Mówienie o kluczowej roli mistrza ma sens wyłącznie wtedy, gdy wpisuje się w szerszy kontekst doświadczenia buddyjskiego, osobiście przeżytego i właściwie zrozumianego
Co rusz mam okazję słyszeć wystąpienia buddyjskich nauczycieli, którzy kładą ogromny nacisk na rolę mistrza, „bez którego niemożliwy jest jakikolwiek postęp duchowy" - mistrza, który stanowi bramę wiodącą do skarbca pouczeń i zasad, przez co zasługuje na najwyższy szacunek. Nauka ta zyskała pozycję centralną zwłaszcza w buddyzmie tybetańskim, toteż często popularyzuje się ją podczas spotkań, mających za zadanie wprowadzić słuchaczy w główne aspekty tej tradycji (spotkań, które gromadzą dziś coraz liczniejszą publiczność!).
Tymczasem mówienie o kluczowej roli mistrza ma sens wyłącznie wtedy, gdy wpisuje się w szerszy kontekst doświadczenia buddyjskiego, osobiście przeżytego i właściwie zrozumianego. Postrzeganie nauczyciela jako zewnętrznego autorytetu, któremu należy się ślepe posłuszeństwo, na gruncie samego buddyzmu zakrawa na idolatrię.
Guru jest najpierw starszym, który zna Dharmę i ją przekazuje, a następnie duchowym przyjacielem, z którym praktykujący nawiązuje jedyne w swoim rodzaju braterstwo serc. Jednak relacja ta może być owocna dopiero w chwili, w której uczeń potrafi rozpoznać, że nauczyciel nie jest jakościowo różny od jasności i współczucia, jakie on - uczeń - odkrywa we własnym umyśle (a tego przeważnie nie udaje się osiągnąć bez długotrwałej praktyki). Mówiąc inaczej, właściwą relację z mistrzem można zbudować tylko na fundamencie wyrzeczenia oraz działania dla dobra wszystkich istot. Bez tej podstawy, której wypracowanie wymaga zazwyczaj wielu lat, pojęcie guru (oraz należnej mu czci) nie ma w gruncie rzeczy prawa bytu.
Współczesna maniera przedstawiania roli mistrza duchowego w buddyzmie, zasadniczo pozbawiona wspomnianego zaplecza doktrynalnego, wywołuje niesłychany wręcz zamęt w umysłach wielu słuchaczy... Bez reszty polegając na swoim guru, po kilku latach praktykowania, nagle stwierdzają oni, że są całkowicie wypaleni. Błąd polega na tym, że każe się im wierzyć bez myślenia, że nie zaprasza się ich do badania swojego umysłu oraz do konfrontowania podawanych im treści z własnym doświadczeniem. Prędzej czy później odkrywają oni, że mistrzowie, których ukazano im jako „żyjących buddów" i za którymi polecono im podążać z niezachwianą ufnością, są tylko ludźmi. W obliczu tej bolesnej konstatacji praktykujący czują, że wszystko, czym dotąd żyli, zostało przekreślone; popadają w zwątpienie, a nierzadko w rozpacz. Ich postawa była taka naiwna!
Trzeba jasno powiedzieć, że mistrz niekoniecznie musi być oświeconym, wobec czego żadne przewodnictwo duchowe nie zwalnia ucznia z obowiązku rozumnej refleksji oraz szukania prawdy we własnym doświadczeniu. Jak podkreślają liczne teksty buddyjskie, nie należy polegać na autorytecie nauczyciela, lecz uważnie i skrupulatnie badać wartość samej nauki, także (a może nawet przede wszystkim) Dharmy.
Najwyraźniej niektórzy guru bardziej niż do prawdy przywiązani są do własnej sławy i, w konsekwencji, kreowaniu swojego wizerunku i umacnianiu renomy poświęcają więcej uwagi niż głoszeniu autentycznego nauczania Buddy. Niestety spory między mistrzami, które przekształcają się w brutalne walki, również nie należą do rzadkości...
Nie wszyscy mieniący się „guru" posiadają rzeczywiste kwalifikacje duchowe; często spełniają oni rolę przede wszystkim społeczną. Można przyjąć, że w świecie buddyjskim honorowy tytuł „rinpocze" wskazuje na godność i odpowiedzialność porównywalne do tych, jakie w chrześcijaństwie przysługują biskupowi. Nikt raczej nie sądzi, że każdy biskup jest święty. Jednak fakt, że nie jest, nie oznacza bynajmniej, że nie ma prawa sprawować swojej funkcji. W związku z powyższym, wkraczając na ścieżkę buddyjską, naprawdę lepiej wiedzieć, czego się trzymać.
Naiwność, jaką ludzie Zachodu wykazują się w tej dziedzinie, otwiera furtkę wszelkiego rodzaju manipulacjom. Moim zdaniem, nie powinno się zaczynać od przedstawiania roli mistrza duchowego osobom, które nie wiedzą jeszcze, czym jest buddyzm, których umysł nie jest dość czujny, które nie wykształciły w sobie zmysłu krytycznego i wreszcie które nie mają za sobą regularnej praktyki, otwierającej na przeżywanie doświadczenia w całej jego prostocie i bezpośredniości. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że nauczanie na temat roli mistrza należy do tradycji buddyjskiej, jednak prezentowanie go w oderwaniu od określonego kontekstu kulturowego może okazać się bardzo niebezpieczne.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?