We Francji rozgorzała debata wokół apelu niebędących w służbie czynnej 20 generałów, ponad stu wyższych oficerów i około tysiąca wojskowych innych rang wzywających prezydenta i rząd do obrony kraju przed islamizmem.
Po raz pierwszy apel o "obronę patriotyzmu" opublikowany został na portalu Place d'Armes 13 kwietnia, następie 21 kwietnia przedrukował go prawicowy tygodnik "Valeurs Actuelles".
Dopiero w niedzielę 25 kwietnia omówiono go w telewizyjnym programie publicystycznym, co spowodowało reakcję dwójki ministrów, w tym minister ds. sił zbrojnych Florence Parly, która oskarżyła wojskowych o wzywanie do puczu i zapowiedziała sankcje.
Podczas gdy lewicowi politycy potępiają tekst, publicyści zauważają, że wojskowi nie wzywają do przeciwstawienia się władzom, ale ostrzegają, że ojczyzna jest na granicy "rozkładu z powodu islamizmu", który prowadzi do - jak piszą wojskowi - "oderwania licznych części kraju, zmieniając je w terytoria poddane dogmatom sprzecznym z konstytucją". Brak działań ze strony władz grozi wybuchem "wojny domowej", do której może być włączone wojsko, któremu powierzona będzie misja "ochrony naszych wartości cywilizacyjnych i obrony rodaków na terytorium narodowym" - wskazują wojskowi.
Szczególną polemikę wywołało zdanie apelu wyrażające gotowość "poparcia dla polityków, którzy wezmą pod uwagę ratowanie narodu".
Na apel pierwsza odpowiedziała szefowa skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen, wzywając jego sygnatariuszy do - jak to ujęła - "dołączenia do naszych działań, by uczestniczyć w rozpoczynającej się bitwie, która jest bitwą Francji".
W poniedziałek przywódca skrajnie lewicowej Francji Nieujarzmionej Jean-Luc Melenchon ogłosił, że powiadomił prokuraturę o "wykroczeniu wobec prawa" i wezwał do ścigania autorów "prowokacji do nieposłuszeństwa w wojsku" i tych, którzy ją publikują. Skrytykował również brak reakcji ministrów w tej sprawie.
"Milczenie rządu" wobec "wezwania do zamachu stanu" potępił również były socjalistyczny kandydat na prezydenta Benoit Hamon.
Minister Parly w końcu zareagowała, oskarżając Le Pen o próbę upolitycznienia wojska i wciągnięcia armii do kampanii wyborczej. Emerytowanych generałów nazwała "nieodpowiedzialnymi". Dodała, że "reprezentują tylko siebie" i zapowiedziała sankcje przewidziane w regulaminie sił zbrojnych.
We wtorek media odkryły, że część sygnatariuszy apelu ma związki z ugrupowaniami skrajnie prawicowymi, a jeden z generałów, wydalony był z wojska za zorganizowanie w 2016 r. manifestacji przeciw imigrantom obozującym w Calais na północy Francji.
Żaden z sygnatariuszy apelu nie jest naprawdę w służbie czynnej. Jednak obowiązujące od 1839 r. skomplikowane przepisy dotyczące generałów powodują, że nie przechodzą oni na emeryturę, ale do "sekcji II" i teoretycznie, mogą być w każdej chwili do dyspozycji ministra. Tak samo jak żołnierze służby czynnej podlegają obowiązkowi publicznego nieafiszowania swych poglądów politycznych.
Uczestnicy debaty w telewizji CNEWS przypomnieli, że w 2018 r. ówczesny minister spraw wewnętrznych Gerard Collomb uprzedzał, ustępując ze stanowiska, że krajowi grozi wojna domowa z powodu terytoriów, na których większość stanowią islamscy imigranci. "Dziś mieszkamy obok siebie. Obawiam się, że jutro staniemy naprzeciw siebie" - przestrzegał wtedy minister.
Prawie wszyscy komentatorzy uznali tzw. aferę generałów za nieoficjalny wstęp do kampanii przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi.
Z Paryża Ludwik Lewin (PAP)
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?