W rajskiej krainie

Krzysztof Błażyca

publikacja 23.10.2010 20:00

Mówią, że Chingombe leży na końcu świata. Aby tam dotrzeć trzeba pokonać ponad 200 km przez busz, strome górskie zbocza i rzeki. To tam pracują nasi misjonarze

W rajskiej krainie   Kab Lusaka Z księdzem Piotrem Kołczem, który rodzinne Tychy zamienił na Zambię, spotykamy się w stolicy kraju, Lusace. Czas pożegnać Anię, wolontariuszkę, która przez miesiąc uczyła angielskiego przy misji w Chingombe. Dla Marka, informatyka, który w środku buszu przybliżał ludziom podstawy obsługi komputera, czas nieco łaskawszy. Jeszcze kilka tygodni… Odbieramy z warsztatu doświadczonego przez zambijskie drogi land cruisera. Jest południe. Czas ruszać, jeśli chcemy dotrzeć na misję przed północą.

W rajskiej krainie   kab Ładujemy się na land cruisera Ciepło, zimno

Kabwe to ostatnia większa miejscowość po drodze z Lusaki do Chingombe.  Mieszkają tu Służebniczki Starowiejskie, założone przez bł. Edmunda Bojanowskiego. Siostry przybyły do Zambii w 1928 r. Pierwszy dom założyły w Chingombe. Dziś, popularnie nazywane blue nuns (błękitne zakonnice), cieszą się powołaniami w Zambii. Dwie z sióstr, wrzucają bagaże na pick-upa. Ładujemy beczki z kapustą, ziemniakami, worki ryżu i cukru – zapasy na najbliższy miesiąc. Dosiadają się trzy kobiety, jedna z dwojgiem małych dzieci, i mężczyzna. Upychamy się w naszej „pierwszej klasie”, tak aby nikogo nie wywiało z otwartej paki land cruisera.

W rajskiej krainie   kab Tu kończy się droga... Zanim Piotr trafił w 2007 r. do Chingombe, pracował w miejscowości Chilonga. – Misja się rozwinęła i parafię przejęli księża zambijscy – tłumaczy po drodze. – Postanowiłem więc pomóc ks. Marcelowi, który od kilku lat był całkiem sam w Chingombe. To trudny teren. 33 stacje misyjne, a najdalsze oddalone od siebie o 200 km. W okresie pory deszczowej wiele jest niedostępnych – opowiada.

W rajskiej krainie   kab Niespodzianka nocą w buszu Zapada zmrok, a przed nami jeszcze ponad połowa drogi. Doskwiera chłód. W siedem osób dzielimy jeden koc. W dolinach powietrze igra z nami nagłymi uderzeniami: ciepło, zimno, ciepło, zimno… Czuć słodki zapach buszu zmieszany z wonią spalonego drewna. - Ludzie wypalają busz, bo twierdzą, że ziemia po tym lepsza. Ale ognia już nie kontrolują. I bywa że tracą gospodarstwa – mówi Piotr. Żywioł pożera krzewy, drzewa przewraca na drogę. W rezerwie trzeba mieć zawsze siekierę, szpadel. Jak i tym razem. Przymusowy postój, przed północą, w okolicy, gdzie ponoć przypałętały się dwa lwy. W końcu jednak docieramy do misji.  Parę minut po pierwszej. Gwiazdy jakże pięknie świecą na zambijskim niebie. A Zenek świeci latarką – Witajcie, nareszcie!

W rajskiej krainie   kab Blue nuns, czyli służebniczki starowiejskie z Chingombe W czary wszechmogące…

Ksiądz Zenon Bonecki z Czyżowic, trafił do Chingombe po rocznym przygotowaniu w warszawskim Centrum Formacji Misyjnej. – Misja to dla mnie ciągłe uczenie się ludzi, wchodzenie w ich kulturę – mówi skromnie. Misyjne kroki stawia z zapałem, pielgrzymując po kamienistych drogach wraz z parafianami. W buszu powstaje sanktuarium maryjne na… ściętym, szerokim na pięć metrów, kopcu termitów.

– Sanktuarium to pomysł ludzi. A pielgrzymki rozpoczął Piotr – mówi Zenek. - W tym roku szli przeprosić Boga za grzechy spowodowane alkoholem. Wyruszyło 7 kobiet, nawet z małymi dziećmi, i 14 mężczyzn. Niektórzy boso. W sześć dni musieliśmy pokonać ponad 200 km, przez góry i busz.

