Mury Jeruzalem

Jacek Dziedzina

GN 07/2020 |

publikacja 13.02.2020 00:00

– Logiczne jest, że muszę też dużo zrobić dla Palestyńczyków, bo inaczej byłoby to niesprawiedliwe – mówił Donald Trump, przedstawiając bliskowschodni plan pokojowy. Dlaczego Palestyńczycy nie wierzą w te zapewnienia i odrzucają plan w całości?

Mury Jeruzalem Yasser Qudih /Photoshot/pap

Nie można polegać na propozycjach prezydenta Trumpa, bo od początku kadencji wykazywał swoje poparcie i stronniczość wobec Izraela. Stany Zjednoczone zastępują prawo międzynarodowe prawem dżungli, w którym silniejszy wygrywa, a słabszy ginie.

Takie słowa znalazły się w oświadczeniu, jakie wydał ambasador Palestyny w Polsce Mahmoud Khalifa parę dni po ogłoszeniu przez Donalda Trumpa, w towarzystwie premiera Izraela Binjamina Netanjahu, tzw. dealu stulecia. Oświadczenie ambasadora Khalify było oczywiście zgodne z tym, co wcześniej powiedział prezydent Autonomii Palestyńskiej, który jeszcze tego samego dnia odrzucił możliwość przyjęcia planu Trumpa, co potwierdziła również Liga Arabska.

Czy Stany Zjednoczone są rzeczywiście stronnicze w tym konflikcie? I czy sami Palestyńczycy nie stali się zakładnikami Hamasu, który wyznaje zasadę „albo wszystko, albo nic”?

Państwo bez armii

Pomińmy w tym miejscu szczegółową analizę okoliczności, w jakich Trump i Netanjahu ogłosili plan, czyli okres przedwyborczy w obu krajach. Warto jednak pamiętać, że sprawa konfliktu palestyńsko-izraelskiego ciągnie się na tyle długo, że właściwie każdy moment ogłoszenia jakiegokolwiek planu będzie „niewłaściwy”, a zarazem – jak najbardziej potrzebny. Ponadto plan nie powstał na kolanie w ciągu tygodnia, tylko pracował nad nim cały sztab ludzi, z Jaredem Kuschnerem, zięciem Donalda Trumpa, na czele. W dużym skrócie – plan Trumpa–Kuschnera sprowadza się do następujących rozwiązań: przewiduje utworzenie państwa palestyńskiego, ale pod warunkiem demilitaryzacji i odrzucenia przez Palestyńczyków terroryzmu oraz uznania prawa do istnienia państwa żydowskiego; plan daje także możliwość utworzenia stolicy państwa palestyńskiego nie w samej Jerozolimie Wschodniej (choć początkowo tak deklarował Trump), ale w miejscowości położonej niespełna 2 km od niej. Trump powtórzył, że dla Stanów Zjednoczonych Jerozolima jest niepodzielną stolicą Państwa Izrael. Ustępstwem ze strony Izraela miałoby być zamrożenie na cztery lata budowy osiedli na terenach palestyńskich administrowanych przez Żydów; jednocześnie Izrael miałby przejąć większość terytorium Doliny Jordanu, z kolei Palestyńczycy powiększyliby dwukrotnie administrowane przez siebie tereny, Izrael zaś uzyskałby suwerenność nad żydowskimi osiedlami na Zachodnim Brzegu Jordanu, który jednak, wraz ze Strefą Gazy, wchodziłby w skład państwa palestyńskiego, a połączenia między tymi dwiema częściami dokonano by za pomocą… sieci dróg i tuneli.

Wszystko albo nic

Z punktu widzenia Amerykanów wybór dla Palestyńczyków jest „prosty”: albo trwanie w obecnej stagnacji i zawieszeniu, albo przyjęcie propozycji namiastki państwowości z niemałym zastrzykiem finansowym. Bo na zachętę Trump obiecał Palestyńczykom wielomiliardową pomoc na budowę niezbędnej infrastruktury. Z jednej strony trudno się dziwić, że Palestyńczycy plan odrzucili, bo odpowiada on niemal w pełni Izraelowi i tylko częściowo uwzględnia postulaty Palestyńczyków. Co więcej, propozycja stworzenia państwa, które nie ma prawa mieć swojej armii, mocno osłabia jej atrakcyjność dla adresatów. Kluczowa jest również sprawa Jerozolimy, którą Palestyńczycy widzą jako stolicę swojego przyszłego państwa – ale o tym oczywiście mogą zapomnieć, bo dla Izraela z przyczyn oczywistych jest to temat nie do ruszenia. Palestyńczycy zaczęli marzyć o stworzeniu stolicy w Jerozolimie dopiero w XIX wieku, z powodu rosnącego w siłę ruchu syjonistycznego. To nigdy nie była stolica żadnego państwa palestyńskiego, które przecież nie istniało. Wielki mufti Jerozolimy Al-Hussein w 1921 roku (a więc na długo przed powstaniem współczesnego Państwa Izrael) upolitycznił kwestię religijnego znaczenia Jerozolimy. Hussein zbierał środki w krajach arabskich na odnowę sanktuariów na Wzgórzu Świątynnym – choć większość mieszkańców już wtedy stanowili Żydzi.

Sytuacja wydaje się zatem patowa. Tyle tylko, że na lepszy plan w przewidywalnej przyszłości zainteresowani raczej nie mogą liczyć. A każde odrzucenie propozycji, jakie były dotąd składane, kończyło się dla Palestyńczyków źle. W 2000 roku, za prezydentury Billa Clintona, podczas negocjacji w Camp David Jaser Arafat dostał prawie wszystko, co było możliwe, łącznie z uznaniem państwa palestyńskiego – i odrzucił to. Problemem jest generalnie brak uznania przez dużą część świata muzułmańskiego samego prawa do istnienia Państwa Izrael. Ono z kolei nie może się zgodzić na rozwiązania, które pozbawią go możliwości samoobrony przed atakami ze strony Hamasu i Hezbollahu.

Grzechy Dawida

Konieczność samoobrony oczywiście nie oznacza, że Żydzi mają prawo robić z Palestyńczykami wszystko, a wiele razy ich akcje odwetowe przekraczały granice obrony koniecznej. I to też powoduje, że Palestyńczycy odrzucają nakreślony bez ich udziału plan. Izrael nie tylko unieszkodliwiał zamachowców – co było konieczne – ale nieraz używał też całkowicie nieproporcjonalnych środków wobec w większości jednak bezbronnej ludności.

„Proces pokojowy w Ziemi Świętej już nie istnieje”. Takich słów użył w 2018 roku bp Giacinto-Boulos Marcuzzo, wikariusz łacińskiego patriarchatu Jerozolimy dla Palestyny, komentując krwawe starcie wojsk izraelskich z Palestyńczykami w Strefie Gazy w dniu, w którym Stany Zjednoczone formalnie otworzyły swoją ambasadę w Jerozolimie.

Kilka dni po masakrze w Strefie Gazy dostałem maila od znajomego Żyda z Jerozolimy. Choć sam całym sercem wspiera swój naród, potrafi też krytycznie spojrzeć na to, w jaki sposób jego władze traktują Palestyńczyków. „Wierzę, że Bóg – napisał – ma jakieś rozwiązanie dla tej patowej sytuacji, ale niestety chyba żadna ze stron konfliktu nie zdaje sobie z tego sprawy i nie próbujemy się zrozumieć”. Palestyńczycy mówią bardziej dobitnie: Izrael jest okupantem, a my chcemy tylko wrócić do swoich domów. Frustrację pogłębiała przez lata izraelska blokada, która zamieniła Strefę w prawdziwe getto. W ten sposób odcięci od świata i środków do życia Palestyńczycy zbiorowo płacili nieludzką cenę za radykalizm i terroryzm Hamasu.

Palestyński szach

Palestyńczycy nie ufają planowi Trumpa nie tylko z powodu stronniczego, ich zdaniem, planu pokojowego. Wiedzą, że Donald Trump od początku swojej kadencji jest najbardziej proizraelskim prezydentem w historii USA. Jeszcze w czasie pierwszej kampanii wyborczej wystąpił na zebraniu AIPAC (American Israel Public Affairs Committe). To tam zostały złożone obietnice, które w czasie sprawowania urzędu zostały spełnione: – Przeniesiemy amerykańską ambasadę do odwiecznej stolicy narodu Izraela, Jerozolimy. I wyślemy jasny sygnał, że nie ma żadnej bariery między Ameryką a naszym najbardziej godnym zaufania sprzymierzeńcem, Państwem Izrael. Palestyńczycy muszą podejść do stołu, wiedząc, że więź między Stanami Zjednoczonymi i Izraelem jest absolutnie, totalnie niezniszczalna. I muszą podejść do stołu gotowi zaakceptować, że Izrael jest państwem żydowskim i zawsze będzie istniał jako państwo żydowskie – grzmiał Trump przy aplauzie słuchaczy.

Oczywiście jest szerszy kontekst proizraelskiego nastawienia Trumpa – elektorat republikanów, którego jedną trzecią stanowią proizraelscy ewangelikalni chrześcijanie. Ale niezależnie od lobby proizraelskiego w USA trudno nie przyznać racji Trumpowi, gdy mówi i to: – W palestyńskim społeczeństwie bohaterami są ci, którzy mordują Żydów. Nie możemy pozwolić, by to trwało. Nie możemy już na to pozwalać ani chwili dłużej. Nie można osiągnąć pokoju, jeśli terroryści są traktowani jak męczennicy. Gloryfikowanie terrorystów jest ogromną przeszkodą dla pokoju (…). Palestyńczycy muszą zakończyć edukację nienawiści. Nie ma moralnych równoważników. Izrael nie nazywa parków publicznych imieniem terrorystów. Izrael nie płaci swoim dzieciom, by zadźgały przypadkowych Palestyńczyków.

Te przykłady nie usprawiedliwiają wszystkich działań Izraela wobec Palestyńczyków. Ale zwracają uwagę na to, czego nie chce widzieć Zachód i sami zainteresowani: wrogiem Palestyńczyków są dla siebie często oni sami. A zwłaszcza radykałowie, którzy trzymają w szachu całe społeczeństwo.•

Dostępne jest 30% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.