystanku pod Starą Kamionką zatrzymuje się może czwarty samochód. Ledwo siadam, kierowca, starszy pan Piotr, zaczyna opisywać okolicę. Momentalnie przechodzi na „ty”. „Te drogi, co budują, to schetynówki – bo z dodatkiem państwowych funduszy. Do Kruszynian nie jadę, ale do Ostrówka dowiozę, a to już prawie Krynki. No, a Krynki to od niedawna znowu miasto.

Tam coś znajdziesz, znaczy autobus albo inną okazję. Tam była największa w Polsce garbarnia. Ale padła. A że Krynki w niecce, to tam są studnie wody artezyjskiej. Wszyscy ją tu pijemy – opowiada. – A co ty chcesz robić w Kruszynianach? A, do Tatarów przyjechałeś. No, oni stąd prawie całkiem powyjeżdżali, posprzedawali ziemię, jak wszyscy stąd do miasta, byle do miasta… A teraz by chcieli wrócić, wiesz, ale sprzedali wtedy tanio, a teraz trzeba kupić drogo. Więc już mało tych Tatarów. Więcej prawosławnych. No i tu mnie droga w lewo. Taka ładna nazwa – Pierożki” – pokazuje pan Piotr na drogowskaz, a ja stawiam nogi na asfalt. Jeszcze mnie woła na odchodnym: „A widzisz, w tamtych krzakach szkoła była. Ale jak ludzie powyjeżdżali, to i dzieci nie było. I tak stoi pusta”.

Przygodny przewodnik
Idę poboczem w stronę Krynek. Mija mnie kilka aut – od rana naliczyłem już parę z belgijską rejestracją. Po kilku minutach słyszę za sobą odgłos silnika. Macham, zatrzymuje się terenowy samochód. Mężczyzna w okularach przedstawia się: „Artur”. To jedyny z kierowców, który mówił do mnie tego dnia na „pan”. Jadąc ulicami Krynek, słucham go z coraz większym zaskoczeniem. Dostaję regularny wykład z historii i architektury. – Ciekawe w Krynkach jest wyjątkowe założenie sześciobocznego rynku, z 12 rozchodzącymi się ulicami. Efekt barokizacji. Po lewej widzi pan ruiny synagogi. W czasie wojny spalona, w 1971 r. władze wysadziły zachowany szkielet budynku w powietrze – opowiada mój przewodnik.
Zbaczamy do dworu w Górkach. Nie miałem o nim pojęcia.

Niegdyś w był w rękach tatarskiej rodziny Krzeczowskich. Dowiaduję się, że Tatarzy, uchodźcy z walk o władzę w Złotej Ordzie i jej państwach sukcesyjnych, chronili się w granicach Rzeczypospolitej, otrzymywali ziemię – głównie we wsiach wokół zamków – w Grodnie, Wilnie czy Lidzie. Jako że uchodźcami byli niemal wyłącznie mężczyźni, królowie polscy pozwolili im brać sobie miejscowe szlachcianki za żony i wychowywać dzieci po muzułmańsku. Przejmowali nazwiska i herby polskiej oraz litewskiej szlachty: Korycki, Gembicki, Konopacki… Choć niektórzy zachowali i tatarskie, z dodaną polską końcówką: Milkamanowicz, Bazarewicz, Szahidewicz… W XIX w. Tatarzy zaczęli opuszczać ziemię i dwory. Podobnie jak polska szlachta, po ukazie uwłaszczeniowym często nie potrafili dogadać się z chłopami i utrzymać się z ziemi. Gdy wjeżdżamy do Kruszynian, wiem już, że pan Artur wcale nie miał zamiaru tu jechać. Podwiózł mnie, nakładając drogi. „Widzi pan ten napis?” – wskazuje na żółtą tablicę. – „Proszę pozdrowić Dżennetę”. „Dżennet” znaczy z arabskiego raj.

Więcej tu zmarłych
Po okazalszym i starszym od bohonickiego meczecie w Kruszynianach oprowadza młody Tatar Dżemil Gembicki. Na niebieskiej koszulce nosi mały herb Anglii. – Brat tam teraz mieszka. Choć w okolicy wolą jeździć do Belgii – komentuje widziane przeze mnie czerwone rejestracje. Szczególny nacisk kładzie na to, by nie mieszać Tatarów z Arabami i Persami. Wylicza odmienne obyczaje (wspólną zabawę weselną mężczyzn i kobiet, wylewanie wody na świeży pochówek) i podkreśla odżegnywanie się Tatarów do islamskiego fundamentalizmu.

Moja komórka łapie tu tylko białoruską sieć. – Oj, to nie odbierać. 8 złotych skasuje już za połączenie. Dopiero w Krynkach będzie zasięg – ostrzega Dżemil. Jeszcze przed wojną Bohoniki i Kruszyniany pozostawały w orbicie oddziaływania Grodna, ku któremu naturalnie ciążyły. Jałtańska granica Polski z ZSRR przecięła te więzy. Po wschodniej stronie granicy zostało też 17 gmin tatarskich (m.in. wspomniane Iwie), których członkom sowieckie władze niechętnie przyznawały prawo do repatriacji wraz z Polakami. Zostało i Wilno, do 1939 r. siedziba wielkiego muftiego Rzeczpospolitej – Jakuba Szynkiewicza. A teraz i w tych dwóch wsiach, które zostały po zachodniej stronie granicy, Tatarów niewielu. Po kilka rodzin. Około 2 tys. polskich potomków uchodźców ze Złotej Ordy mieszka rozsianych głównie w wielkich miastach: Białymstoku, Gdańsku i Warszawie. Znacznie więcej tu zmarłych. Na dwóch miejscowych mizarach – cmentarzach – nadal chcą być chowani Tatarzy z całej Polski. Mieszanka polskich, arabskich i rosyjskich (na starszych nagrobkach) napisów robi niesamowite wrażenie. Dżemil wspomina, że arabskim turystom nie zawsze podobają się, umieszczone zgodnie z polskim zwyczajem, na niektórych nagrobkach zdjęcia zmarłych.

Agroturystyka u Tatarki
Dżenneta Bogdanowicz prowadzi tatarskie gospodarstwo agroturystyczne. Przekazuję pozdrowienia od kierowcy terenówki. Okazuje się, że podwiózł mnie dr Artur Konopacki, historyk i autor wielu książek o historii Tatarów polskich. Dżenneta, zabiegana między kuchnią i klientami, ciągle uśmiechnięta, kryguje się, gdy nazywam ją królową prężnie rozwijającego się ośrodka. Pozuje do zdjęcia na tle niezliczonych dyplomów i pamiątek, gdy wspominam, że pierwszy raz dowiedziałem się o jej gospodarstwie z reportażu w arabskiej telewizji al-Dżazira w 2005 r. Nie narzeka na kryzys. Turystów jest z każdym rokiem więcej, coraz częściej pojawiają się też chętni do kupienia ziemi w Kruszynianach. Przed gospodarstwem stoją dwie jurty – sprowadzone z Mongolii. Zamawiam w końcu jedzenie, w tym zupę z kurek, które właśnie obrodziły w okolicznych lasach. Co do picia? Zmęczony upałem mam ochotę na piwo. Nie ma. Nie u muzułmanów. Wcale nie gorzej gasi pragnienie woda z lodem, miętą i cytryną.