A miało to być tak… Dawno, dawno temu za siedmioma górami, za siedmioma lasami, gdy na Śląsku ludzie oddawali cześć Słońcu, a celtyccy bogowie brali sobie za żony boginie z Łużyc i ich wyznawcy chowali na polach popielcowych prochy swoich przodków, Juliusz Cezar i jego siostra Julia przemierzali ponoć te odległe, dzikie tereny.
Niegdyś przez tak zwanego króla-mnicha Kazimierza
Został ustanowiony wrocławski pontyfikat.
A pierwszym biskupem wybrano Hieronima.
Po narodzeniu Chrystusa przyjął pontyfikat
Po latach tysiącu dziesięćkroć pięciu – ów mąż.
Kodeks wenecki
A miało to być tak… Dawno, dawno temu za siedmioma górami, za siedmioma lasami, gdy na Śląsku ludzie oddawali cześć Słońcu, a celtyccy bogowie brali sobie za żony boginie z Łużyc i ich wyznawcy chowali na polach popielcowych prochy swoich przodków, Juliusz Cezar i jego siostra Julia przemierzali ponoć te odległe, dzikie tereny. Zostawili rzymskie życie pełne przepychu, rozrywek, teatru i poezji, opuścili senat, piękne wille nad Tybrem i świątynie stojące przy Forum Romanum. Przekroczyli Rubikon, żeby rozprawić się z Germanami migrującymi do Galii. A może było to już wtedy, kiedy Juliusz Cezar planował inwazję na Brytanię… Czas przecież zatarł wszelkie ślady tej wyprawy.
Według pewnej opowieści w marcu Juliusz Cezar i Julia docierają do świętego gaju, w którym ludzie oddają cześć staremu bogu wojny i wojowników, zwanemu przez miejscowych Hus albo His. Znaleźli go nad rzeką nazywaną tu po prostu Wodą; leży na dalekim odludziu, za rozległymi lasami, jakich dotąd nie widzieli, pośrodku niczego, w prastarej dziczy, gdzie ludzie wciąż okrywają swe ciała przede wszystkim skórami zwierząt.
Tutejsi pasterze powierzają Husowi także opiekę nad pastwiskami, żeby chronił je przed atakami wilków. Dostrzegają go też niemal w każdym dzikim psie, jastrzębiu, koniu, wilku czy sępie. Jest dla nich tak wszechmocny i ważny, że zbudowali mu świątynię na wzgórzu, a w jej wnętrzu, jakby za sprawą magicznych sztuczek, postawili olbrzymi, ciężki, kamienny ołtarz, jakiego żaden człowiek, nawet z pomocą wołu, nie byłby w stanie tu przywlec. Swemu bogu składają na nim ofiary również z ludzi. Krew leje się strumieniami. Poddani czczą go szczególnie uroczyście podczas świąt obchodzonych na wiosnę, niczym rzymskie Idus Martiae. Nic dziwnego, że Cezar i Julia rzekomo dostrzegają w Husie Marsa, rzymskiego boga wojny, któremu poświęcone są te same zwierzęta. Para jest tak oczarowana tym, co tu zastała, że szybko postanawia w tym miejscu założyć gród i nazwać go od imienia Cezara: Julius. Kiedy opuszczają tę okolicę, niewdzięczni miejscowi, nieprzywiązujący wielkiej wagi do majestatu władcy, przekręcają nazwę na różne sposoby, aż powstanie wersja Lubens, a później – Leubus. A wymawiają ją często, bo w tym miejscu od dawien dawna znajduje się przeprawa przez rzekę. Kto więc z okolicy wędruje na zachód, musi pokonać ją właśnie tutaj. Tyle mówią legendy…
Kiedy Odderę (tak dawną Wodę zwali wtedy kronikarze) przekracza Kazimierz, okrzyknięty później Odnowicielem, jego świta decyduje się właśnie w tym miejscu przedostać do Polski – tak głosi kolejna legenda. Kazimierz wraca do ojczyzny, żeby objąć władzę. Jedzie ponoć z benedyktyńskiego klasztoru w Cluny we Francji. Schodzi z tratwy i jego stopy jako pierwszej dawnej ziemi polskiej, niedawno utraconej na rzecz Czech, dotykają tej śląskiej, może i lubiąskiej. Dzieje się to ponoć na przełomie 1038 i 1039 roku albo w 1039 roku, po wygnaniu przez nieprzychylnych mu możnowładców, pobycie na Węgrzech i w Niemczech, złożeniu hołdu lennego cesarzowi Konradowi II albo jego następcy Henrykowi III. Któryś z nich przydzielił Kazimierzowi do pomocy pięciuset ciężkozbrojnych rycerzy, żeby mógł bez przeszkód wrócić.
