Dzieli ich wiele: pochodzenie, historia, artystyczne środki wyrazu. Briana Welcha – amerykańskiego gitarzystę odpowiedzialnego za ostre, połamane brzmienie KoRna i rapującego chasyda Matisyahu łączy jedno: wychodzą na scenę i różnymi muzycznymi językami śpiewają: Bóg kocha. Doświadczyłem tego na własnej skórze.
Okładka solowej płyty Welcha "Save me from myself" ("Zbaw mnie ode mnie samego") Bóg nie będzie się ze mnie śmiał
Brian Welch w środowisku muzycznym znany jest jako „Head”. Przez lata był gitarzystą niesamowicie popularnej, ostrej kapeli KoRn. Od pięciu lat jest chrześcijaninem. W obecności kilku tysięcy ludzi złożył wyznanie wiary. – Chcę zacząć nowe życie – wyjaśnił zdumionym kumplom i pożegnał się z zespołem.
Muzyk jest współodpowiedzialny za brzmienie KoRna – kapeli, która sprzedała na całym świecie 32 miliony płyt i jest najczęściej wypisywaną grupą na plecakach młodych Polaków (wiem, bo jeżdżę do pracy autobusami). Jest wymieniany jako jeden z najlepszych i najważniejszych gitarzystów świata (znalazł się na 26. miejscu rankingu najlepszych heavymetalowych gitarzystów wszech czasów magazynu „Guitar World's"). Był sześciokrotnie nominowany do nagrody Grammy, a dwukrotnie zdobył tę statuetkę.
Co spowodowało, że gitarzysta grupy odpowiedzialnej za nu-metalową rewolucję zaczął opowiadać „bajki o Jezusie”? Jedno drobne, niepozorne wydarzenie. W roli głównej wystąpiła w nim córeczka gitarzysty.
– Moje sny spełniły się bardziej, niż kiedykolwiek marzyłem. Miałem więcej pieniędzy, grałem większe koncerty – opowiada. – Miałem wszystko, domy, samochody, seks, narkotyki... Spróbowałem wszystkiego, by osiągnąć przyjemność w tym życiu. Byłem gwiazdą rocka, ale wewnątrz... byłem martwy. Rock’n’rollowe marzenie zaczęło się z czasem zmieniać w koszmar. Pojawił się alkohol, narkotyki, przypadkowe związki z kobietami. Śmierć przychodziła dzień po dniu. Przez 2 lata kilka razy dziennie musiałem brać amfetaminę. Nie potrafiłem się z tego wygrzebać – opowiada „Head”. Wielokrotnie próbował odstawić narkotyki, ale po krótkim czasie pogrążał się w nich jeszcze bardziej. Ogromna szarpanina wykańczała go coraz bardziej. – Czasami myślałem nawet o samobójstwie – wyznaje. Granie przestawało sprawiać mu frajdę. – To, co robiliśmy, nie było już dla fanów, ale jedynie dla pieniędzy – mówi wprost.
Odeszła żona, zostawiając na głowie muzyka małą córeczkę – Jennea Marie. Było to ich drugie dziecko. Pierwsze beztroscy pogrążeni w nałogach rodzice oddali do adopcji. Tym razem Brian wpadł na ryzykowny pomysł: zabrał dziewczynkę w trasę. KoRn między licznymi koncertami przygotowywał materiał na nowy krążek. Na „dzień dobry” na stole leżały do podziału 23 miliony dolarów. Pewnego dnia Brian usłyszał, jak pięcioletnia Jennea chodzi po pokoju i nuci: „All day I dream about sex” („cały dzień marzę o seksie”). Przeraził się. Był to fragment piosenki jego kapeli. Gitarzysta usiadł i napisał do chłopaków: „To koniec. Odchodzę”.
Pisał, bo bał się powiedzieć im o tym wprost. – Dostałem SMS-a: „Jeśli powiedzą o tym w MTV, wszyscy cię wyśmieją i będą mieli za świra. Chcesz tego?” Powiedziałem: „Tak, chcę tego, bo wiem, że Bóg nie będzie się ze mnie śmiał” – opowiada. Czystość dziecka zderzona z wulgarnością współczesnej kultury okazała się prawdziwie wybuchowa mieszanką.
– Poszedłem do kościoła (baptystów) i wyłem do Boga: „Błagam, uratuj mnie od uzależnienia od narkotyków i alkoholizmu, od mojej depresji i gniewu – wspomina. – Jeżeli jesteś Bogiem, uzdrów mnie! Daj mi spokój i radość. Wszyscy wokół mówią, że możesz to zrobić”.
Ludzie w kościele położyli na nim ręce i pomodlili się. I co? I nic.
Amfetamina na studolarówce
Brian wrócił do domu. Wyciągnął studolarowy banknot i jak zawsze wysypał na niego potężną dawkę amfetaminy. „Boże – zaczął błagać – jeśli rzeczywiście jesteś, tak jak mówił ten facet w kościele, zabierz ode mnie te narkotyki. Przeszukaj moje serce i zobacz, że naprawdę chcę przestać, ale nie mogę”. Przez tydzień ślęczał nad Biblią, szukając w niej odpowiedzi na gnębiące go pytania. I w czasie jednego z tych spotkań ze słowem poczuł niespodziewane dotknięcie. – Poczułem nagle tyle miłości! I nie było w tym żadnego potępienia! Tyle miłości... Jakby całe niebo się otworzyło i na mnie spłynęło. Na drugi dzień wyrzuciłem wszystkie moje prochy do kibla.
„Head” przyjął chrzest. Zanurzył się w falach Jordanu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?
Nawrócony francuski rabin opowiedział niezwykłą historię swojego życia.
Jakie role, przez wieki, pełniły kobiety w religiach światach?
Córka Hatszepsut – kobiety faraona. Pośredniczki między światem bogów i ludzi…