Ks. Marcel Prawica, proboszcz, z diecezji sandomierskiej, w Chingombe siedzi od 1976 roku.

Widzi jak alkohol wyniszcza ludzi, fizycznie i moralnie  - Pędzą samogony - kaczasu. A to trucizna. Potem pokładają się w trawie, cierpią rodziny,  rozprzestrzenia się AIDS, zapijają się na śmierć. Ale według nich nie ma naturalnych przyczyn śmierci. Bo wierzą w czary. Mówię im: wyznajecie wiarę w Boga Ojca Wszechmogącego, a żyjecie jakbyście wierzyli „w czary wszechmogące”.

W rajskiej krainie   kab Ks. Zenek Bonecki z parafianami pielgrzymuje po górskich drogach - Ale jest i wielu, których wiara zachwyca – zaznacza Piotr. - Można się od nich uczyć większej odpowiedzialności za kościół, niż to jest w polskim kościele, gdzie świeccy mają bardziej marginalną rolę. Tu muszą wiele rzeczy robić sami, decydują o sprawach swoich kościołów na co dzień i sami dbają o przekazywanie wiary młodemu pokoleniu.

Idziemy na cmentarz. Nie ma tu grobów. Tylko blaszane talerze i kubki leżące pośród trawy świadczą, że znajdujemy się na miejscu pochówku. – To znak że zmarły nie będzie już korzystał z pokarmu ziemskiego – tłumaczy Piotr. – Ludzie po pogrzebie nie przychodzą już na cmentarz. Boją się tych miejsc. Próbujemy zmienić tą mentalność, np. przy okazji Dnia Wszystkich Świętych.

W rajskiej krainie   kab Ks. Marcel Prawica i ks. Piotr Kołcz

Ich Chingombe

Chingombe, zawsze zielone, feruje intensywnością barw, nawadniane rzeką Chingombe. Otacza je pasmo gór Muczinga ciągnących się na szerokości 500 km w północno wschodniej części kraju. – Nasza rajska dolina – uśmiecha się Piotr.

Pierwszymi misjonarzami byli tu polscy jezuici, którzy w 1914 wykupili tereny od brytyjskiego eksploratora Harrisona Clarka (wprowadził m.in. telegraf w Zambii) za bajeczną wówczas sumę 732 funtów. Pieniądze na ten cel ofiarowała Maria Teresa Ledóchowska. Choć sama nigdy w Afryce nie była, jej zaangażowanie w sprawy misji zjednały jej miano „Matki Afryki”. Zgodnie z życzeniem przyszłej błogosławionej na terenie misji powstał kościół pw. Matki Bożej Bolesnej. Świątynię ukończono w latach 30-tych XX w. Jezuici opuścili misję w latach siedemdziesiątych. Ich miejsce zajęli misjonarze fideidoniści.

W rajskiej krainie   kab Zgodnie z życzeniem Marii Teresy Ledóchowskiej na terenie misji powstał kościół pw. Matki Bożej Bolesnej Marcel, misyjny weteran, wspomina wspólny czas z abp Adamem Kozłowieckim, pierwszym arcybiskupem Lusaki (od 1959 r. do 1969 r.). Abp Kozłowiecki na stałe wpisał się w historię  kraju, a za zaangażowanie w proces odzyskania niepodległości (24 października 1964, gdy dotychczasowa Rodezja Północna została przemianowana na Zambię) został  uhonorowany zambijskim Orderem Wolności. W 1998 roku Jan Paweł II mianował go kardynałem.

– Arcybiskup dołączył do mnie już na emeryturze, miesiąc po moim przybyciu na misję. Pracowaliśmy razem 13 lat. Był bardzo przywiązany do Chingombe – opowiada. proboszcz. Listy kardynała wydano w Polsce w publikacji Moja Afryka. Moje Chingombe. Ostatnie lata, przed przybyciem Piotra i Zenona, Marcel prowadził parafię sam. – Teraz mogę umierać spokojnie. Mam dwóch młodych do zaprzęgu – śmieje się zerkając porozumiewawczo na Piotra i Zenka.

W kolejnych dniach Tygodnia Misyjnego relacje misjonarzy i wolontariuszy z Chingombe.

Kontakt z misjonarzami na: http://www.chingombe.com/