Książę prezentuje się dokładnie tak, jak przedstawiony jest na słynnym obrazie zatytułowanym "Kazimierz Odnowiciel wracający do Polski", namalowanym przez Wojciecha Gersona w 1893 roku Płótno można obejrzeć w Muzeum Narodowym we Wrocławiu – władca siedzi na koniu, w tle widzimy zielony las, może i lubiąski, oraz zbrojnych rycerzy, których Kazimierz otrzymał jako wsparcie od króla Niemiec. Wraca do państwa polskiego, zniszczonego powstaniem ludowym i najazdem Brzetysława I, księcia Czech. Spogląda na zabitego księdza, przygniecionego krzyżem. Ręce ma złożone w geście rozpaczy. Królowi towarzyszy stary sługa, też wzburzony tym widokiem. Dłoń duchownego spoczywa na krzyżu, co symbolizuje nadzieję, że jego męczeńska śmierć nie pójdzie na marne. Tuż obok leży otwarty modlitewnik. Ma powyrywane karty. Obok niego widzimy kielich i rozsypane hostie. W głębi obrazu przedstawieni są zbrojni rycerze.
W górnej części płótna artysta ukazał wrony fruwające na tle pochmurnego nieba, podkreślając w ten sposób ponury, złowieszczy nastrój dzieła. Ciało zabitego księdza to efekt próby odrzucenia przez lud chrześcijaństwa i chęć powrotu do dawnych wierzeń. Fruwające czarne ptaki można także odczytać jako wewnętrznych wrogów jedności piastowskiego państwa i chrześcijaństwa, panoszących się wówczas bez prawowitej władzy, których już po powrocie trzeba będzie surowo ukarać. Rozjaśnione nad siedzącym na koniu Kazimierzem niebo, w porównaniu do innych jego części, może być symbolicznie odczytane jako nadzieja na przyszłość, na lepsze jutro, a zadumany książę jak ten, co ponownie zaprowadzi wiarę, którą przyjął jego pradziad Mieszko I. W głębi obrazu ledwo widoczna jest drużyna zbrojna księcia, która wydaje się oczekiwać na jego decyzję. Jeden ze zbrojnych podtrzymuje konia Kazimierza, jakoby dawał mu czas do namysłu po tym, co książę zobaczył. Ruszamy dalej do zniszczonego kraju czy lepiej powrócić skąd przybyli? Jak wiemy, ruszyli dalej.
I odnowili Polskę.
Zanim jednak ruszą w Polskę, jak mówi legenda, w okolicach Lubensu ostro walczą jeszcze z obrońcami dawnej wiary – starych celtyckich i łużyckich bogów, którzy jeszcze tu mieszkają. Kazimierz postanawia, że już tutaj rozpocznie swoją „krucjatę”, zniszczy dawny kult i na dobre zakorzeni chrześcijaństwo. Rycerzom i ich giermkom każe więc zniszczyć wszystko, co poświęcone jest Husowi. Mordują więc oni innowierców, rozbijają mury tysiącletniej świątyni, niszczą kamienny ołtarz, a w jego miejsce kładą kamień węgielny pod nowy klasztor. Władca w 1053 roku uposaża go hojnie dobrami i wieloma nadaniami. Do opactwa wcześniej sprowadzono zakonników benedyktyńskich z klasztoru we Francji, w którym Kazimierz zaznał kiedyś schronienia, a oni go rozbudowują. Będą w nim żyć przez ponad sto lat i sławić mękę Chrystusa, zgodnie ze swoją doktryną ora et labora – „módl się i pracuj”. Tak w ubóstwie mają krzewić jedyną prawdziwą wiarę.
Jeśli to prawda, że benedyktyni tu są, to z pewnością krzewią wiarę – i będą to robić, aż ubóstwo im się sprzykrzy albo oni się sprzykrzą miejscowym. „Zbytek dostatku psuje ludzi” – będą mówić o tym, co się za chwilę wydarzy, badacze historii, bo mnisi z Lubensu zaczynają prowadzić życie grzeszne, rozwiązłe i gorszące, zamiast spędzać czas na modlitwie, uprawiać rolę, hodować prosiaki i kury oraz, ewentualnie, warzyć piwo. Czara goryczy przelewa się rzekomo w 1179 roku, kiedy to książę Bolesław Wysoki wypędza zakonników i osadza na ich miejscu cystersów. Tyle mówią legendy, przekazywane przede wszystkim z ust do ust, ale i spisane przez niemieckich lubiąskich mnichów cysterskich w słynnym poemacie zatytułowanym "Versus lubensis". A jaka jest prawda o tych czasach?
Choć o początki Lubiąża historycy spierają się do dziś, bo źródła historyczne z tamtego czasu są ubogie – niczym pierwsze, średniowieczne klasztory benedyktynów – to jedno jest pewne: Juliusz Cezar nigdy tutaj nie przybył i grodu nad Odrą z pewnością nie założył.
W opracowaniach mitologii słowiańskiej próżno też szukać boga o imieniu Hus czy His. Ale w dzisiejszym klasztorze zachowały się płyty nagrobne Bolesława Wysokiego oraz innych piastowskich książąt, które mogą potwierdzać, że w miejscu ich pochówku czczono kiedyś dawnych bogów. Na nagrobku fundatora cysterskiego opactwa umieszczono bowiem łacińską sentencję:
Książę Bolesław, ojczyzny zaszczyt, któremu męstwem nie dorówna w królestwie polskim żaden z książąt,
Tu spoczywa, a miejsca tego jest fundatorem;
Kiedyś ołtarz szatana – teraz królestwo Chrystusa.
