Rośnie liczba „dzieci-kamikadze” wykorzystywanych przez fundamentalistów do dokonywania samobójczych zamachów.
Świadczy o tym ostatni przypadek dziesięcioletniej Afganki (na zdjęciu), która w prowincji Helmand oddała się w ręce żołnierzy, prosząc ich o pomoc i wyznając, że jej dorosły brat, talibski dowódca, namówił ją do samobójczego zamachu na wojskowy punkt kontrolny. Simona Lanzoni, pracująca w Afganistanie z ramienia Fundacji Pangen wskazuje, że dzieci wykorzystywane są coraz częściej do przeprowadzania zamachów samobójczych także np. w Iraku.
„Niestety o losie wielu dzieci decyduje ogromna bieda i brak powszechnego dostępu do edukacji. Bardzo często dzieci powierza się szkołom religijnym, gdzie poddawane są swoistemu praniu mózgów i uczone ślepego posłuszeństwa obowiązującym regułom – podkreśla Lanzoni. - Wielu rodziców oddaje dzieci do szkół religijnych nie ze złej woli, ale dlatego, że tam przynajmniej mają zapewnione wyżywienie, którego często brakuje w domu. Przypadki dzieci-samobójców stają się coraz częstsze, bo maluchy nie wzbudzają podejrzeń. Jesteśmy świadkami tworzenia nowej strategii terroru, która jest naprawdę przerażająca. Wykorzystywane są przecież niewinne dzieci”.
W marcu ub. roku dwóch afgańskich chłopców zginęło, a sześciu zostało rannych, gdy w szkole podstawowej podczas lekcji, na której zaznajamiano uczniów z działaniem detonatorów, eksplodował ładunek wybuchowy umieszczony w specjalnej kamizelce. Dwa miesiące wcześniej zginęła rozerwana na strzępy ośmioletnia dziewczynka niosąca w torbie bombę, którą miała podłożyć na posterunku policji w prowincji Uruzgan, na południu Afganistanu.
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...