Świat się burzy na Amerykę za uznanie zwierzchności Izraela nad Wzgórzami Golan. Mało kto pamięta, że ich zajęcie przez wojska izraelskie w 1967 było m.in. skutkiem pewnej plotki puszczonej wśród Arabów przez… władze ZSRR.
Psalmista nie wiedział wprawdzie, co wydarzy się w 1967 i 2019 roku, ale opisując sobie współczesne zdobycie tej krainy przez Izrael, napisał: „Gdy tam Wszechmocny królów rozpraszał, śniegi spadały na Salmon! Góry Baszanu to góry wysokie, góry Baszanu to góry urwiste: czemu, góry urwiste, patrzycie z zazdrością na górę, gdzie się Bogu spodobało mieszkać?” (Ps 68,15-17).
Starotestamentalna nazwa tego obszaru – Baszan – w języku hebrajskim oznacza dosłownie gładką, ale też bardzo żyzną, urodzajną ziemię. Wzgórza Golan (od miasta Golan – lub Gaulon – występującego m.in. w Księdze Jozuego), które stanowią część rejonu Baszanu, nie bez powodu są przedmiotem sporu między Izraelem a Syrią i Libanem. Kto kontroluje Golan, nie tylko ma jak na dłoni zarówno swoje, jak i wrogie terytorium. Ma również dostęp do terenów, które zapewniają życie w najbardziej podstawowym wymiarze. To zawsze najbardziej wybuchowa mieszanka, stanowiąca o sile konfliktów: przyziemne – nomen omen – potrzeby, względy bezpieczeństwa oraz historycznie i religijnie motywowane roszczenia.
Być albo nie być
Z punktu widzenia Izraela sprawa jest „prosta”: bez kontrolowania Wzgórz Golan nie ma mowy o zapewnieniu państwu i jego obywatelom minimum bezpieczeństwa. Dlatego oddanie „zdobyczy” z końca wojny sześciodniowej w 1967 roku nie wchodzi w ogóle w grę. Z punktu widzenia Syrii – Wzgórza Golan są jej częścią i znajdują się pod izraelską okupacją. Zdanie to podzielają również wszystkie kraje regionu, większość państw na świecie oraz Rada Bezpieczeństwa ONZ, która nigdy nie uznała uchwały Knesetu z 1981 roku o włączeniu tych ziem do granic państwa Izrael. A rok po nieudanej próbie odbicia przez Syrię Wzgórz Golan w 1973 roku (podczas wojny Jom Kippur) siły pokojowe ONZ utworzyły tam pas neutralny oddzielający obie strony konfliktu. Do tego dochodzą roszczenia Libanu do fragmentu tego terytorium. Dlatego deklaracja Donalda Trumpa z 25 marca 2019 roku, uznająca suwerenność Izraela nad spornym terenem, jest dla świata arabskiego (i szerzej, muzułmańskiego w ogóle – włączając Iran i Turcję) podobną prowokacją jak wcześniejsze uznanie przez prezydenta USA Jerozolimy za odwieczną stolicę Izraela. Radość z tej decyzji wyraża za to blisko 20 tysięcy mieszkańców ponad 30 żydowskich miejscowości rozrzuconych na spornym terytorium. Większość z nich pamięta czasy, gdy spadały na nich pociski różnych bojówek.
Żydzi chętnie też powołują się do dziś na opinię gen. Earle’a Wheelera, szefa Połączonego Dowództwa Sztabów amerykańskiej armii za czasów prezydenta Lyndona Johnsona. W jednym ze swoich raportów napisał m.in.: „Izrael musi utrzymywać kontrolowanie terenów na wschód od granicy z czerwca 1967 r., które górują nad Galileą. Aby zapewnić obronę wewnątrz kraju, Izrael musiałby zajmować obszar o szerokości 50 mil, rozciągający się od granicy z Libanem do granicy z Jordanią”. O tym, że amerykański generał miał rację – ze strategicznego punktu widzenia – Izrael przekonał się w czasie wojny Jom Kippur w 1973 roku, gdy niespodziewany atak ze strony Syrii (w czasie gdy Żydzi obchodzili jedno z najważniejszych świąt), dysponującej ok. 1400 czołgami, udało się odeprzeć przy użyciu zaledwie 200 czołgów. Dzięki kontrolowaniu Wzgórz Golan walki nie zdążyły przenieść się na zamieszkałe tereny Galilei. To dlatego władze Izraela do dziś odrzucają wracającą co jakiś czas koncepcję „ziemia za pokój”. W jej myśl Izrael będzie mógł żyć w pokoju z arabskimi krajami, jeśli zgodzi się na oddanie poszczególnych terytoriów. Izrael konsekwentnie odmawia, argumentując, że nie są możliwe ustępstwa w sytuacji, gdy sąsiedzi kwestionują samo prawo do istnienia ich państwa.
