Muzułmanie za chińskim murem

Stanisław Guliński

publikacja 27.07.2009 11:33

Los żyjących w Chinach Ujgurów jest podobny do losu Tybetańczyków. Nierówna walka o wolność, którą toczą z Chinami również. Ale o nich świat słyszy rzadziej. Dlaczego?

Muzułmanie za chińskim murem Ujgurzy przed meczetem w Kaszgarze fot. PAP/EPA

Kiedy pod koniec lat 80. myślałem o studiach na filologii tureckiej, byłem przeświadczony, iż będą one skupione na historii i literaturze Turcji. Im poważniej to planowałem, im więcej czytałem, tym bardziej świadomy byłem istnienia całego wielkiego „świata tureckiego”. Należało do niego wiele republik trzęsącego się wówczas w posadach ZSRR. Mapa ludów mówiących językami tureckimi obejmowała jednak rozleglejsze tereny. Jakież było moje zdziwienie, gdy pojąłem, że także wielkie połacie zachodnich Chin zamieszkują ludzie przekazujący dzieciom i wnukom wspólną wszystkim Turkom legendę, iż pochodzą ze związku wilczycy i uciekiniera z niewoli. To Ujgurowie. A jeniec wedle legendy uciekał z chińskiej niewoli.

Świat Turków
Od starożytności plemiona tureckie migrowały, napędzane odwiecznym konfliktem między koczownikami i ludami osiadłymi oraz okresami głodu na stepie, który rozciągał się od bram chińskich miast po Morze Czarne. Kolejne fale ludzi stepu pędziły na Zachód, podbijały i same były asymilowane. Tylko niewielu założyło trwałe państwa. Przyjmowali religię (zwykle islam, choć są wyjątki, np. prawosławni Czuwasze w Rosji) i osiadali. Najlepiej udało się to Imperium Osmańskiemu, które nie dość że okrzepło na trupie Bizancjum, to jeszcze -samo podjęło ekspansję w Europie i w XIX w. było nazywane „chorym człowiekiem Europy”. Może i chorym, ale właśnie Europy.
Jednak większość ludów tureckich została „gdzieś po drodze” rozrzucona od Mongolii po Morze Śródziemne. Ich tereny kurczyły się, gdy świat koczowników ostatecznie uległ systematycznemu osadnictwu nowoczesnych państw i ich sztywno wyznaczonych granic. Rosja, Chiny i Persja do końca XIX w. podzieliły między siebie „świat Turków”. Gdy rysował się monolit Związku Sowieckiego, patrzyłem z sympatią, jak emancypują się kolejne państwa tureckie: Azerbejdżan, Turkmenistan, Uzbekistan, Kirgistan i Kazachstan. Islam – nie oparty na typowej strukturze „kościelnej” – był wyjątkowo trudny do skruszenia przez komunizm. Jednocześnie odradzające się więzi z sekularną Turcją dawały nadzieję na umiarkowany charakter renesansu muzułmańskich Turków. Słuchając Jelcyna mówiącego autonomicznym regionom Rosji, by wzięły „tyle władzy, ile mogą unieść”, o jakiejś formie niezależności przemyśliwały nawet leżące w sercu terytorium rosyjskiego Tatarstan i Baszkiria. Ale co innego Rosja, a co innego Chiny.

Wicher wolności przed chińskim murem

Czołgi rozjeżdżające demonstrantów na placu Tienanmen niemal dokładnie w chwili polskich wyborów 4 czerwca 1989 r., dały wyraźny sygnał, że wicher wolności odbija się od chińskiego muru. Dowiedziały się o tym boleśnie także mniejszości żyjące w Chinach: Tybetańczycy i mniej od nich „medialni” Ujgurzy. 6 kwietnia 1990 r. ujgurskie miasteczko Barin stało się sceną protestów przeciwko nasilającej się chińskiej kolonizacji. Po ich stłumieniu władze chińskie postanowiły – w atmosferze postępującej w całym kraju jednoczesnej liberalizacji gospodarczej i skostnienia politycznego – zadać cios dotychczasowej, przynajmniej teoretycznej swobodzie nauki języka.
W samym centrum historycznego Stambułu, koło Błękitnego Meczetu jest restauracja ozdobiona flagą z półksiężycem i gwiazdą. Jest błękitna, a nie czerwona, jak flaga Turcji. Lokal prowadzą imigranci ujgurscy z – jak mówią – Wschodniego Turkiestanu. „Nie mów o naszym kraju Sinkiang. Tak mówią Chińczycy, komuniści” – strofują. Bo ich konflikt z Pekinem jest podwójny: narodowy – tureckich Ujgurów z Chińczykami (Han) i religijny – wierzących muzułmanów z władzą wrogą wszelkiej religii. Po 11 września 2001 r. Chiny z premedytacją wykorzystały ten aspekt: odtąd przedstawiają ujarzmianie Ujgurów jako walkę z fundamentalizmem islamskim. Pomysł sprawnie wykorzystany przez Rosję w stosunku do Czeczenów sprawdził się i tutaj: zachodnia opinia publiczna gotowa do masowych demonstracji w obronie buddyjskich Tybetańczyków nie interesuje się podobnie beznadziejnym położeniem muzułmańskich Ujgurów.
– No i nie mamy swojego Dalaj Lamy – powszechnie znanego, uwielbianego przez media pokojowego przywódcy przemawiającego językiem ludzi Zachodu – narzekają ujgurscy emigranci koncentrujący się w stambulskiej dzielnicy Sefaköy. Mają podobną postać. Jest nią Rebija Kadir – przewodnicząca Światowego Kongresu Ujgurów, żyjąca na emigracji w USA.

