Matusia, która uratowała świat

Tomasz Gołąb

publikacja 02.12.2022 09:08

Gdyby chcieć pokazać wszystkie świadectwa ratowania dzieci żydowskich, film Macieja Fijałkowskiego o m. Getter, Franciszkance Rodziny Maryi musiałby trwać nie 50 minut, a 50 godzin.

Matusia, która uratowała świat Tomasz Gołąb/ Foto Gość Film "Matusia" pokaże w grudniu Telewizja Polska.

Kościół św. Antoniego przy ul. Senatorskiej w Warszawie. Młoda, piękna dziewczyna klęka do spowiedzi, ale prosi jedynie o radę. "Pójdziesz do Rodziny Maryi, bo trzeba teraz ratować biedne dzieci i pracować w kraju" - słyszy, a słowa z konfesjonału utwierdzą ją w tym, co później będzie robiła całe życie. Gdy w Niedzielę Palmową 10 kwietnia 1887 r. wstąpiła do zgromadzenia przy ul. Żelaznej 97, Matylda Getter, córka Karola, rzeźnika i Matyldy z Niemyskich dobrze wiedziała, co robi. I  świetnie znała zakon założony przez św. abp. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, bo przez cztery lata kształciła się u nich na pensji. Choć samo zgromadzenie musiało, z powodu carskich represji, działać potajemnie. Założyciel chciał, by siostry niosły pomoc najbiedniejszym, zwłaszcza sierotom. Wychowana przy ul. Krochmalnej, w dzielnicy niewyobrażalnej żydowskiej biedoty, sama posiadająca dziewiątkę rodzeństwa, młoda warszawianka była szczególnie wyczulona na krzywdę najmłodszych.

Od pierwszej sceny "Matusia" wciąga widza w orbitę dobra, które rozlewało się obficie przez ręce m. Matyldy Getter pośród oceanu zła. Najpierw zniewolenie carskie, wojna, chwila oddechu przed II wojną światową, która pozwala tytułowej Matusi pokazać swoje wszystkie talenty organizatorskie - w końcu doprowadziła wówczas do powstania aż 22 sierocińców, nie tylko wokół Warszawy, a współcześni dostrzegali jej zmysł godny ministra finansów albo wytrawnego rabina. Wreszcie wojna i niełatwe lata powojenne. Niemal cały ten czas m. Getter pracować musiała albo w głębokiej konspiracji albo zmagając się z władzą i trudnościami. Wszystko jednak cierpiała w imię słów Chrystusa, wpisanych przez założyciela sióstr rodziny Maryi w ustawy zgromadzenia: "Kto by przyjął jedno takie dzieciątko, w imię moje, Mnie przyjmuje".

Film w reżyserii Macieja Fijałkowskiego to fabularyzowany dokument o heroicznej zakonnicy, która uratowała co najmniej 300 dzieci żydowskich w czasie II wojny światowej, organizując w Warszawie i okolicach niezwykłą sieć pomocy. Złożony z kilkunastu aktorskich scen, przeplecionych świadectwami ocalonych, świadków, sióstr zakonnych oraz historyków i badaczy życia m. Getter opowiada historię jednej z najodważniejszych osób w okupowanej stolicy.

- Kręcąc ten film, mieliśmy poczucie, że to będzie opowieść o niemal świętej - mówił podczas premiery, 1 grudnia Maciej Fijałkowski.

Czarno-białe obrazy z warszawskiego getta przyprawiają o ciarki, ale opowieści narratora i świadków pomocy, którą niosła jako przełożona zgromadzenia i warszawskiego domu, wprawiają już w osłupienie. Jak udało się jednej zakonnicy, niemal w centrum niemieckiej dzielnicy, ratować w ten sposób żydowskie dzieci?

- Żeby uratować jedną osobę, musiało być zaangażowanych 20-40 osób. Każda z tych pomocy mogła nawet dwa lata, ale gdyby łańcuch pomocy został przerwany, życie ratowanych i ratujących skończyłoby się w sekundę. Może ten fenomen konspirowania zawdzięczamy sześciu pokoleniom insurekcyjnym? - zastanawiał się podczas premierowego pokazu filmu w kinie Atlantic jeden z bohaterów, prof. Jan Żaryn. Dodawał, że nawet pytania mogłyby okazać się niebezpieczne, dlatego siostry nie dokumentowały swojej pomocy. "Czy przyjmie siostra błogosławieństwo Boże?" było jednym z tajemnych haseł, które  oznaczało potrzebę przyjęcia kolejnego dziecka. Matka Getter, mimo zagrożenia śmiercią, zobowiązała się przyjąć każde dziecko wyprowadzone z getta.