Wzgórza obiecane?
Rejon Baszanu i leżące tam Wzgórza Golan w ciągu wieków tak często zmieniały właścicieli, że nie ma większego sensu przerzucanie się teraz danymi o tym, kto dłużej panował na tym terenie. Z pewnością dla Arabów nie jest argumentem to, że obszar ten pojawia się w hymnie dziękczynnym Mojżesza za danie Ziemi Obiecanej, na której Bóg będzie karmił naród wybrany „śmietaną od krów” i mlekiem „od owiec wraz z łojem baranków, baranów, synów Baszanu i kozłów razem z najczystszą pszenicą” (Pwt 32,14). Jeśli już mieliby powoływać się na Pięcioksiąg, to zapewne chcieliby pokazać Żydom te fragmenty, które mówią o wybiciu przez ich przodków dawnych mieszkańców tych ziem: „I Pan, Bóg nasz, dał nam w ręce również Oga, króla Baszanu, i cały jego lud. I wytępiliśmy go tak, że nikt nie ocalał” (Pwt 3,3). Dla Żydów jednak to i tak byłoby tylko potwierdzenie, że te tereny należą im się z powodów historycznych i religijnych. W dalszej części tego samego rozdziału Księgi Powtórzonego Prawa Mojżesz mówi: „W tym czasie dałem wam taki nakaz: Pan, Bóg wasz, dał wam w posiadanie tę ziemię: wy wszyscy zdolni do noszenia broni pójdziecie uzbrojeni na czele waszych braci Izraelitów (…) aż Pan da odpoczynek [po wędrówce] waszych braci, jak i waszej, i oni posiądą ziemię daną im przez Pana, Boga waszego, za Jordanem. Wtedy wróci każdy do swej posiadłości, którą wam przydzieliłem. W tym czasie poleciłem Jozuemu: Twoje oczy widziały wszystko, co uczynił Pan, Bóg wasz, dwom królom; tak samo Pan uczyni wszystkim królestwom, do których ty przejdziesz. Nie bój się ich, bo Pan, Bóg wasz, będzie za was walczył” (Pwt 3,18-22).
Wojna „z przypadku”
Nie ma wątpliwości, że dla sporej części Żydów wydarzenia z roku 1967 (i oczywiście wcześniej z 1948) były ponownym wypełnieniem obietnic, jakie Bóg dał Izraelitom odnośnie do tych ziem. Choć – to warto podkreślić – nikt chyba nie spodziewał się, że zajęcie Wzgórz Golan będzie w ogóle możliwe. Bo też nikt ani w Izraelu, ani nawet w sąsiednich krajach arabskich nie spodziewał się, że akurat wtedy dojdzie do krótkiej wojny, która zmieni radykalnie sytuację na Bliskim Wschodzie. Przeszła ona do historii pod nazwą „wojny sześciodniowej” (w literaturze arabskiej występuje jako „wojna czerwcowa”), w której Izrael dokonał rzeczy wręcz niemożliwej: przeprowadził prawdziwy zwycięski blitzkrieg, choć liczebnie wojska izraelskie nie dorównywały wrogom. Prof. Anita Shapira w „Historii Izraela” zauważa, że wojna ta wybuchła właściwie bez premedytacji którejkolwiek ze stron. Żydowska historyk mówi uczciwie, że takich planów nie było również po stronie arabskiej. Skąd zatem nagły wybuch? Badaczka wskazuje na trop, który niezwykle rzadko, jeśli w ogóle, pojawia się w publicystyce i analizach dotyczących tego okresu: „Zaczęło się od informacji przekazanej Syrii i Egiptowi przez Sowietów, że Izrael zebrał dwanaście brygad na północy i szykuje się do ataku na Syrię. Eszkol [premier Izraela – J.Dz.] na próżno próbował przekonać ambasadora sowieckiego do odwiedzenia Galilei Północnej i zobaczenia na własne oczy, że żadnych oddziałów tam nie ma (…). Pytanie, dlaczego ZSRR przekazał te mylne informacje, wciąż czeka na przekonującą odpowiedź” – dodaje autorka „Historii Izraela”.
