Jeevodaya - świt życia trędowatych

Beata Zajączkowska

publikacja 29.01.2011 23:00

„Nie patrz na okaleczone ręce i twarze, spójrz w oczy, w nich nie ma trądu”. Te słowa towarzyszyły mi w drodze do Indii, kraju w którym mieszka 70 proc. wszystkich trędowatych na świecie.

Jeevodaya - świt życia trędowatych Beata Zajączkowska Trąd jest zarazem przeznaczeniem-karmą, którą trzeba przyjąć i od której nie ma ucieczki.

Mało kto wie, że w Indiach pionierami rehabilitacji trędowatych byli Polacy. Werbista, o. Marian Żelazek, otworzył ośrodek w Puri w stanie Orisa. Drugi w stanie Ćhattisgarh powstał dzięki staraniom, pallotyna, ks. Adama Wiśniewskiego. Mimo, że ich założyciele już nie żyją centra działają nadal. Doktor Helena Pyz, misjonarka z Instytutu Prymasa Wyszyńskiego prowadzi Ośrodek Jeevodaya, który odwiedziłam.  Jego nazwa w sanskrycie znaczy „Świt życia” i tak jest naprawdę dla wielu ludzi, których choroba zepchnęła na margines społeczeństwa.

40 lat temu było tu szczere pole. Nie rosły nawet drzewa w cieniu których chronimy się teraz przed skwarem lejącym się z nieba. Ks. Wiśniewski ustawił trzy wojskowe namioty: dla dziewcząt, chłopców i na kaplicę. Wreszcie realizowało się jego pragnienie służby trędowatym zrodzone przed laty w czasie lektury książki o życiu św. Damiana de Veustera, Apostoła Trędowatych na wyspie Molokai. Był grudzień 1969 r. Misjonarz i lekarz w jednej osobie w ciągu dnia jeździł po okolicy i często z ulicy zbierał trędowatych, karmił ich, dawał dach nad głową i opatrywał rany, a wieczorami siadał i przy świeczce pisał listy do przyjaciół na całym świecie z prośbą o pomoc materialną. I tak przynajmniej tysiąc rocznie. Zresztą na dom żebrał już od wielu lat. Ośrodek powstał głównie dzięki składkom Polaków na wychodźstwie, którzy w ten sposób uczcili Sacrum Poloniae Millenium.

 „Jeevodaya ma być domem dzieci trędowatych, a nie domem do którego przyjmuje się dzieci trędowate. To ich dom” – powtarzał często ks. Wiśniewski. Ośrodek namiotowy powoli przekształcił się w prawdziwe miasteczko trędowatych. Obok murowanej sypialni i szkoły powstały warsztaty: krawiecki, tkacki i mechaniczny, a także szewski w którym robiono specjalne obuwie szczególnie ważne dla ludzi ze stopami okaleczonymi trądem. Dziś tętniący życiem ośrodek ma ambulatorium, szpitalik, szkołę z internatem (którą ze względu na napływ uczniów trzeba powiększyć) i kościół. Mogło być jednak inaczej. Kiedy ks. Adam chorował na nowotwór i było wiadomo, że wkrótce umrze okazało się, że nie ma kto przejąć jego schedy. Indie wydawały się zbyt odległe, a trąd odstraszał. Wówczas o Jeevodaya usłyszała doktor Pyz. O pracy wśród chorych na trąd wcześniej nie myślała, ale „zapotrzebowanie na lekarza” odczytała jako wezwanie dla siebie. I tak już ponad 20 lat.

Przed ambulatorium siedzi ponad 100 osób. Czekają na wizytą. Przychodzą dosłownie z wszystkim. Przyciąga „biały lekarz”, co oznacza solidność badania i wydawane za darmo lekarstwa. Przyjeżdżający na praktyki studenci medycyny z Polski spotykają się tu z chorobami o których czytali tylko w podręcznikach. Nie chodzi bynajmniej tylko o trąd. Powszechne są różne odmiany gruźlicy, bronchit czy wielorakie choroby skóry. Mężczyzna w średnim wieku narzeka na ból w klatce piersiowej. Doktor Helena patrzy jednak z niepokojem na jego skórę. Widoczne są na niej jaśniejsze plamki. Wie, co to może oznaczać, woła jednak swych pomocników jakby chcąc się upewnić. Potwierdzają diagnozę. Trąd. Co roku polska lekarka wykrywa ponad 150 nowych przypadków tej choroby, gdy zaczynała było ich cztery raz więcej. Dobrze kiedy dzieje się to na początku choroby, gorzej kiedy przychodzą ludzie już okaleczeni. Wbrew obiegowej opinii trąd nie jest chorobą śmiertelną i można go całkowicie wyleczyć jeśli jest wcześnie zdiagnozowany, jednak mentalność sprawia, że ludzie wiedząc iż trąd oznacza dla nich wykluczenie społeczne ukrywają chorobę i przychodzą po pomoc za późno. A coś co okalecza ciało jest w społeczności indyjskiej stygmatem na całe życie. Mężczyzna idzie do laboratorium gdzie pobierany jest wymazskóry, by potwierdzić diagnozę. Lekarka prosi, by brał systematycznie leki. Obiecuje, ale czy to zrobi?