Co ty wiesz o Ujgurach!

Kelnerzy w ujgurskiej restauracji położyli przede mną talerze ze swoimi przysmakami: manty (maleńkie pierożki ze szczyptą baraniny zalane jogurtem przyprawionym czosnkiem i papryką) i samsa („kieszonka” z ciasta z mieloną wołowiną w środku). Pytali, co wiem o Ujgurach i gdy zacząłem coś nudzić o geografii i liczbach, przerwali: „A Mahmud? Przecież mówisz, że jesteś turkologiem!”. No tak – może ów żyjący w XI w. encyklopedysta nie był Ujgurem, ale każde dziecko w Turcji uczy się o nim jako o Mahmudzie z Kaszgaru, dawnej stolicy kraju Ujgurów, Turkiestanu Wschodniego. Jego „Słownik języka tureckiego” – encyklopedia ówczesnej wiedzy o plemionach tureckich – jest milowym krokiem w dziejach ich cywilizacji. Do grobu Mahmuda w miejscowości Opal pod Kaszgarem pielgrzymują Ujgurowie i Turcy z całego świata, jak do narodowego pomnika i zarazem sanktuarium religijnego.
Mahmud żył w czasach, gdy się jeszcze Turkom o Turcji nie śniło, a pierwsze fale najazdów seldżuckich dopiero szarpały granice Bizancjum. Plemiona te niewiele wcześniej przyjęły islam, przed którym Ujgurowie silnie się początkowo bronili. Nie znający poprawności politycznej Mahmud przytacza w opisie podboju dość obcesowy czterowiersz: „Spadliśmy na nich jak nawałnica, runęliśmy pomiędzy ich miasta, rozbiliśmy świątynie ich idoli, wypróżnialiśmy się na głowy ich bożków”. Ujgurzy „próbowali” przed islamem różnych religii. W okresie swej największej potęgi od połowy VIII do połowy IX w. byli np. jedynym państwem na świecie, gdzie religią państwową był manicheizm.
Hüseyin Adıgüzel, turecki dziennikarz i autor książek o Azji Środkowej, przedostał się nielegalnie do Turkiestanu Wschodniego w 1995 r. z Kirgistanu. Wspomina słowa wiekowego Ujgura, u którego gościł w Kaszgarze. „Tak jakbyśmy umarli, ale żyjemy. Już 50 lat Chińczyk jest panem, my niewolnikami. Dzieje się to, co on mówi, co on chce. Prawie nie możemy już uczyć się swojego języka, mówić publicznie, śpiewać piosenek (żyr), modlić się… Ja w moim wieku wciąż nie znam chińskiego. Ale nasze pokolenie już odchodzi. Co będzie z moim wnukiem? Mówi po chińsku. Nasze dzieci stają się Chińczykami”. Adıgüzel, korzystając z pomocy Chińczyka przyjaźniącego się z Ujgurami, bez wizy chińskiej podróżował po Turkiestanie. W Jarkendzie został zatrzymany na posterunku. Uratował go rzadki w szeregach policji Ujgur.


