Zabrania się być starym. Chasydzi w Lelowie

Marcin Jakimowicz

publikacja 04.02.2010 09:36

Tańcząc przez długie godziny, chasydzi przemienili ponurą, brudną salę GS-u w pełen światła przedsionek nieba. Szeptali modlitwy nad grobem Dawida z Lelowa, wierząc, że cadyk ma zdolność przekazania ich Temu, którego Imienia nie odważają się głośno wymawiać.

Zabrania się być starym. Chasydzi w Lelowie fot. Romek Koszowski/Agencja GN

Zwariowany to on jest! – opowiadał o cadyku Dawidzie Bidermanie (1746–1814) woźnica, który przyjechał do Widzącego z Lublina. – Z czego on żyje wraz z żoną i wszystkimi swymi dużymi i małymi dzieciakami? Stoi w swoim sklepiku i sprzedaje tylko tyle, by starczyło na dany dzień. „Czy nie lepiej, byście kupili tam na prawo u wdowy?” – mówi do klienta. – „Albo naprzeciw u tego pobożnego człowieka, znacznie uczciwszego ode mnie?”. A gdy już pozbędzie się klienta, siada i uczy się. Popatrzcie tylko, czy to nie wariactwo?

Nie ma już sklepu, w którym godzinami wystawał Dawid. Czy to przypadek, że po latach poszukiwań jego szczątki odnaleziono w latach 80. pod magazynem jednego ze sklepów Gminnej Spółdzielni?
GS-u też już nie ma. Są chasydzi. Co roku w jorcajt – rocznicę śmierci swego cadyka – przyjeżdżają do małego miasteczka na Jurze Krakowsko Częstochowskiej, by za wstawiennictwem Dawida, zwanego Lelowerem, szturmować niebo.

Jedną nogą w niebie
Na oblodzonej jezdni zahamował pekaes. Zmarznięci jadący do Myszkowa ludzie ciekawie przytykają nosy do szyb. Przecierają oczy ze zdumienia. Na ulicy zmarzniętego na kość miasteczka tańczy grupa mężczyzn. Sobolowe czapy, białe skarpety, ciemne płaszcze przepasane tałesami. Skręcone ciasno, zakładane za uszy pejsy, długie brody. Teatr? Happening? Plan filmowy? Nie. 196. rocznica śmierci słynnego cadyka Dawida z Lelowa. Na jorcajt przyleciało ponad 150 chasydów. Z Nowego Jorku czy spalonego słońcem Izraela.

Leżajsk, Przysucha, Góra Kalwaria. Miejsca te współczesnym Polakom kojarzą się jedynie z browarami lub zakładami Hortexu. Tymczasem były to ogromne duchowe centra chasydyzmu. Ruch powstały w połowie XVIII w. na Podolu wydał ogromne owoce. Cadykowie – duchowi przywódcy – gromadzili prawdziwe tłumy pielgrzymów. Stali jedną nogą w niebie – wierzono. Byli pomostem między teraźniejszością a Panem Zastępów. W miejsce elitaryzmu uczonych rabinów chasydzi inaczej odczytywali Torę, uczyli, że Boga odnajdywać należy we wszystkich przejawach życia, a służyć Mu można nawet swymi codziennymi zajęciami. Ważnym elementem ich nauki było emocjonalne, żywiołowe przeżywanie modlitwy oraz radość, zapamiętanie w śpiewie i tańcu dla Boga. Żyli w zachwyceniu. „Zabrania się być starym” – wołał cadyk Nachman z Bracławia. To kwintesencja chasydyzmu.

Kilku chasydów rusza na spacer po zasypanym śniegiem miasteczku. Przechodzą obok drewnianego domu. W jego oknach ktoś zawiesił obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Najpiękniejsza córka Izraela kołysze na rękach Mesjasza i spogląda na grupę roztańczonych mężczyzn. Nikt nie patrzy w Jej stronę.

Tańczący z chasydami
Na dworze trzaskający mróz. Minus siedemnaście stopni. W ciasnej salce byłego zakładu pracy chronionej tłum mężczyzn w kapeluszach i futrzanych czapach wiruje w tańcu. Kobiety nie mogą wchodzić do budynku. Kilka z nich tłoczy się pod oknami, próbując dostrzec coś przez zaparowane szyby. Na ziemi walają się resztki jerozolimskiej macy. W powietrzu mdławy zapach ryb.
Mężczyźni wirują. Mały chłopczyk z kręconymi pejsikami tańczy obok siwego starca, który mruży swe podkrążone oczy przed ostrym światłem jarzeniówek. Wychodzi na środek pląsającego kręgu i tańczy, tańczy…

Patrzę na wirujący tłum z zazdrością. Zachowują się irracjonalnie. Przemieniają ponurą, brudną salę GS-u w pełen światła przedsionek nieba. Pierwsze skojarzenie? „Upili się młodym winem”. Ogromnym szacunkiem otacza się starszych. Gdy jeden zmęczony, schorowany chasyd nie ma sił podnieść się z fotela, jego towarzysze chwytają krzesło i zaczynają pląsy.

