Ollamaliztli

Piotr Drzyzga

publikacja 23.09.2013 06:40

Taki rodzaj gry w piłkę królował przed wiekami w prekolumbijskiej Mezoameryce. Przypisywano jej rolę rytualną i polityczną.

Meksyk Bobak Ha'Eri / CC 2.5 Meksyk
Boisko do gry w Ollamaliztli w Monte Alban w stanie Oaxaca

Zanim jednak przejdziemy do objaśniania jej znaczenia, zajrzyjmy do mitologii.

W pięknie zilustrowanych przez Michaela Fiodorova „Mitach i legendach z całego świata”, które w 2001 roku wydał Świat Książki, przeczytać możemy mit Majów „Bliźniacy, gracze w piłkę”. Jego bohaterami są dwaj bracia Hunahpu i Xbalanque. Byli to synowie Ixquic – kobiety, której udało się uciec z krainy umarłych.

Chłopcy byli zafascynowani ollamaliztli, ale matka nie chciała, by w nią grali. Opowiedziała im więc historię ich ojca Huna i jego brata bliźniaka Vocuba.

Vocub i Hun także uwielbiali ollamaliztli. Byli tak świetnymi graczami, że któregoś dnia Panowie Śmierci zaproponowali, by zagrali przeciw nim. Cztery sowy zawiodły ich do podziemnego świata Xibalba i tam zostali poddani pierwszej próbie.

Wprowadzono ich do wielkiej sali, w której znajdowało się mnóstwo postaci. Vocub i Hun skłonili się przed dwoma pierwszymi osobami, ale po chwili okazało się, że są to tylko posągi. Ba, nieruchomymi posągami była większość postaci w sali, za którymi ukryli się prawdziwi Panowie Śmierci. Wyśmiali oni Vocuba i Huna, że tak łatwo dali się nabrać.

Niezadowoleni z takiego obrotu sprawy bohaterowie chcieli, by mecz wreszcie się zaczął. Panowie Śmierci wyprowadzili ich więc na tlachco (rytualne boisko) i zaproponowali, by Vocub i Hun spoczęli na kamiennej ławie. Nie podejrzewający niczego gracze usiedli, po czym zerwali się na równe nogi, podskakując, lamentując i zawodząc z bólu. Był to kolejny żart Panów Śmierci, którzy rozgrzali ławę i doprowadzili do oparzeń, nie pozwalających na rozegranie meczu. Gwizdy i szyderstwa zgromadzonych widzów nic nie dały. Mecz miał zostać rozegrany dopiero następnego dnia. 

Vocubowi i Hunowi przyszło więc spędzić noc w Xibalba. Panowie Śmierci wręczyli im dwie zapalone świece i zagrozili, że jeśli zgasną, stracą życie. Był to kolejny podstęp – świece wykonano ze zwyczajnej trzciny, więc szybko się wypaliły, a bohaterowie zostali straceni…

Hunahpu i Xbalanque wysłuchali opowiedzianej przez matkę historii, ale nie zniechęcili się do uprawiania ollamaliztli. Więcej, po czasie doszli do takiej perfekcji, że stali się najlepszymi graczami na świecie. Pewnego dnia więc i przed nimi pojawiły się cztery sowy i ludzkimi głosami wyznały, że Panowie Śmierci zapraszają ich do rozegrania meczu w podziemnym królestwie Xibalba. Chłopcy zgodzili się, ale mając w pamięci opowieść o ich ojcu i wuju, postanowili mieć się na baczności.

Kiedy i oni znaleźli się w ogromnej, pełnej postaci sali, nie wypowiedzieli żadnego słowa. Wysłali natomiast przybyłego wraz z nimi komara Xana, z poleceniem, by ukłuł każdego, kto znajduje się wewnątrz. Drewniane figury rzecz jasna milczały, natomiast jęki i złorzeczenia zaczęli wydawać ukryci za nimi Panowie Śmierci, których Hunahpu i Xbalanque właśnie w ten sposób zdemaskowali.

Panom Śmierci nie udał się także podstęp z rozgrzaną ławką. Chłopcy po prostu usiedli na ziemi, a gdy nocą otrzymali trzcinowe świece, natychmiast je zgasili, a w miejsce płomyków wbili czerwone piórka.

Podglądający ich Panowie Śmierci nie mogli pojąć, jakim cudem świece nie chcą się wypalić i nie mieli już wyjścia – musieli zagrać w ollamaliztli, zaś mecz okazał się ich wielką klęską.

Hunahpu i Xbalanque triumfowali, ale też zdawali sobie sprawę, że Panowie Śmierci zrobią wszystko by ich uśmiercić. I na to byli jednak przygotowani – znali się bowiem na czarach, które nawet po śmierci pozwalały im powrócić do żywych. Oddali się więc w ręce Panów Śmierci, ci zaś zamordowali ich, spalili i rozrzucili prochy na morzu.

Hunahpu i Xbalanque krótko potem – w żebraczych przebraniach – powrócili do krainy Xibalba. Na oczach Panów Śmierci zabili psa, którego natychmiast wskrzesili.

- Jak to jest, umrzeć i powrócić do żywych? – zastanawiali się Panowie Śmierci. Poprosili więc żebraków, by przywrócili ich do życia, po tym jak spłoną na wielkim, rytualnym stosie. Wkrótce potem skoczyli w ogień, a żebracy zrzucili swe przebrania, ujawniając swą tożsamość reszcie mieszkańców Xibalba. O wskrzeszeniu Panów Śmierci nie było rzecz jasna mowy. Tak oto dokonała się zemsta za śmierć ojca i wuja...

***

Tyle dowiadujemy się z pradawnej, mitycznej opowieści. Należy dodać do niej, iż w indiańskich wierzeniach Hunahpu i Xbalanque byli boskimi herosami, którzy po swoistym wniebowzięciu stali się słońcem i księżycem. O księżycowym Xbalanque więcej dowiedzieć można się tutaj. Natomiast Hunaphu „jako bóg solarny uosabiał zorzę, światło i jasność rozpraszając mroki niewiedzy” – czytamy w „Uniwersalnym leksykonie bóstw”, który w 1998 roku ukazał się nakładem oficyny wydawniczej Atena.

Streszczony wyżej tekst „Bliźniacy, gracze w piłkę” zaliczyć można więc do mitów lunarno-solarnych i to właśnie ów mit (a nie zwykły piłkarski mecz) oglądali przed wiekami widzowie.

Rozgrywane kauczukową piłką spotkania symbolizowały kosmiczne starcie sił życia i światła z bóstwami śmierci i ciemności. Majowie, czy Aztekowie boiska (tlachco) postrzegali jako miejsca, w których można było przejść w zaświaty, „a symbolika gry nawiązywała do ruchów Słońca, Księżyca i Wenus, podróżujących do świata podziemnego i z powrotem” – dowiadujemy się z VII tomu PWN-owskiej encyklopedii "Religia" (rok wydania 2003).

Ale poza znaczeniem rytualnym, mecze ollamaliztli pełniły także funkcję polityczną. Władcy pokonywali w ich czasie wysoko urodzonych jeńców, których następnie składano w krwawej ofierze (czyli wysyłano w zaświaty).

Aztekowie rozgrywali mecze ollamaliztli zamiast ścierać się zbrojnie. Dzięki zwycięstwu można było zdobyć także prestiż, władzę i bogactwo. Przebieg i rezultaty meczów służyły również do celów wróżebnych.