Polityka biblijna czy nacjonalizm?

Jacek Dziedzina

GN 47/2022 |

publikacja 24.11.2022 00:00

W Izraelu religia unosi się nad polityką w sposób naturalny. Po raz pierwszy jednak obie te sfery stworzą ścisłą koalicję. Taki jest efekt ostatnich wyborów do Knesetu.

Wybory, które odbyły się 1 listopada, wygrał Likud Benjamina Netanjahu. ABIR SULTAN /EPA/pap Wybory, które odbyły się 1 listopada, wygrał Likud Benjamina Netanjahu.

Pisanie o Izraelu wyłącznie w kategoriach politycznych, bez odniesienia do religii, to – nie przymierzając – trochę jak uprawianie jogi bez nawiązywania do hinduizmu. Oczywiście można, da się. Tyle że tak jak Hindus patrzy z politowaniem na zachodnią modę na jogę sprowadzoną wyłącznie do ćwiczeń oddechowych czy gimnastycznych, tak i przeciętny Izraelczyk, również niewierzący, z ironicznym uśmiechem słucha mądrych analiz, których autorzy próbują bez judaizmu zrozumieć Państwo Izrael.

Nie będzie to zatem zwykła analiza po wyborach do Knesetu. Ponieważ do władzy – wraz z powracającym triumfalnie Benjaminem Netanjahu – doszły ugrupowania łączące radykalny syjonizm z silnymi przekonaniami religijnymi (co nie jest w Izraelu regułą), spróbujmy spojrzeć na powyborczą mapę Izraela nie tylko w kluczu politycznym. Nawet jeśli tutaj wszystko, również religia, jest polityką. A polityka – religią.

„Ultrasi” – czyli kto?

Zacznijmy jednak od powyborczych faktów. Oto bowiem po czterech latach, w których aż pięć razy odbyły się wybory parlamentarne, Izrael ma wreszcie szansę na w miarę stabilną większość w Knesecie i tym samym stworzenie rządu na dłużej niż znowu na parę tygodni czy miesięcy. Utrzymujący się od czterech lat powyborczy pat po każdych kolejnych wyborach wymuszał tworzenie rządów, które z definicji nie miały szans na przetrwanie. Teraz nowa koalicja ma 64 miejsca, co w 120-obowym Knesecie jest wyjątkowo silną większością. Również wysoka frekwencja wyborcza – ponad 70 procent uprawnionych – daje nowemu rządowi silną legitymację. Rządowi, który ponownie stworzy odsunięty na rok Benjamin Netanjahu. Teraz jego partia Likud zdobyła 32 mandaty. To za mało, by rządzić, ale wraz z koalicjantami z partii prawicowych – Sefardyjska Partia Strażników Tory (Szas), Zjednoczony Judaizm Tory oraz Religijny Syjonizm i Żydowska Siła – cały blok uzyskuje w sumie 64 miejsca.

O ile o Netanjahu pisaliśmy wielokrotnie, o tyle o nowych koalicjantach w Polsce nie wie się praktycznie nic. Powtarzana jest tylko medialna zbitka pojęciowa: „ultranacjonaliści”, „radykalni syjoniści”, „skrajna prawica religijna i nacjonalistyczna”. Te hasła jednak – choć nie zawsze zupełnie nietrafione – nie oddają istoty tego, co reprezentują. I tego, czym jeszcze bardziej stanie się Izrael pod ich rządami. Wprawdzie w chwili pisania tego tekstu rozmowy koalicyjne jeszcze trwały, nie było więc ostatecznie wiadomo, czy na pewno wszystkie wymienione partie wejdą do rządu, jednak z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że po raz pierwszy w historii współczesnego Izraela państwem rządzi koalicja, która łączy w sobie najbardziej radykalne postulaty narodowe z religijnymi. I dla których kwestie te są praktycznie nierozłączne.

Syjonizm bez Biblii?

Nieraz już pisaliśmy o twórcach współczesnego Izraela, syjonistach, z których większość nie była wierzącymi Żydami. W tym miejscu jednak dodajmy: zarazem właśnie ci ludzie nie mieli wątpliwości, że to Biblia i obietnice dane Abrahamowi – traktowane być może przez nich jako legenda, a nie słowo Boga – są punktem odniesienia i jedynym „aktem własności”, na jaki mogą się powoływać, lobbując w kwestii zgody świata na utworzenie państwa żydowskiego. Warto przywołać m.in. słowa Aarona Dawida Gordona, Żyda i syjonisty rosyjskiego pochodzenia, który, choć zaprzeczał temu, że Tora pochodzi od Boga, to zarazem powoływał się na nią, by uzasadnić osiedlanie się Żydów z całego świata na terenie tzw. Palestyny. „My w tym kraju stworzyliśmy powiedzenie [sic! – J.Dz.] „człowiek został stworzony na obraz Boga” i to stwierdzenie stało się częścią życia całej ludzkości. Za pomocą tego zdania został stworzony cały wszechświat. W ten sposób zdobyliśmy prawo do tej ziemi, prawo, które nigdy nie będzie anulowane, tak długo, jak długo nie będzie anulowana Biblia i wszystko, co z niej wynika”.

