W weekend na nasze kinowe ekrany wszedł najnowszy film braci Coen. Główny bohater „Poważnego człowieka” stawia bardzo poważne pytania. Najbliższym, rabinom, wreszcie samemu Bogu…
Coenowie, którzy filmowe gatunki znają na wylot i potrafią się nimi bawić, jak mało kto w Hollywood, po raz pierwszy w swojej karierze postanowili poświęcić film kwestiom wiary i religii żydowskiej. A jako, że słyną z czarnego humoru, nakręcili zaskakującą „komedię na serio” o Larrym Gopniku – mężczyźnie, któremu życie zaczyna się sypać na całego.
Brat, żona, dzieci, sąsiad, znajomi z pracy – wszyscy dostarczają nowych zmartwień i zgryzot, zaś sensu egzystencji nie widać. – Spróbuj sięgnąć do żydowskiej tradycji. Poszukaj mądrości w przypowieściach przodków – radzi Larry’emu znajoma. Słyszymy więc na ekranie o kabale, Misznie, księdze Zohar, ale nic z tego dla naszego bohatera nie wynika. Nie pomagają także kolejni rabini, którzy albo są na problemy naszego bohatera obojętni, albo też tryskają nie przystającym do rzeczywistości hurraoptymizmem.
Skąd zło? Skąd cierpienie? Może to sprawka dybuka - złego ducha? Pogrzebowa ceremonia w synagodze jest okazją do namysłu, czym tak naprawdę jest Olam Ha-Ba. Tam znajduje się już zmarły przyjaciel bohatera, ale czym jest owo łono Abrahama? - Na pewno czymś innym niż zaświaty, w które wierzą chrześcijanie! – zapewnia prowadzący uroczystość rabin, ale to marna odpowiedź i żadna pociecha dla naszego bohatera.
„Przyjmuj z prostotą wszystko, co cię spotyka” – brzmi motto filmu, zaczerpnięte z pism Rasziego. Czy Larry, ów amerykański Hiob - jak nazwali go dziennikarze „Die Zeit” – uzna tę mądrość słynnego komentatora Tory za swoją, czy też będzie dalej zmagać się z pytaniami o sens życia? O tym przekonają się Państwo kinach, a warto się wybrać. Wszak akcja „Poważnego człowieka” toczy się w latach ’60 XX wieku na amerykańskich przedmieściach oraz – przez chwilę – w XIX-wiecznej Galicji. Stąd też kostiumy i scenografia to prawdziwa uczta dla oka.
Bracia Coen słyną z dbałości o wizualne szczegóły, ale w tym filmie przeszli samych siebie. Sięgnęli nawet do archiwum Żydowskiej Fundacji Kultury, by idealnie oddać ówczesne realia i klimat przedhipisowskiej Ameryki. No i ta ścieżka dźwiękowa, z powracającym, jak refren przebojem grupy Jefferson Airplane! A skoro hit „Somebody to Love” z 1967 roku może w przewrotny sposób puentować najnowszy film Coenów, niech pojawi się i w finale niniejszego tekstu…
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?