Jeetram pracuje jako pielęgniarz. Kiedy patrzę jak okaleczonymi dłońmi zręcznie bandażuje rany jestem pełna podziwu. „Byli trędowaci są najlepszymi pomocnikami, oni nie boją się dotknąć chorych” – mówi z uśmiechem dr Helena. Jeetram to jej małe zwycięstwo na polu rehabilitacji. Kiedy przyszedł do ośrodka wstydził się, swoich zdeformowanychpalców. „Musiałam się wiele napracować, by zechciał wyciągnąć z kieszeni ręce” – dodaje lekarka. Hinduski lekarz nie dotknie chorego na trąd. Nawet nie tyle dlatego, że sam się boi, ale ponieważ inni pacjenci do niego nie przyjdą, gdy dowiedzą się, że leczy trędowatych. Zdiagnozowanie trądu to dopiero pierwszy krok ku zwycięstwu. Ludzi wciąż trudno przekonać do tego, by systematycznie zażywali leki. W przypadku otwartych ran ważne jest też ich codzienne czyszczenie i zmiana opatrunku. Zaniedbania prowadzą do nieodwracalnych zniekształceń.

Rehabilitacja w Jeevodaya ma wiele twarzy. Nie wystarczy tylko wyleczyć choroby, trzeba pomóc zdobyć wykształcenie, a potem pracę. Stąd stojąca na wysokim poziomie szkoła  podstawowa i średnia. Obecnie uczą się w niej nie tylko dzieci z rodzin trędowatych ale nawet ze zdrowych, które mieszkają w okolicy. To maleńki znak dokonującej się integracji. Wykształcenie to przepustka do lepszego życia. Dzieci z rodzin trędowatych nawet jeśli same są zdrowe to i tak są naznaczone trądem. W normalnych szkołach nie usiądzie obok nich w ławce żadne zdrowe dziecko, żyją ze swymi rodzicami na ulicy czy w koloniach dla trędowatych , zbierają odpadki ze śmietników, uczą się żebrać, kraść… „Trąd we współczesnym świecie nie jest problemem medycznym, ale społecznym” –  podkreśla doktor Helena. Matka Teresa mawiała: „Największą chorobą naszych czasów nie jest rak, czy trąd, ale obojętność”. Dzięki ofiarności wielu Polaków wyrażającej się m.in. poprzez Adopcję Serca w Jeevodaya może się uczyć aktualnie ponad 500 dzieci, a ponad 40 absolwentów szkoły studiuje na wyższych uczelniach.

Ośrodek jest katolicki, ale zdecydowaną większość uczniów i pracowników stanowią wyznawcy hinduizmu. Codzienna Msza św. i różaniec gromadzą na modlitwie w kościele p.w. bł. Marii Teresy Ledóchowskiej ludzi różnych religii: katolików, protestantów, hinduistów i muzułmanów. Ten swoisty klimat międzyreligijny tworzy się z potrzeby serca, nikt nikogo do niczego nie zmusza, czy co więcej chrzci na siłę.  Faktem jest jednak, że nawrócenia się zdarzają.

Mamta pochodzi z hinduistycznej rodziny. Jest chora na trąd. Do Jeevodaya trafiła z wioski w buszu, gdzie zamiast leczyć, ukrywano ją przed wścibskimi sąsiadami. Ma okaleczone ręce i stopy. Przed rokiem poprosiła o chrzest. Pochodzi z najniższej kasty. Kastowość to kolejne oblicze Indii. Decyduje o życiu milionów ludzi, rodzi podziały, a zarazem utrwala obowiązujący od wieków porządek społeczny. Mamta mówi, że Chrystus sprawił, że już się nie boi, wie, że nie jest już sama. Dodaje, że w Jeevodaya znalazła prawdziwą rodzinę, jakiej nigdy wcześniej nie miała.

Z trędowatymi przeżywam Wielki Tydzień. W Wielki Czwartek kościół jest wypełniony po brzegi. Wszyscy siadają na ziemi, po jednej stronie kobiety, po drugiej mężczyźni. Kapłan zaczyna obmywać nogi 12 mężczyznom. Woda płynie po zniekształconych stopach trędowatych, które ks. Abraham Thylammanal po kolei całuje. Następnego dnia wyruszamy na Drogę Krzyżową. Mimo 50-stopniowego skwaru rozpoczyna się w godzinie konania Jezusa. Biały krzyż, bo biel symbolizuje żałobę, w okaleczonych trądem dłoniach. A za nim katolicy, protestanci, hinduiści i muzułmanie. Wielu tych cierpiących i odrzuconych ludzi utożsamia się z cierpieniami Chrystusa. Podczas Wigilii Paschalnej chrzest, Pierwszą Komunię i bierzmowanie przyjmuje muzułmanka Pravin Maria, a sakrament dojrzałości chrześcijańskiej córka trędowatego – Aruna Roshni, która postanowiła zostać franciszkanką. Wcześniej felczer Lalaram – protestant – ochrzcił swoje dzieci w Kościele katolickim, a sam wraz z żoną złożył wyznanie wiary.

Uczniowie wyjeżdżający na wakacje czy do rodziny przychodzą do doktor Heleny się pożegnać, w hinduskim geście składają ręce jak do modlitwy i chylą przed nią czoło, a ona robi im krzyżyk. Widząc me zdumione spojrzenie mówi: „Wiedzą do kogo przychodzą. Daję im to, co mam najlepszego”. Co wieczór taki sam znak krzyża robi na czole dziewczynki, którą przed 14 laty uratowała przed śmiercią głodową. Patru jest hinduistką. Na szyi nosi krzyżyk, który dostała od swej przyjaciółki, też hinduistki. O tym jaką religię wybrać zadecyduje jak dorośnie.

 

Więcej informacji dla osób które pragną wesprzeć działalność ośrodka Jeevodaya na: www.jeevodaya.org

 

TAGI: