Z Jerzym Kichlerem, inicjatorem i współzałożycielem istniejącej od 1995 r. Dzielnicy Wzajemnego Szacunku Czterech Wyznań, od lat działającym na rzecz dialogu międzyreligijnego, o wrocławskim fenomenie „czterech świątyń” rozmawia Agata Combik.
Agata Combik: Wspominając o początkach wrocławskiej Dzielnicy Wzajemnego Szacunku, często wspomina się o kamieniach rzucanych w stronę świątyń różnych wyznań i religii oraz o próbach wspólnego powstrzymania aktów wandalizmu. Czy to był jedyny powód, dla którego nawiązała się tak bliska współpraca wspólnot żydowskiej, rzymskokatolickiej, prawosławnej i protestanckiej?
Jerzy Kichler: Jeszcze w latach 80. chodziłem na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie na wykłady ks. prof. Józefa Tischnera poświęcone filozofii dialogu. Była ona przedmiotem rozważań dwóch filozofów żydowskich: Franza Rosenzweiga i Martina Bubera. Znalazłem się pod wielkim wrażeniem wspomnianych wykładów, refleksji na temat relacji między „mną” i „innym”. Rozważania wokół tych koncepcji filozoficznych były dla mnie impulsem do zaangażowania się w to, co nazywamy Dzielnicą Czterech Świątyń czy Wyznań. Jeśli chcemy się spotkać, musimy sobie uświadomić, że „inny” istnieje, mieć w sobie ciekawość wobec „innego”, musimy chcieć go poznać, a potem – nawiązać z nim relacje, przeżywać coś razem z nim. Byłem pod wrażeniem doświadczeń wyniesionych z Karkowa, w którym się urodziłem i mieszkałem, a gdzie na Kazimierzu sąsiadują ze sobą synagogi, kościoły. Kiedy zobaczyłem, że we Wrocławiu tuż obok siebie znajdują się miejsca modlitwy różnych religii, pomyślałem: warto zobaczyć, co można z tym zrobić.
Kiedy kształtowała się przed 20 laty idea „Dzielnicy” i bliskiej współpracy międzyreligijnej, towarzyszyło jej sporo nadziei, oczekiwań. Czy dziś można powiedzieć, że uczyniony został krok naprzód w spotkaniu z „innym”?
Dla mnie osobiście to było niezwykłe doświadczenie. Z tego, co wiem, nigdzie na świecie nie ma tak bliskich kontaktów międzyreligijnych jak u nas w „Dzielnicy”. Nie tylko odwiedzamy się, spotykamy przy kawie, współpracujemy w przedsięwzięciach kulturalnych, edukacyjnych, ale i uczestniczymy nawzajem w swoich uroczystościach religijnych. Musiałem w związku z tym poznać nieco bliżej teologię sąsiadów, a także znaleźć odpowiedzi na kilka pytań, choćby to, czy ja, jako wierzący Żyd, mogę wejść do kościoła. Mam na ten temat różne responsa rabiniczne. Uważam się za ucznia dwóch rabinów: Abrahama Geigera (który był w XIX w. rabinem w Synagodze pod Białym Bocianem) oraz pani rabbi Emily Korzenik. Nauczyli mnie tego, że owszem, mogę wejść do kościoła. Jeśli tak, to czy mogę nosić w kościele nakrycie głowy? Odpowiedź brzmi: nie. Muszę uszanować zwyczaje tych, do których przychodzę. A jak się mam zachować wobec pewnych symboli, zachowań, przedmiotów w świątyniach chrześcijańskich? Jak mam się zachować, gdy w kościele trwa liturgia ofiary? Trzeba pamiętać, że od średniowiecza żydzi byli oskarżani o profanację Hostii. To nie jest jakiś neutralny obrzęd, który obserwuję jako widz. Wiem, że dla ludzi obok stojących obok mnie ma ogromne znaczenie. Czuję się zobowiązany, by okazać szacunek wobec tego, co przeżywają.
Jest to dla Pana również chwila modlitwy?
Nie. Ale mam poczucie, że ludzie obecni w kościele przeżywają misterium, w którym nie uczestniczę, ale wobec którego wyrażam szacunek. I staram się nie przeszkadzać. Kiedy siedzą, siedzę. Kiedy stają, stoję. Nie klękam jednak, gdy klękają. W naszej tradycji nie ma takiego zwyczaju. Z zainteresowaniem obserwuję, jak inni przeżywają swoje misterium, mając nadzieję, że gdy ja przeżywam swoje, w synagodze, inni też to zrozumieją i uszanują. Dla nas lektura Tory, różne sposoby czytania jej, to również swoiste misterium, pełne silnych emocji.
Kiedy jako osoby z zewnątrz przychodzimy do synagogi, na przykład przy okazji różnych projektów kulturalnych, najczęściej chyba przeżywamy fascynację żydowską muzyką, tańcem, także kulinariami. Co, według pana, „nie-żyd” może od Was najcenniejszego zaczerpnąć?
Oczywiście żydowska muzyka, ta „świecka” i ta synagogalna, a także żydowskie tańce są piękne (choć te dziś wykonywane nie mają bardzo dawnego rodowodu, najstarsze sięgają XIX w.). Uważam jednak, że istotę judaizmu można odkryć w czym innym, na przykład w kantylacji Tory. Swoista melodyka, która temu towarzyszy, jest dla mnie „melodią duszy”.
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?