Jeszcze na początku tego roku nawet do głowy by mi nie przyszło, że mógłbym jechać do Zambii i to na dwa miesiące. Jak? Za co? Kiedy? Oczywiście, wyjazd do Afryki już w dzieciństwie był marzeniem, ale raczej takim, który marzeniem zawsze pozostaje. Kiedy jednak pojawiła się możliwość wyjazdu, nie zastanawiałem się długo – praktycznie od razu się zgodziłem.
Starszy brat wtedy powiedział, że w dwa miesiące i tak świata nie zbawię, a jedynie złapię jakiegoś afrykańskiego wirusa. Za to młodszy mu odpowiedział, że brak mu ułańskiej fantazji... Ja natomiast wiedziałem, że będzie to niesamowite przeżycie. Nie sądziłem jednak, że afrykańska rzeczywistość aż tak bardzo zmieni mój pogląd na różne sprawy.
Good morning, sir
Po przyjeździe zaskoczyło mnie wiele rzeczy. Po pierwsze: temperatura nie tak wysoka – jak się okazuje mają tu też chłodniejsze miesiące. Po drugie: duże miasto z masą ludzi i cywilizacja prawie jak w Europie – przylecieliśmy w końcu do Lusaki, ponad półtoramilionowej stolicy. Po trzecie: zauważyłem jednak duży kontrast – przy drogach z niezłymi samochodami chodzą ludzie na prawdę biedni. Zdziwień było o wiele więcej, a w mojej głowie cały czas mnóstwo, nie raz sprzecznych ze sobą, myśli.
W Zambii byłem ponad siedem tygodni – nie jest to zbyt długo, ale myślę, że wystarczy, aby przynajmniej trochę poznać jak wygląda i na czym polega życie w tamtym regionie. Ludzie jak wszędzie – jedni weseli, inni zamknięci w sobie. Jedni solidnie pracują, inni wolą pieniędzy szukać w kieszeni bogatszych.
Ja sam najbliższy kontakt miałem z moimi uczniami uczęszczającymi na kurs komputerowy w Chingombe. Jedna cecha wspólna osób, z którymi miałem styczność to szacunek dla drugiego, szczególnie dla mnie - białego. Z początku byłem tym bardzo zakłopotany.
Kiedy ktoś ze skłonem głowy podawał mi rękę i witał mówiąc „good morning, sir” czułem się jak podły angielski kolonizator znany z filmów o świetności Korony Brytyjskiej. Po pewnym czasie spostrzegłem, że tym szacunkiem nie darzą jedynie białych, ale i często siebie nawzajem.
Nie przywiązują jednak szczególnej wagi do konwenansów – kiedy ktoś na przykład przez przypadek szturchnie drugiego, nie musi grzecznie się uśmiechać, przepraszać i tłumaczyć, że było to nieumyślne. Druga osoba przecież to wie. Kiedy to zauważyłem, sam się zacząłem zastanawiać nad motywacjami mojego kulturalnego zachowania wśród innych – czy aby nie przesadna kurtuazja? To już chyba bliskie zachowaniu, wspomnianego wcześniej, „angielskiego kolonizatora”...
Pomoc… ale co dalej?
Nie raz też zastanawiałem się jaka jest ich wiara. Ciężko mi to było ocenić nie znając ich aż tak blisko, tym bardziej, że w kościele używali niezrozumiałego dla mnie języka Chibemba. Niektórzy chodzą do kościoła codziennie, inni w niedziele, a jeszcze inni rzadziej. Ale byli i tacy, którzy na odpust do Chingombe – centrum rozległej parafii – potrafili przebyć pieszo ponad 100 km!
Było jeszcze jedno odczucie, które towarzyszyło mi prawie cały mój pobyt w Zambii – niestety negatywne. Świadomość zacofania, biedy i, co najgorsze, perspektywy poprawy tej sytuacji dopiero w odległej przyszłości.
A przecież Zambia wcale nie jest biednym krajem na tle pozostałych państw Afryki. Widać, że mieszkańcy, choć mający niepodległość, dopiero uczą się funkcjonowania demokracji i wolnego rynku. Pomoc z zewnątrz może bardzo pomóc (i pomaga) w rozwoju, ale daleko im jeszcze do krajów rozwiniętych. I nie chodzi tu o współczynniki ekonomiczne, ale o to czy zwykły Zambijczyk będzie jadł coś więcej niż tylko nshimę (kaszkę kukurydzianą), czy będzie potrafił i miał warunki do utrzymania higieny, czy będzie miał zapewnioną pomoc lekarską kiedy jej będzie potrzebował, czy będzie miał więcej niż jeden komplet ubrań...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?