publikacja 12.10.2011 13:23
Na łamach najnowszego numeru tygodnika "Polityka" Roman Frister opisuje tragiczny los ciemnoskórych, etiopskich Żydów, których inni mieszkańcy Izraela spychają do gett i dyskryminują niemal na każdym kroku.
Dziś ciemnoskórzy, etiopscy Żydzi, często traktowani są w Izraelu jak obywatele drugiej kategorii Vadim Lavrusik / CC 2.0
Świat zachodni dowiedział się o nich na przełomie XVIII i XIX wieku, gdy podróżujący po Afryce europejscy badacze natknęli się na dziwny lud, który "zna Stary Testament, spisany w starożytnym języku gyyz, przestrzega sobotniego wypoczynku, święci święto Pesach, spożywa wyłącznie potrawy koszerne i poddaje noworodki ceremonii obrzezania" – pisze dziennikarz "Polityki".
Po II wojnie światowej mało kto w Izraelu myślał o sprowadzeniu Falaszów do kraju. Dopiero gdy Etiopia stała się państwem komunistycznym, postanowiono we współpracy z USA przeprowadzić w latach '80 i '90 dwie akcje: "Mojżesz" i "Salomon". Podczas pierwszej agenci Mosadu i CIA w tajemnicy i w koszmarnych warunkach prowadzili do Izraela przez pustynię tysiące ludzi. Podczas drugiej w 36 godzin przetransportowano – tym razem już samolotami - ostatnie 14 tys. uchodźców.
Dziś etiopscy Żydzi często traktowani są w Izraelu jak obywatele drugiej kategorii. Dzieci lepiej mówią po amharsku niż po hebrajsku, więc mają problemy w szkołach, do których i tak – ze względu na kolor skóry – nie chce się ich przyjmować. Ponadto "ich judaizm stoi pod znakiem zapytania" – twierdzi jeden z rozmówców Fristera.
Więcej na ten temat w najnowszej "Polityce".