– Radość to wielkie lekarstwo – nauczał Nachman z Bracławia. – Być zawsze radosnym to wielki obowiązek (micwa). Smutek to wygnanie Boskiej obecności.
Chasydzi przejęli się tymi słowami do głębi. Stłoczeni w szeregu przerażeni więźniowie Auschwitz ze zdumieniem patrzyli na chasydów z Bracławia, którzy tańcząc, wchodzili do komór gazowych.

Policzek od cadyka
Zaplecze GS-u przerobiono na ohel (grobowiec). Dwóch żydów odmawia modlitwy, kołysząc się miarowo w przód i tył. – Choroba sieroca – rzuca jakiś przechodzień. Chasydzi ściskają w rękach kwitłech – małe karteczki z prośbami. Kładą je na grobowcu, wierząc, że Lelower ma zdolność przekazania ich Temu, którego Imienia nie odważają się głośno wymawiać.

Dlaczego Dawid z Lelowa został chasydem? Martin Buber w książce „Gog i Magog” wsadza w jego usta następującą opowieść: „Kiedy długimi umartwieniami, częstymi postami od szabatu do szabatu, nadto wszelkiego rodzaju udręczeniami nie tylko wycieńczyłem się, ale popadłem też w pychę i nieutulony smutek, usłyszałem, że są na świecie chasydzi. Pomyślałem sobie wtedy: muszę się im przyjrzeć, dziwne to wszak istoty, co sądzą, że sprawią cokolwiek bez żadnych umartwień. Wybrałem się więc w drogę do reb Elimelecha z Leżajska. Schowałem się w stuli za piecem. Elimelech podszedł wprost do mnie. Pyta mnie: »Skąd jesteś?«. »Z Lelowa« – mówię. »A kto u was – pyta – najwierniej i najstaranniej przestrzega wszystkich przepisów Tory?«. Milczałem, bo pomyślałem sobie: »Cóż mam odpowiedzieć, skoro w rzeczywistości ja nim jestem?«. On niedługo czekał, lecz kazał słudze wymierzyć mi dwa policzki i wyprowadzić za drzwi”.

Doprawdy niezwykły początek drogi. Po latach do Dawida, gorliwego chasyda, ciągnęły tłumy. Jaki był jeden z najsłynniejszych polskich cadyków? „Mądry, a zarazem dziecinny. Szczery wobec wszystkich, a zarazem chroniący w sercu jakąś tajemnicę, obcy wszelkiemu grzechowi – pisze Buber. – Przez długi czas nie chciał, by uważano go za cadyka, choć miał wielu wielbiących go zwolenników, którzy tego prostego człowieka porównywali nawet z królem Dawidem”. Według podań, był chromy, ale podczas tańca odzyskiwał pełnię władzy w nodze i mógł uzdrawiać także innych. Wyprzedzał swą epokę, gdyż pragnął pojednania pomiędzy chrześcijanami a żydami. Uczniowie nazywali go cadykiem, choć sam wzbraniał się przed tym. – Nie jestem godzien tego, by nazywać mnie sprawiedliwym, ponieważ wciąż jeszcze kocham swoich synów bardziej niż innych ludzi – tłumaczył.

Chasyd, czyli tam i z powrotem
„Bałagan, gwar, gwałtowna gestykulacja, nieustanna bieganina tam i z powrotem – oto jak wygląda atmosfera bet-ha midrasz, czyli domu nauki” – pisze M. Ouaknin w książce „Chasydzi”. Zdanie to idealnie oddaje klimat sali w Lelowie. Nieustanny ruch, śpiew, dynamika. Ojciec z synkiem na kolanach śpiewa pod nosem pieśń. Kilkudziesięciu facetów od trzech godzin ślęczy nad Torą. Czytają słowo Boże na brudnych schodach, przy zawalonych chałkami i resztami ryb ławach, przy drzwiach sali przerobionej na rytualną łaźnię, na których ktoś przyczepił kartkę „Mykwa 3$”. Mieszkańcy Lelowa siedzą właśnie przed telewizorami, śledząc przygotowania szczypiornistów do meczu z Hiszpanią. W salce GS-u kończy się szabat. Chasydzi wybierają nowego rabina. Poprzedni, Szymon Biderman, zmarł kilka miesięcy temu. Za zasłanym folią stole siedzi obok siebie trzech jego synów. Jeden z nich zostanie wielkim rabinem. Gdy kończy się szabat, a Lelów zaczyna tonąć w mroku, obwieszczono nowinę: Wielkim Rabinem został Aron Biderman z Izraela.

Rabin drżącym głosem odmawia błogosławieństwo nad świecą, wonnymi ziołami i winem. Tłum chasydów wyciąga ręce do płomienia. Rabin gasi płomień w odrobinie wina, które wylewa na talerzyk. Chasydzi rzucają się na spodeczek, by zamoczyć w winie swe palce. Starannie wcierają krople w powieki. Ma im to zapewnić błogosławieństwo.

Gdy wychodzimy z budynku GS-u w mroźną, rozgwieżdżoną noc, za zaparowanymi oknami trwa szalony taniec. Wirują brodaci mężczyźni, którzy wzięli sobie do serca słowa Nachmana z Bracławia: „Wszystkie choroby, które spadają na człowieka, biorą się z niedoceniania roli radości”.