"Zastrzyk adrenaliny" dla dżihadystów

PAP |

publikacja 29.09.2021 23:45

Generałowie Mark Milley i Frank McKenzie ocenili w środę, że sposób zakończenia wojny w Afganistanie przez USA był "strategiczną porażką", która wzmocni organizacje dżihadystyczne. Jednocześnie wojskowi przyznali, że pozostawienie tam sił USA mogło doprowadzić do dodatkowych strat.

"Zastrzyk adrenaliny" dla dżihadystów U.S Embassy Kabul Afghanistan / CC 2.0

"Talibowie siedzący w Kabulu znacząco ośmielili globalny ruch dżihadystyczny (...). To zastrzyk adrenaliny w ich ramiona. Ich dziadkowie pokonali Związek Sowiecki w Afganistanie wiele lat temu (...), a teraz ich własne struktury ogłaszają to jako wielkie zwycięstwo" - powiedział generał Milley występując przed komisją ds. sił zbrojnych Izby Reprezentantów.

Pytany o skutki wycofania się USA dla przeciwników Ameryki, jak Rosji i Chin, najwyższy rangą amerykański dowódca stwierdził, że Moskwa "jest mocno zaniepokojona" zagrożeniem, jakie terroryści mogą stanowić w jej sąsiedztwie. Dodał, że podobne obawy może mieć ChRL, biorąc pod uwagę sytuację w jej zachodnich prowincjach.

Milley powtórzył swoją ocenę z wtorkowego wysłuchania w Senacie, że wojna w Afganistanie zakończyła się "strategiczną porażką" USA. Dodał, że choć Stany Zjednoczone są dziś bezpieczniejsze, niż 20 lat temu, rządzony przez talibów kraj stwarza warunki do odrodzenia się Al-Kaidy i Państwa Islamskiego. W jego ocenie może dojść do tego w ciągu 6-36 miesięcy.

Zarówno Milley, jak i szef Dowództwa Centralnego (CENTCOM) generał Frank McKenzie - dowódca odpowiedzialny za operacje sił zbrojnych na Bliskim Wschodzie i w Afganistanie - stwierdzili, że opowiadali się za utrzymaniem w tym kraju liczącego 2,5 tys. żołnierzy kontyngentu. W ich opinii to by wystarczyło, by zapobiec upadkowi afgańskiej armii, która - jak stwierdził Milley - była w zbyt wielkim stopniu uzależniona od amerykańskiego wsparcia.

Milley jednocześnie przyznał, że w przypadku pozostawienia kontyngentu, amerykańscy żołnierze ponownie staliby się celem ataków ze strony talibów i byliby narażeni na większe straty. Generał przyznał również, że nie wie, czy dałoby to ostatecznie lepszy skutek.

"Prowadzenie wojny w nieskończoność" odradzał prezydentowi Joe Bidenowi szef Pentagonu Lloyd Austin, który w przeszłości jako generał również odpowiadał za Afganistan. Austin stwierdził, że pozostawienie małego kontyngentu nie wchodzi w grę, bo w obliczu wznowionych ataków talibów USA byłyby ponownie zmuszone zwiększyć liczbę żołnierzy.

Decyzji Bidena bronił też szef komisji ds. sił zbrojnych, Demokrata Adam Smith, który stwierdził, że utrzymanie stabilnego status quo w Afganistanie z zaledwie 2,5 tys. żołnierzy "nie było realną opcją".

Obaj wojskowi, podobnie jak występujący u ich boku szef Pentagonu, wskazali, że jednym z najważniejszych czynników, który podkopał morale afgańskiej armii i rządu była zawarta w Dausze przez poprzednią administrację USA umowa z talibami, wyznaczająca termin wyjścia wojsk z kraju na 1 maja 2020 roku. Milley dodał przy tym, że w listopadzie 2020 roku otrzymał - bez uprzedniej zapowiedzi - pisemny, dwuzdaniowy rozkaz podpisany przez ówczesnego prezydenta Donalda Trumpa, nakazujący wycofanie wszystkich wojsk z Afganistanu oraz Somalii do 15 stycznia 2021 roku. Ostatecznie po konsultacjach z przedstawicielami Białego Domu został on wycofany.

Austin zeznał, że administracja Trumpa nie przekazała nowej ekipie żadnych planów dotyczących wyjścia ani ewakuacji z Kabulu. Mimo to wojskowi przygotowali z wyprzedzeniem plany ewakuacji i - jak stwierdził generał McKenzie - dzięki tym przygotowaniom w krótkim czasie udało się zabezpieczyć lotnisko w Kabulu i przeprowadzić bezprecedensową ewakuację.

Generał Milley ocenił, że wojna nie została przegrana w ciągu "ostatnich 20 dni, ani 20 miesięcy", tylko w wyniku długiej serii błędnych decyzji podczas całych 20 lat amerykańskiego zaangażowania w Afganistanie.

McKenzie tłumaczył się przed kongresmenami z ataku za pomocą drona w Kabulu, w którym zginęło 10 niewinnych osób, w tym siedmioro dzieci. Pentagon początkowo twierdził, że zabito wówczas terrorystę IS-Ch zamierzającego przeprowadzić atak na lotnisko w Kabulu. Generał wziął na siebie odpowiedzialność za omyłkowy atak i dodał, że nikt nie wywierał na niego presji. Jak tłumaczył, decyzję podjął w oparciu o dane wywiadowcze.

"Choć w wielu przypadkach nasze informacje były prawidłowe i umożliwiły udaremnienie zamachów IS-Ch, w tej sytuacji były błędne - tragicznie błędne" - powiedział generał McKenzie.

Z Waszyngtonu Oskar Górzyński (PAP)