Oczywiście sowiecka plotka nie pojawiła się w politycznej i militarnej próżni: od roku Syryjczycy robili wszystko, by zmienić bieg rzek zasilających Jordan, co miało odciąć Izrael od wody, z kolei Izraelczycy organizowali regularne akcje odwetowe, w których nie brakowało ofiar. Mimo tego nikt nie przypuszczał, że wybuchnie wojna na większą skalę. Sowiecka plotka sprawiła jednak, że egipska armia jako pierwsza weszła z oddziałami na Synaj. Kolejne tygodnie tak nakręciły antyizraelską histerię w mediach arabskich, że można było odnieść wrażenie, iż szykuje się kolejny Holocaust. Izrael czuł się osamotniony także ze względu na „neutralne” stanowisko większości państw zachodnich, nie licząc USA, które oficjalnie też jednak nie mogły zaangażować się w obronę Izraela (choć robiły to oczywiście nieoficjalnie, także przez dozbrajanie).
(Nie)winny Izrael
Mimo tego osamotnienia państwo Izrael nie tylko wygrało wojnę, w którą de facto zostało wciągnięte bez swojej woli i planów, ale też znacząco poszerzyło swój stan posiadania. Szybka wygrana z Egiptem i Jordanią zachęciła rządzących do pójścia za ciosem i zajęcia również Wzgórz Golan. Rząd wahał się, bo mogło to oznaczać interwencję sowiecką, poza tym Syria nie przystąpiła do otwartego ataku na Izrael, choć jednocześnie przez cały czas dokonywała ostrzału żydowskich osad w Dolinie Jordanu. I to mieszkańcy tych wiosek najgłośniej domagali się od władz Izraela zajęcia Wzgórz Golan. Prof. Shapira przyznaje jednak, że Izrael nie był całkowicie niewinny w wywołaniu tego napięcia: na miesiąc przed wybuchem wojny trwały „potyczki” z Syryjczykami, zestrzelone zostały syryjskie samoloty, z drugiej zaś strony Syryjczycy zareagowali odwetem w postaci ataków terrorystycznych, co z kolei sprawiło, że premier Eszkol niemal wprost groził Syrii wojną. W każdym razie po pięciu dniach spektakularnego zwycięstwa rósł apetyt na więcej: ONZ naciskało na zawieszenie broni. Na to nie zgadzali się Arabowie, w tym Syryjczycy, a wtedy dowodzący izraelscy, nie czekając na otwarty atak syryjski, zajęli Wzgórza Golan. W ten sposób Izrael zapewnił sobie bezpieczeństwo nie tylko militarne, ale również gospodarcze: ze Wzgórz Golan wypływają źródła rzeki Jordan, stanowiącej główne zaopatrzenie w wodę dla Izraela. Kilka lat temu władze wybudowały na terytorium wzgórz największe na świecie instalacje odsalania wody.
Nie ma wątpliwości, że uznanie przez Trumpa suwerenności Izraela nad Wzgórzami Golan to prezent dla Netanjahu (...). Uznanie przez supermocarstwo władania Izraela nad terenem nie tylko strategicznym pod względem wojskowym, ale również bogatym w wodę oraz złoża ropy (odkryte nie tak dawno) ma z pewnością potężny ładunek propagandowy dla obciążonego aferami korupcyjnymi premiera Izraela. Nie da się jednak interpretować tych wydarzeń wyłącznie w kluczu politycznym. Tak jak nie dało się patrzeć tylko politycznie na samo powstanie państwa Izrael, na jego wygraną w wojnie sześciodniowej, na uznanie Jerozolimy za jego stolicę. Trudno zignorować zupełnie duchowy, być może nawet prorocki wymiar tego, co dzieje się wokół i z udziałem państwa Izrael. A zdaniem wielu to właściwie jedyny wymiar, który pozwala te procesy rozumieć.•
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?