– By wytrwać w Afryce, trzeba pokochać tych ludzi  i przebywanie z nimi – twierdzi s. Viola.
– By wytrwać w Afryce, trzeba pokochać tych ludzi i przebywanie z nimi – twierdzi s. Viola.
zdjęcia msJ Viola

Nasi bracia muzułmanie

Komentarzy: 3

Anna Kwaśnicka; Gość opolski 50/2017

GOSC.PL

publikacja 26.12.2017 04:45

– W dialogu między religiami bardzo cenne jest zbliżanie się do siebie poprzez zwyczajne, wspólne życie – zapewnia Viola, mała siostra Jezusa.

Do koczowniczego życia na pustyni trzeba się przystosować. Folklor trwa tydzień. Później człowiek zaczyna się męczyć, odczuwa duży dyskomfort i po miesiącu wyjeżdża – mówi wprost mała siostra Jezusa Viola, która przez blisko 20 lat żyła w Nigrze wśród ludności muzułmańskiej. W tym roku wróciła do Polski i zamieszkała we wspólnocie małych sióstr na warszawskiej Pradze. W Opolu gościła w wigilię wspomnienia bł. brata Karola de Foucauld – pustelnika, który wybrał życie w Algierii wśród plemienia Tuaregów i pragnął być bratem wszystkich ludzi. Na spotkaniu osób zainteresowanych duchowością Nazaretu, które odbyło się w parafii Chrystusa Króla w Opolu-Metalchemie, s. Viola opowiadała o obecności w świecie islamu.

Jeżeli Bóg pozwoli

– Żyjemy wśród ludzi o innej kulturze, mentalności i religii, bo naszym pragnieniem jest przekraczanie barier, które między nami istnieją, i świadczenie o tym, że wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami, jednego mamy Boga – mówi s. Viola. Na początku przez 3 lata żyła w N’Gigmi wśród koczowników z plemienia Tubu, a później przez 6 lat w Kerbubu z koczowniczym ludem Tuaregów.

– Od dziecka byłam bardzo szczupła i kiedy w 1993 r. pierwszy raz pojechałam do Nigru, spojrzeli na mnie i stwierdzili, że po miesiącu wyjadę. Wtedy jedna ze starszych sióstr powiedziała mi, że są trzy warunki, które muszę spełnić, by zostać w Afryce. Po pierwsze, muszę jeść. Po drugie, muszę być cierpliwa. I po trzecie… ponownie wymieniła cierpliwość – wylicza s. Viola. Przyznaje, że sama dodała do tej listy jeszcze jeden warunek – trzeba pokochać tych ludzi i życie z nimi.

– Żyłyśmy w obozowisku rodzin koczowniczych, w bliskich relacjach, przy wspólnej pracy, w najprostszych warunkach, a także w bliskości z naturą i w dużej zależności od jej kaprysów. Miałyśmy stado kóz i swoje namioty; w jednym mieszkałyśmy, a w drugim była kaplica z Najświętszym Sakramentem. Kiedy koczownicy przenosili się w inne miejsce, my szłyśmy razem z nimi. Nie było żadnych murów czy płotów, żyliśmy wszyscy razem w dużej bliskości – opowiada mała siostra Jezusa.

Wiele mówi też o ludziach, o ich prostocie, sile i zawierzeniu Bogu. – Kiedy mówią o planach, nawet tych na najbliższy czas, zawsze dodają zwrot inshallah, czyli: „jeżeli Bóg pozwoli”. Wydawać by się mogło, że to forma fatalizmu, ale tak nie jest. W tych słowach kryje się ogromna mądrość życia w trudnych warunkach – wyjaśnia.

Kobiety modlitwy

Tak właśnie o małych siostrach Jezusa mówili koczownicy. – Praktykujemy codzienną adorację Najświętszego Sakramentu oraz w miesiącu dzień lub dwa dni pustyni. Ludzie wiedzieli, że co dnia znikamy w kaplicy, że raz w miesiącu oddalamy się. To było dla nich cenne, że jesteśmy wierne modlitwie – podkreśla. – Kiedyś powiedziałyśmy sąsiadowi, którego stado kóz było zawsze z naszym stadem, że żyjąc razem, staliśmy się bliskimi przyjaciółmi. A on popatrzył na nas ze zdziwieniem i powiedział, że nie przyjaciółmi, ale braćmi i siostrami – wspomina s. Viola. Opowiada też o wizycie delegacji Caritas, z którą przyjechał katecheta, Afrykanin.