Najtrudniejsze w tym wszystkim jest to, że największymi przeciwnikami takiego podejścia są… najbardziej ortodoksyjni Żydzi, noszący przecież Torę dosłownie przed oczami. W Polsce przed laty ukazała się ciekawa książka „W imię Tory. Żydzi przeciwko syjonizmowi” prof. Jakowa Rabkina z Montrealu, znawcy syjonizmu świeckiego i religijnego. Książka jest ciekawym studium historii oporu przeciwko „nieubłaganemu i wszechogarniającemu” zagrożeniu syjonizmem, jak twierdzą jego żydowscy przeciwnicy. Wśród krytyków syjonizmu, których przywołuje autor książki, są nie tylko Żydzi ortodoksyjni. Rabkin pisze również o pozostałych przeciwnikach syjonizmu, którzy opierają swój sprzeciw na argumentach wypływających, ich zdaniem, z judaizmu: to nie tylko chasydzi, charedim, ale też Żydzi reformowani i konserwatywni, Żydzi zarówno z Izraela, jak i z diaspory.

Prawica skręca w prawo

Na tym tle partie, które obecnie tworzą większość w Knesecie, wyróżniają się mocno, bo łączy je zarówno wierność ideom syjonistycznym, jak i przywiązanie do ortodoksyjnego judaizmu. Nawet jeśli mocno prawicowy Netanjahu był dotąd uznawany raczej za centrystę, to z koalicjantami z nurtów syjonizmu religijnego z pewnością stworzy rząd jeszcze mocniej podkreślający żydowski charakter Państwa Izrael – w znaczeniu narodowym i religijnym. Trochę obawiają się tego arabscy obywatele Izraela (to ok. 20 proc. ludności izraelskiej), ale najbardziej – palestyńscy mieszkańcy tzw. terytoriów okupowanych przez Izrael, zwłaszcza Zachodniego Brzegu Jordanu. Oczywiście strona izraelska, niezależnie od rządów, zawsze miała powody, by obawiać się raczej ataków ze strony palestyńskich terrorystów z Hamasu, rezydujących w Strefie Gazy. I rację ma izraelska prawica, gdy pokazuje dowody na to, że nawet otwartość izraelskiej lewicy na stworzenie państwa palestyńskiego spotykała się z odrzuceniem przez zainteresowanych – dla nich sam fakt istnienia Państwa Izrael jest nie do zaakceptowania. Nowa koalicja najpewniej nie będzie miała już żadnych skrupułów, by jeszcze mocniej niż za „poprzedniego Netanjahu” realizować budowę państwa żydowskiego, z formalną aneksją terenów Judei i Samarii. Czy Żydzi mają do tego wszystkiego prawo ze względu na Biblię i obietnicę, jaką Bóg złożył Abrahamowi? Religijni syjoniści żydowscy, którzy obejmują teraz władzę, nie mają wątpliwości, że tak właśnie jest. Nie zgadzają się z nimi ich żydowscy współbracia w wierze odrzucający syjonizm. Mają za to wsparcie wśród religijnych syjonistów chrześcijańskich – głównie w środowiskach amerykańskich wspólnot ewangelikalnych, ale też częściowo w coraz liczniejszych środowiskach reprezentujących bardziej umiarkowany syjonizm katolicki. Umiarkowany, czyli próbujący dobrze rozeznać to, czym właściwie jest fenomen współczesnego Państwa Izrael, którego nie da się zrozumieć bez Biblii, niezależnie od wewnątrzizraleskich podziałów.

Obietnice bez ziemi?

W Kościele katolickim co najmniej od Soboru Watykańskiego II można dostrzec pewną ewolucję w rozstrzyganiu tego dylematu: czy Izrael można traktować albo wyłącznie w kategoriach politycznych, albo tylko w kategoriach duchowych, teologicznych. Rozdzielenie tych sfer wydaje się najbezpieczniejsze: z jednej strony Stolica Apostolska jako państwo uznaje Państwo ­Izrael i utrzymuje z nim stosunki dyplomatyczne; z drugiej – Kościół katolicki jednoznacznie uznaje w swoim oficjalnym nauczaniu nierozerwalną więź z narodem żydowskim jako z narodem wybranym. Problem pojawia się w momencie, gdy teologiczne rozumienie Izraela jako narodu wybranego łączy się z politycznym rozumieniem Państwa Izrael i prawem do określonego terytorium. Profesor Gavin D’Costa, teolog z uniwersytetu w Bristolu, doradca Konferencji Episkopatu Anglii i Walii oraz Papieskiej Rady ds. Dialogu Międzyreligijnego, w książce „Katolicka doktryna dotycząca Żydów po Soborze Watykańskim II” (wydana w oryginale przez Oxford University Press) pisze, że syjonizm katolicki „postrzega założenie Izraela w 1948 roku jako część biblijnej obietnicy ziemi dla wybranego ludu Bożego, a także zgromadzenie tego ludu jako znak wierności Boga złożonym obietnicom. Jednak maksymalistyczne przekonania niektórych wyraźnych form protestanckiego syjonizmu, takie jak przewidywanie czasów ostatecznych oraz wykorzystanie Żydów i Izraela jako instrumentów służących realizacji tej wizji, są odrzucane w koncepcji katolickiej”. Ta wersja syjonizmu nie popiera z automatu wszelkich działań politycznych władz w Izraelu. I słusznie, bo zwłaszcza nowa skrajnie prawicowa koalicja będzie zapewne prowadzić działania wobec Palestyńczyków, które wzbudzą naturalny sprzeciw. Nie ma też wątpliwości, że dostrzeganie duchowego wymiaru trwania Państwa Izrael nie musi oznaczać zgody na wszystko, co izraelskie władze robią w polityce międzynarodowej – w tym w relacjach z Polską. Ale z drugiej strony odrzucenie perspektywy biblijnej w postrzeganiu politycznego organizmu, jakim jest Państwo Izrael, w praktyce oznacza zakwestionowanie jego prawa do istnienia. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.