Jechaliśmy zrobić materiał o jedynej w Polsce rodzinie amiszów. Spotkaliśmy zaś rodzinę, która amiszów przypomina tylko z wyglądu, ale nimi się nie czuje. Reporterska klapa? Wprost przeciwnie. Intrygująca historia, niczym biblijna opowieść o walce Jakuba z aniołem.
Najważniejszy jest wolny wybór
Dzień rodziny Martinów zaczyna się około 7 rano. Wszyscy wstają i zbierają się na śniadanie. Przed każdym posiłkiem modlą się, czytają Pismo Święte i śpiewają psalmy. Jacob i Anita mają siedmioro dzieci: pięciu chłopaków i dwie dziewczynki. 9-letnia Ilona i o dwa lata młodsza Zosia pomagają mamie w kuchni. Ruben (12 lat), Joshua (10 lat) pracują razem z ojcem przy obrządku. Najmłodszy synek Stefan (2 lata), oraz jego dwaj starsi bracia Krzysiek (4 lata) i Waldek (6 lat), często chodzą z mamą do sąsiadów. Wolny czas dzieci spędzają na grach planszowych. Anita uważa, że ich to bardzo rozwija. W rogu pokoju stoi komputer, ale chłopców jakoś do niego nie ciągnie. Wolą inne zabawy. Większość dnia zajmują im jednak praca i nauka. Na ścianie, przy drzwiach wejściowych, wisi duża tablica. To miejsce nauki. – Dzieci uczą się w domu. Kiedy kończą 6 lat, rozpoczynamy obowiązkową naukę pisania, czytania, matematyki, geografii i historii. Nauczycielką jest Anita – mówi ich tata. Martinowie nie mają polskiego obywatelstwa i ich dzieci nie obejmuje obowiązek szkolny. – Jeśli po skończeniu 16 lat będą chciały uczyć się dalej, nie mam nic przeciwko – zapewnia.
Jacob chce pozostawić swoim dzieciom realny wolny wybór. – Najważniejsza jest osobista wiara, kontakt z Bogiem i świadectwo życia zgodnego z Ewangelią – podkreśla. Według Jacoba, nie zostaniemy zbawieni dlatego, że przynależymy do jakiejś konkretnej wspólnoty. Nasze ocalenie lub potępienie zależy od tego, czy wybierzemy życie, jakie zalecał nam i prowadził Cieśla z Nazaretu. Jednym słowem, zbawienie jest w naszych rękach. – Więc jeśli twoi synowie postanowią wybrać inną drogę, pozwolisz im na to? – pytam. – Tak – odpowiada bez zastanowienia.
Samotna droga
Ojciec Jacoba akceptował jego niepokorność do czasu, aż syn nie został w Polsce na stałe. Wtedy decyzją rady starszych swojego zboru w Ameryce został wykluczony ze wspólnoty. Nie ma gorszej kary dla amisza niż wyrzucenie. Dla swoich dotychczasowych współbraci staje się martwy. – Ten, kto służy Bogu, zawsze płaci wysoką cenę – kwituje Jacob. I dodaje: – Mam trzy wyjścia w tej sytuacji: albo pójdę na kompromis i zostanę katolikiem lub prawosławnym, albo wyrzeknę się wiary, albo wreszcie będę wierny sobie do końca. Zdecydował się iść samotną drogą. Pomimo odrzucenia przez najbliższą wspólnotę i niezrozumienia, jakie spotyka go w Polsce. Anita ufa mu bezgranicznie i pójdzie wszędzie za mężem. – Chrześcijanin jest jak szeregowiec w wojsku. Może umrzeć, nie widząc zwycięstwa – twierdzi Jacob. Konsekwencja i upór zaprowadziły go do Polski. Kraju, który, jak mówi: „jest rządzony przez urzędników, a nie przez prawo”. Trudno mu odmówić odwagi i logicznego myślenia i mądrości. Podziw wzbudza jego ufność Bogu. Szkoda tylko, że media koncentrują się na tym, co dla niego jest drugorzędne. Bo historia Jacoba Martina, choć wydawać by się mogła egzotyczna, powinna nas, katolików, też czegoś nauczyć.
«« |
« |
1
|
2
|
3
|
» | »»