Profesor Krzysztof Kwaśniewski, socjolog i etnolog z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, który zebrał w swojej książce większość dolnośląskich legend i podań, tłumaczy w niej także, że klasztor benedyktyński w Lubiążu był faktycznie pierwszym klasztorem na Śląsku, którego istnienie potwierdzają źródła. Niestety – nie zachował się dokument fundacyjny i nie wiadomo, jak do tego doszło, że to zgromadzenie osiedliło się na wspomnianych terenach. Profesor Kwiatkowski pisze też, że podanie o Kazimierzu Odnowicielu, delikatnie ujmując, „nie jest ścisłe”. Wyjaśnia, że władca odzyskał panowanie nad Śląskiem nie od razu po powrocie do kraju, ale dopiero w 1054 roku, po zjeździe w Kwedlinburgu, nie mógł więc zostać rok wcześniej fundatorem klasztoru benedyktynów. Zawarł tam ugodę z Brzetysławem, księciem czeskim, na mocy której cesarz Henryk III przysądził Kazimierzowi Śląsk pod warunkiem płacenia Czechom rocznego trybutu w wysokości pięciuset grzywien srebra i trzydziestu grzywien złota. Trybut ten polski władca będzie płacić regularnie aż do śmierci.
W każdej legendzie jednak jest trochę prawdy. Na ziemiach polskich przed przyjęciem chrześcijaństwa panował politeizm lub – według innych badaczy – prototeizm. Czczono Swaroga, boga nieba, i siły natury utożsamiane z wieloma bóstwami, a także duchy przodków. Jedne bóstwa się zmieniały, łączyły, inne rządziły ludźmi stale przez stulecia, ale tylko lokalnie. Kilka różnych plemion modliło się do istot nazywanych tymi samymi imionami, inne wielbiły tylko swoje, rodowe. Słowianie z reguły wierzyli, że bóg obcego plemienia jest tak samo realny jak ich bóg, a po przegranej walce zdarzało się, że uznawali go za mocniejszego, więc stawali się jego wyznawcami. Historyk Stanisław Trawkowski ocenia więc, że elity sprawujące władzę w Gnieźnie, na czele których stał Mieszko I, musiały uważać boga zwycięskich Sasów i Czechów za silniejszego. To przekonanie, połączone z politycznymi korzyściami przejścia na chrześcijaństwo, skłoniło do podjęcia takiej decyzji. Chrzest miał jednak przede wszystkim wymiar polityczny. Mieszko I miał dobre rozeznanie sytuacji i wykazał się dalekowzrocznością. Na krótko ugruntował sojusz z państwem czeskim i na znacznie dłużej umocnił swoją władzę przez jej religijne usankcjonowanie. Tak ugruntował samodzielną pozycję państwa Polan w chrześcijańskiej Europie.
Krajem władali możni, którzy rządzili poszczególnymi dzielnicami po buncie i wygnaniu Kazimierza, następcy tronu po śmierci Mieszka II. Wincenty Kadłubek nazwał ich „poronionymi książętami”. Ucisk chłopów był wtedy tak ogromny, że doprowadził do wybuchu wielkiego powstania ludowego – prawdopodobnie w 1038 roku – ponieważ poddani nie godzili się na kolejne daniny i panoszenie się chrześcijańskich duchownych. Po ruskim najeździe nikt nie mógł już zdusić powstania w zarodku. Gall Anonim pisał więc:
[…] niewolnicy powstali na panów, wyzwoleńcy przeciw szlachetnie urodzonym, sami się do rządów wynosząc i jednych na odwrót zatrzymali u siebie w niewoli, drugich pozabijali, a żony ich pobrali sobie w sprośny sposób i zbrodniczo rozdrapali dostojeństwa […]. Nadto jeszcze, porzucając wiarę katolicką – czego nie możemy wypowiedzieć bez płaczu i lamentu – podnieśli bunt przeciwko biskupom i kapłanom Bożym […].
Zniszczeń dopełnił najazd czeskiego księcia Brzetysława na Wielkopolskę i Śląsk w 1038 roku.
Książę Kazimierz wrócił do Polski dzięki pomocy cesarza i księcia Rusi Kijowskiej, którzy potrzebowali go jako przeciwwagi dla rosnącego w siłę Brzetysława I. Z pomocą rycerstwa niemieckiego i ruskiego przywrócił spokój w kraju ogarniętym anarchią. Ale kolejne dziesięciolecia wcale nie miały być spokojne. Na szczęście o tych czasach wiemy już znacznie więcej. Pozostały po nich nie tylko legendy, lecz także dokumenty. Za chwilę nad Odrą narodzi się Cud…
*
Powyższy tekst pochodzi z książki "Lubiąż. Biografia cudu". Autor: Tomasz Bonek. Wydawnictwo ZNAK
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?