Pod okupacją

Armia komunistycznych Chin opanowała tereny zamieszkiwane przez Ujgurów – Turkiestan Wschodni – dwa lata przed zajęciem Tybetu, pod koniec 1949 r. Początkowe zarządzenia (1950 r.) mogły liczyć na przychylność Ujgurów. Zapisywany alfabetem arabskim język ujgurski uzyskał status obowiązkowego, podczas gdy chiński i rosyjski wprowadzono jako fakultatywne. Czasy chińskiej rewolucji kulturalnej przyniosły Ujgurom ogromne straty. Od 1966 r. do końca lat 70. twórczość ujgurskich pisarzy i poetów niemal ustała. Tępiono wszelkie przejawy wolnego słowa mogące świadczyć o zbyt silnym przywiązaniu do rodzimej kultury i religii. Po rozejściu się dróg „do świetlistej przyszłości”, ku której wspólnie dotąd maszerowali chińscy i sowieccy towarzysze, obydwa reżimy stanęły na krawędzi wojny. Zerwaniu uległy nie tylko więzy na najwyższym szczeblu, lecz także te wiążące dotąd Ujgurów z resztą pozostającego w większości w granicach ZSRR świata tureckiego. Utratę wolności, konfiskatę dzieł, a ostatecznie wygnanie powodowało już choćby użycie przez poetę ujgurskich nazw geograficznych czy odniesienie do tureckiej mitologii lub nazywanie Turkiestanu „ojczyzną”.
Z odwilży, jaka nastąpiła po śmierci Mao w 1976 r., skorzystali także Ujgurzy. Większość „zakazanych” autorów znów mogła publikować, wprowadzono mniej przesiąknięte propagandą podręczniki. Jednak po wydarzeniach z Barin władze ponownie przykręciły śrubę. 25 września 1993 r. 8. Zjazd Przedstawicieli Ludowych Ujgurskiego Okręgu Autonomicznego, uznał, iż „chiński jest językiem wszystkich ludów Chin. W pismach urzędowych powinno używać się wyłącznie chińskiego”. W czerwcu 1996 r. po raz pierwszy wprowadzono powszechny egzamin ze znajomości języka chińskiego. Członek biura politycznego Komunistycznej Partii Chin i zarazem Sekretarz Generalny Okręgu Wang Leczuan potwierdził, że „bez względu na cenę, jaką przyjdzie za to zapłacić, prowadzimy politykę udostępnienia chińskiego nauczania na wszystkich etapach edukacji”. Odtąd większość Ujgurów nie ma już wątpliwości, iż żyje pod okupacją.
Zapowiedzi zostały wprowadzone w życie. W przyspieszonym trybie przeniesiono na emeryturę ujgurskich nauczycieli nie znających chińskiego. Mimo iż na pozór wprowadzony w ten sposób został w pełni dwujęzyczny program nauczania, w istocie oznaczało to stopniową eliminację ujguskiego szkolnictwa. Młodzi Ujgurzy, jeśli nie nauczą się dostatecznie dobrze chińskiego, nie mają szansy na dobrą pracę we własnej ojczyźnie. Władze sugerują „życzliwie”, iż rodzimy język nie zapewni im swobodnego poruszania się w szybko rozwijających się Chinach. „Jeśli tak dalej pójdzie, za kilka lat powstanie klasa wykształconych obywateli drugiej kategorii, mówiących słabo obydwoma językami, oderwanych od własnej kultury, lecz nie zadomowionych w nowej” – komentują Ujgurzy.

Nachodzi fala uchodźców

Ostatnie rozruchy wywołała śmierć dwóch ujgurskich pracowników we wschodnich Chinach, w Guandongu. Zginęli w bójce z Chińczykami. Na ulicę stolicy ujgurskiego okręgu – Urumczi – wyszły tysiące demonstrantów. Wybuchły walki z chińskimi osadnikami, którzy w Urumczi przeważają już liczebnie nad gospodarzami tej ziemi. Policja – ściągana z całych Chin – „zaprowadziła ład”, gdy już „lud” spontanicznie wymierzył Ujgurom sprawiedliwość. Zginęło 156 osób, a setki odniosło rany. Wang Leczuan zapowiedział surową rozprawę z „separatystami”. Fala uchodźców znów popłynie przez „zieloną granicę”, a niektórzy wzorem dawnych koczowników dotrą aż nad Bosfor.
„Kwestia ujgurska” będzie coraz częściej domagać się naszej uwagi. Będzie to proces równoległy do wzrostu potęgi i znaczenia Chin. Wiele będzie zależeć od stopnia otwarcia Państwa Środka. Wydaje się jednak mało prawdopodobne, by Pekin, nie wahający się przed użyciem prześladowań wobec o wiele bardziej popularnego wśród zachodnich elit Tybetu, miał skrupuły w tłumieniu aspiracji niepodległościowych muzułmańskich Ujgurów. Zachód w przewidywalnej przyszłości też nie zechce wkładać palca w chińsko-muzułmańskie drzwi. Ponadto wzrastająca gospodarka Chin potrzebuje coraz więcej surowców energetycznych. Znajduje je w Turkiestanie Wschodnim, a potencjalne szlaki sprowadzania ropy naftowej i gazu z Azji Środkowej i znad Morza Kaspijskiego prowadzą przez tereny zamieszkiwane przez Ujgurów. Los kilkunastu milionów Ujgurów mieszkających na terytorium ponad 5 razy większym od Polski nawet dla „bratniej” Ankary jest zakładnikiem interesów, jakie Turcja robi z Chinami.