W Afganistanie doszło w poniedziałek do kolejnego protestu przeciwko spaleniu w ubiegłym miesiącu Koranu przez amerykańskiego pastora. Kilkaset osób demonstrowało w mieście Mehtarlam, stolicy prowincji Laghman, na wschodzie Afganistanu.
Manifestanci wykrzykiwali: "Śmierć Ameryce" i "Niech żyje islam!". Rzucali też kamieniami w policjantów, ale nikt nie został ranny. Według świadków demonstrantów było ponad tysiąc, a według policji - 300.
W Kandaharze, na południu Afganistanu, gdzie w sobotę zginęło 10 osób, a w niedzielę dwie, w poniedziałek panował spokój. Spokojnie było też w Mazar-i-Szarif na północy kraju, gdzie w piątek zginęło 12 osób, w tym siedmiu pracowników ONZ, kiedy podczas demonstracji doszło do ataku na biuro oenzetowskiej misji pomocowej.
Spokój panował również w Kabulu, a także w głównym mieście na wschodzie Afganistanu, Dżalalabadzie, i na zachodzie w Heracie, gdzie w ostatnich dniach odbywały się demonstracje, ale gdzie nie doszło do aktów przemocy.
W niedzielę prezydent Afganistanu Hamid Karzaj zaapelował do Kongresu USA, by potępił spalenie Koranu przez pastora-fundamentalistę na Florydzie. Karzaj zwrócił się z takim apelem na spotkaniu z ambasadorem USA Karlem Eikenberrym i naczelnym dowódcą sił USA i NATO w Afganistanie generałem Davidem Petraeusem.
Koran spalono 20 marca w parafii pastora Terry'ego Jonesa w Gainesville na Florydzie. Księgę uznano za "winną" i spalono. Mieszkańcy miasta i dziennikarze zignorowali to wydarzenie - pojawiło się na nim jedynie 30 osób. Jones stoi na czele małego Kościoła Dove World Outreach Center. W zeszłym roku zamierzał ogłosić rocznicę ataków z 11 września "Dniem palenia Koranu", ponieważ Koran "głosi prawdy niezgodne z Biblią" i zachęca muzułmanów do ekstremizmu oraz aktów przemocy.
Kościół z tym walczył, ale jak widać ta walka nie była do końca wygrana.
W ostatnich latach także w tej dziedzinie pojawia się we mnie mnóstwo pytań i wątpliwości...
Czyli tak naprawdę co? Religia? Filozofia? Styl życia zwany coraz częściej lifestyle’m?