Przyjmowała je od chwili niemieckiej decyzji o likwidacji żydowskiej dzielnicy. Mur getta przebiegał kilka metrów od Domu Centralnego Sióstr Rodziny Maryi przy ul. Żelaznej 97. Matusia rozsyłała dzieci do swoich licznych placówek wychowawczych, pomagała w wyrabianiu metryki chrztu. Na filmie pokazane są sceny, gdy dziewczęta przebierane są w czasie rewizji w zakonne habity, dzieci ukrywane są w piwnicach domów albo charakteryzowane, by udawały chore.

- Siostry musiały wymodlić to, bo żadne z tych dzieci nie zginęło, nie zostało odkryte. To tajemnica wiary i Bożej opatrzności. To historia traumy i panowania miłosierdzia w potwornym klimacie zła. Bez Kościoła nie byłoby tego na ziemiach Polski, nie dalibyśmy rady ich ocalić - podkreślał prof. J. Żaryn.

- Dopiero dziś dowiadujemy się wielu szczegółów: przychodzą dzieci i wnuki ocalonych, nie ma tygodnia, żeby ktoś nie szukał swoich korzeni. W dużej mierze udaje się to dzięki naszej archiwistce, s. Antonietcie Frączek. Żałuję, że sama nie dopytywałam starszych sióstr o te historie. Dopiero po ich śmierci dowiadywałam się, że siostra, z którą obierałam ziemniaki to ta sama, która potrafiła wsiąść z dzieckiem o wyraźnych rysach semickich do wagonu nur für Deutsche i z uśmiechem odpowiadać Niemcowi, że doskonale wie, co robi, choć jej życie mogło zakończyć się w tej samej sekundzie - mówi przełożona domu przy ul. Żelaznej, s. Magdalena Abramow-Newerly RM, która daje również świadectwo w filmie. 

"Matusia" powstała dzięki determinacji Instytutu Pamięci Narodowej. Za scenariusz odpowiada Wojciech Kałużyński, autorem zdjęć jest Michał Rytel-Przełomiec. Jednym z opowiadających o m. Matyldzie Getter, która została pośmiertnie odznaczona przez Instytut Yad Vashem medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata, jest także wiceprezes IPN dr Mateusz Szpytma.

- Wiele osób nie chce wracać pamięcią do tamtych czasów. Bywa, że o swojej tajemnicy, o tym, że zostali uratowani w czasie II wojny światowej przez siostrę Getter lub innych Polaków, mówią dopiero na łożu śmierci. Jeszcze długo więc będziemy dowiadywać się, ilu Żydów zostało ocalonych. Trzeba bardzo dużo pracy, by docierać z takimi filmami i prawdą nie tylko do polskich odbiorców, ale zagranicznych - mówił w czasie premiery filmu dr Mateusz Szpytma.

- Po II wojnie światowej naprawdę nie odzyskaliśmy niepodległości jako naród. Nie mając prawdziwie wolnego państwa, nie mogliśmy wydobyć na powierzchnię tego, co polskie społeczeństwo robiło w czasie II okupacji. Komuniści nie byli tym zainteresowani. Pamięć przetrwała dzięki rodzinom, ale także Kościołowi. Pustka została wypełniona przez kłamstwo, które opanowało historiografię światową: byliśmy przez dziesięciolecia traktowani i pomawiani jako naród,  który uczestniczył w Holokauście. To oczywiście kłamstwo. Od momentu, gdy odzyskaliśmy niepodległość, polska historiografia odrabia bardzo ważne straty wizerunkowe. Takie filmy mają szansę przebić się do świadomoci nie tylko Polaków, ale przede wszystkim do opinii publicznej na Zachodzie. byśmy mogli pomóc mu odkryć o nas prawdę, także o naszym chrześcijaństwie - stwierdził prof. Jan Żaryn.