– Był zaskoczony obecnością sióstr w tak odległym miejscu. Kiedy spoglądaliśmy razem na obozowisko, zapytał, ile osób nawróciło się. Dopytałam, o jakie nawrócenie chodzi. Chciał wiedzieć, ile osób nawróciło się na chrześcijaństwo. Odpowiedziałam mu, że nikt. Ale że my wspólnie z tymi ludźmi codziennie się nawracamy. W trudnych warunkach pustyni mocni ukazują siłę charakteru, ale mierni nie potrafią ukryć swojej mierności. Były sytuacje, gdy czułam się mierna i naprawdę nie umiałam żyć bardziej ewangelicznie. Dostrzegałam, że moja sąsiadka wiele może mnie nauczyć, że ona żyje bardziej ewangelicznie – wspomina mała siostra. I dodaje: – Ten katecheta słuchał mnie, a potem weszliśmy do kaplicy w szałasie. Po chwili przerwał ciszę, śpiewając po francusku: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom”.

Nikt już nic więcej nie powiedział, a ja pomyślałam, że Pan Bóg pozwolił temu człowiekowi zrozumieć istotę naszej obecności w tym miejscu.

Cierpienie i przebaczenie

– W 2010 r. musiałyśmy z dnia na dzień zamknąć dwie wspólnoty w Nigrze. To dlatego, że zaczęły nasilać się ataki islamistów, którzy przyjeżdżali do Nigru z sąsiednich krajów, m.in. z Mali, i porywali białych ludzi na okup. Byłam wtedy w Bankilare, wiosce oddalonej o 60 km od granicy z Mali. Na co dzień raczej się nie bałam, żyłyśmy bez żadnych zabezpieczeń, spałyśmy na zewnątrz z powodu strasznych upałów. Ale po półtora roku władze ubłagały nas, byśmy przeniosły się do Niamey, czyli do stolicy, gdzie będzie bezpieczniej – wspomina mała siostra.

Opowiada też o jednym z trudniejszych doświadczeń, kiedy 2 lata temu islamiści w ciągu jednego dnia sprofanowali i spalili w Niamey 5 kościołów katolickich i wiele mniejszych – protestanckich. – Płonęły w bardzo bliskiej odległości od naszego domu. Poszłam do kaplicy, która była w osobnym budynku, i zabrałam całe tabernakulum. Modliłyśmy się: „Panie, zmiłuj się nad nami”, a zza okien słyszałyśmy zmanipulowanych młodych chłopców, którzy biegali i krzyczeli „Allah akbar”. Zastanawiałyśmy się, kiedy przyjdą po nas. Nie wiedziałyśmy wtedy, że nasi najbliżsi sąsiedzi, którzy są muzułmanami, siedli murem przed naszą bramą i nas pilnowali – opowiada s. Viola.

– Po tych wydarzeniach wszyscy byli zszokowani – chrześcijanie i muzułmanie. Niger wcześniej był krajem, w którym nie było wzajemnej nienawiści. Na co dzień wyczuwałyśmy szacunek dla naszej odmienności. Widziałyśmy nawet, jak niektórzy muzułmanie przechodzili na chrześcijaństwo bez tragicznych konsekwencji – wyjaśnia i mocno podkreśla, że spalenie kościołów to efekt systematycznej manipulacji, wprowadzającej wrogość. – Po tych wydarzeniach przez parę dni, wychodząc na ulicę, chowałam krzyżyk. Raz spieszyłam się i zapomniałam tego zrobić. Wtedy na parkingu podszedł do mnie pan, muzułmanin, i przeprosił mnie za to, co się stało. Podkreślał, że potępia te czyny – wspomina mała siostra.

– Nasi biskupi i księża nawoływali do jedynej możliwej postawy chrześcijańskiej – do przebaczenia. A ja czułam, że nie możemy dać się zniszczyć przez manipulację. Że przez te wydarzenia Pan Bóg jeszcze bardziej wzywa nas do dialogu, do wychodzenia ku sobie nawzajem, do budowania więzi przyjaźni.

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..

Reklama