To łacińskie pojęcie oznacza człowieka zabawy, bawiącego się. Powszechnie znane stało się za sprawą książki Johana Huizingi, która nosiła właśnie taki tytuł.
Wydany w 1938 roku „Homo ludens. Zabawa jako źródło kultury” to bez wątpienia jedna z najsłynniejszych XX-wiecznych publikacji. Pozycja kanoniczna i obowiązkowa – m.in. dla religioznawców. Huizinga nieustannie pisze w niej bowiem o różnych rytuałach i wierzeniach religijnych (starożytnych Greków, pogańskich Germanów, dawnych Chińczyków, hindusów, chrześcijan…), dowodząc przy tym swej tezy, że cała nasza kultura początek swój miała w grze, zabawie.
Religia jako gra? Zabawa? Wygłup??? W pierwszej chwili ma się ochotę zaprotestować na takie stwierdzenie. Jednak autor w bardzo przekonujący sposób potrafi dowieść swej teorii. W „Homo ludensie” pisze np. o prapoczątkach religii (tzw. archaicznej sakralności ludycznej), kiedy ofiary i misteria odbywały się „pod postacią najczystszej zabawy”.
Tak było i później – np. podczas antycznych igrzysk olimpijskich. Sportowe gry i zabawy miały przecież znaczenie sakralne, zaś sama olimpiada odbywała się na cześć boga Zeusa zasiadającego na Olimpie. Hinduscy bramini brali natomiast udział w turniejach wiedzy, w trakcie których zadawali sobie czasem podchwytliwe, a czasem zabawne zagadki, dotyczące bogów, czy powstania wszechświata.
Warto w tym miejscu przywołać też cytowanego przez Hiuzingę Platona. Grecki myśliciel, zastanawiając się, jak można żyć najlepiej, odpowiadał: „bawiąc się i weseląc, to jest składając ofiary bogom i wielbiąc ich śpiewem i tańcem”. Co ciekawe, koresponduje to także w jakiś sposób z biblijnym świętowaniem, któremu przed wiekami towarzyszyła przecież bardzo spontaniczna wesołość (można o niej przeczytać także tutaj).
Sporo miejsca w „Homo ludensie” poświęcił autor zagadnieniu wojny – świętej, a jednocześnie okrutnej zabawy (niegdyś wierzono, iż jej rezultatem jest wiedza, komu sprzyjają bogowie).
Rzecz jasna w książce są też wątki dotyczące chrześcijaństwa. Przy omawianiu zjawiska personifikacji pojawia się np. św. Franciszek z Asyżu – przyjaciel pani Biedy, czy siostry Śmierci. Takie uczłowieczanie przez patrona biedy i śmierci, też było przecież swoistą zabawą. Są nią i jasełka (odgrywanie świętych zdarzeń w nieco lżejszej formie). Natomiast heretyk to wg. Huizingi swoisty popsuj-zabawa. Ktoś kto ośmiela się kwestionować dotychczasowe reguły świętej gry.
Czasem bywa i tak, że element sakralny zanika i pozostaje tylko to, co ludyczne. Tak jest w przypadku wielu bajek i baśni. Niegdyś były one świętymi opowieściami jakiegoś ludu – dziś są już tylko opowiastkami dla dzieci (więcej na ten temat tutaj).
Podobnie z obrzędem topienia/palenia Marzanny. Dla Słowian była to święta konieczność (pozbyć się bogini zimy, by zrobiła miejsce bogini wiosny). Dla nas jest to już tylko zabawa.
*
Tekst z cyklu Alfabet religii
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?